Zamknięci
1 2 3 4 5 6 7 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 4. | Następna |
Cofnąć się to znaczy wrócić myślą do tych wydarzeń, które nigdy już się nie powtórzą, znaczy spróbować jeszcze raz obejrzeć siebie samego, tylko innym, chłodnym już spojrzeniem. Cofnąć się nie potrafi nikt, bo te same wydarzenia ciągle budzą te same emocje i zawsze, choćbyśmy się cofali nie wiadomo ile razy, widzimy tylko wciąż jednakowe, zacierające się pomału dobicie faktów i nigdy nie dowiemy się więcej, niż było dla nas przeznaczone, choćbyśmy się cofali nie wiadomo ile razy. Ale i tak będziemy próbować.
Wiedziała, co ją czeka. Kiedy szła długim, zimnym korytarzem szarpana i co jakiś czas kłuta końcem miecza przez rudowłosego strażnika, w natłoku myśli wciąż słyszała głos jednego ze swych towarzyszy broni: "to koniec, przegraliśmy, teraz nas wezmą, oficerom zrobią publiczne procesy, nas powieszą może jak będziemy mieli szczęście albo zgnijemy w lochach to koniec nie mamy już po co walczyć wszyscy się poddali bogowie oni palą świątynie bezczeszczą groby to koniec", i ten drżący, rozgorączkowany głos wciąż słyszała w swojej głowie i choć ze wszystkich sił starała się go pozbyć, powracał niby senny koszmar. Strażnik szarpał ją za ramię, korytarz ciągnął się w nieskończoność, duszny, wilgotny, ciasny, pełen krzyków więźniów ukrytych za okratowanymi drzwiami zamykającymi przerobione na cele pomieszczenia świątynnej piwnicy, szła szybko nie wiedząc dokąd, wciąż czuła szarpanie strażnika, ramię strasznie ją bolało, okratowane okienka w drzwiach do cel migały przed oczami, "to koniec"- powtarzała gorączkowo za głosem w swojej głowie.
Cela była zimna i ciemna, tylko nikłe światło z korytarza sączyło się tu przez kraty w drzwiach. Leżała na wilgotnej podłodze, bo nie było tu nawet deski imitującej łóżko, i usiłowała o niczym nie myśleć. Minął długi czas, zanim udało jej się zasnąć. Obudziwszy się pomyślała, że jest noc. Ale zaraz, bzdura, dlaczego niby noc, tu zawsze jest tak ciemno, podziemne lochy nie znają dni ani nocy, tu nie istnieją wschody i zachody słońca. Jej ubranie zdążyło już przesiąknąć zimną wilgocią podziemi. Oparłszy się o ścianę usiłowała zebrać myśli. Powieszą ją od razu, czy może czeka ją coś jeszcze? A może po prostu pozwolą jej tu zgnić, żeby nie marnować czasu i sznura? Po nich można się wszystkiego spodziewać. Rewolucjoniści, psiakrew.
Nagle usłyszała pukanie. Z początku wydawało jej się, że się przesłyszała, ale nie. Ktoś przebywający w sąsiedniej celi uparcie pukał w ścianę, o którą się opierała. Przyłożyła do niej ucho i czekała. Nic, cisza. Przyłożyła do zimnego kamienia zaciśniętą pięść. Zawahała się. Ale co było właściwie do stracenia. Zapukała. Odpowiedziały jej mocne, miarowe uderzenia. Ktoś chciał się z niż porozumieć. Ktoś tam był. Świetnie, tylko co to zmieniało? Zawracanie głowy z tym pukaniem, i tak przez te mury nie są w stanie rozmawiać. A jeśli nawet, to i tak bezcelowe...
-Nareszcie! Pukam do godziny. Czemu zwlekałaś z odpowiedzią?
Głos wyraźnie dochodził zza ściany. Zerwała się na równe nogi i odskoczyła od niej. Masywne kamienie poruszyły się i rozsunęły. Za nimi stał starzec z długą brodą.
-Zdziwiona?- uśmiechnął się. Mówił cichym, spokojnym głosem- tu zawsze było mnóstwo sekretnych przejść. Oni nie mają o nich pojęcia, ale ja je znam. Przynajmniej niektóre.
Wojowniczka zmierzyła go wzrokiem i jej twarz przybrała sceptyczny wyraz.
-Gratuluję- rzekła bezczelnie- ale to niczego nie zmienia. Możesz sobie chodzić z celi do celi, ale stąd nie wyjdziesz.
-Owszem, wyjdę, z twoją pomocą. Nie rozumiesz? Za chwilę po mnie przyjdą. Wiem to, podsłuchałem rozmowę strażników będąc w sąsiedniej celi. tam też nikogo nie ma, a dalej już nie da się przejść. Przyjdzie tylko jeden, oni zawsze tak robią. Po co dwóch na takiego starca jak ja? Chyba, że za drzwiami ukrywa się wojowniczka.
-No dobra- odrzekła sceptycznie- ale co dalej? Nie wyjdziemy stąd we dwójkę, mając jeden miecz ukradziony strażnikowi.
-Wypuścimy innych. On będzie miał przy sobie również klucze.
-A jak nie będzie miał?
-Będzie. Zobaczysz, że będzie.
*
Otwierała drzwi drżącymi rękami. Był tylko jeden pęk kluczy, a czasu nie mieli zbyt wiele. Jeśli wierzyć starcowi, niedługo miała nastąpić zmiana warty. Jeśli będą przy wejściu przed zmiennikami mają szansę się stąd wydostać, bo przy wejściu było tak samo ciemno, jak pod ziemią. Światło padało tylko na główny ołtarz.
Wszystko musiało odbywać się w niezmąconej ciszy. Ona otwierała cele, a starzec szybko wyprowadzał więźniów i tłumaczył im w kilku słowach, co się dzieje. Szło im całkiem sprawnie. Ciało zabitego strażnika zostało tam w głębi, jego miecz znajdował się teraz w rękach wojowniczki. W ostatniej celi siedziały dwie przerażone istoty: ruda kobieta i dziewczyna o dziwnych oczach. Reszta uciekinierów stała już pod ścianą. Ich blade twarze wyglądały w żółtym świetle pochodni nienaturalnie, niezdrowo, strasznie. Nawet dostojny elf w podartej szacie stojący z boku z obojętną miną wyglądał groteskowo. Odwróciła wzrok. Co to jest, do cholery, tyle bitew widziała, czego się boi? W tym miejscu było coś dziwnego. Coś niepokojącego...
-Idziemy!- zadecydował półgłosem starzec.
Nikt się nie ruszył. "Cholerne tchórze"- pomyślała wojowniczka i ruszyła przed siebie z mieczem zabitego wartownika w ręku. Korytarz nie był długi, w końcu nie znajdowali się w prawdziwym więzieniu, tylko w przerobionej krypcie świątynnej. Gdzieś tu chowano niegdyś królów. Kiedy jeszcze byli królowie...
Zbliżali się do schodów wiodących na górę. Na ich szczycie znajdowały się drzwi, a koło nich spora nisza. Obok miało stać dwóch strażników. Wystarczyłoby korzystając z ciemności górnej części korytarza wdrapać się na umieszczony wysoko gzyms, schować w niszy i uderzyć niespodziewanie, zanim zdążą pociągnąć za sznurek alarmującego dzwonka. I koniecznie przed zmianą warty, bo jeden z przybywających strażników miał obowiązek iść na dół i sprawdzić cele. Tak przynajmniej twierdził starzec. O, tędy można się wdrapać na górę. Wystarczy tylko...
Nagle usłyszeli krzyki i po ścianie w szybkim tempie zaczęły przesuwać się cienie z obnażonymi mieczami. Wojowniczka natychmiast cofnęła się, nakazując reszcie to samo gestem ręki. Nic z tego, z drugiej strony również nachodziły takie same cienie. Byli w pułapce.
*
Znów korytarz, znów ten sam, tylko tym razem prowadzili nie tylko ją. W głowie jeszcze dobrze nie przebrzmiały słowa głównodowodzącego strażnika, który oznajmiwszy uciekinierom, że są otoczeni i nie mają szans rzekł do swoich podwładnych: "Od razu na dziedziniec ich... albo nie (tu uśmiechnął się obrzydliwie). Z główną kryptą już skończyli? Nie? No to dajcie ich do głównej krypty."
Wprowadzili ich do wysokiej, słabo oświetlonej sali. Były stamtąd dwa wyjścia- to, którym właśnie weszli i wykuty w skale otwór. Nie była tu nigdy ale wiedziała, dokąd prowadzi. Każdy wiedział, że w tej świątyni znajduje się Komnata Królów.
Masywne drzwi zamknęły się. Usłyszeli cichy szczęk wielkiego klucza obracanego w zamku. Ktoś pochylił się nad nim, żeby sprawdzić, czy można go jakoś otworzyć od wewnątrz. W tym momencie rozległ się głuchy huk...
Poprzednia | Jesteś na stronie 4. | Następna |
1 2 3 4 5 6 7 |