Historia Pewnego Wędrowca
1 2 3 4 5 6 7 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 2. | Następna |
Alavander obudził się. Obok siedziała trójka nieznanych mu ludzi, razem z Puzonem. No, może nie wszyscy byli ludźmi, ale na pewno mieli dwie ręce i dwie nogi. W gruncie rzeczy, to już coś. Jedno też było pewne: wszyscy wisieli w żelaznej klatce na drzewie. Dlaczego dopiero teraz to zauważył?
Alavander spojrzał w dół. Pod klatką zdziczała horda barbarzyńców tańczyła dziki taniec, a obok stał...
- Garnek. Wielki, metalowy garnek. - Orami cały czas patrzył na zrozpaczonego Alavandera, który z kolei patrzył zarówno na wodę gotującą się w garnku, jak i na sam garnek, który z kolei patrzył gniewnie na Oramiego.
- Jaki garnek?! Jestem Kociołek! - garnek był wyraźnie zirytowany. Orami ze zdziwieniem popatrzył na naczynie. Sabrell zakryła usta dłońmi, Puzon wzruszył łapami, Mez zaklął cicho.
Jedynie Alavander zachował resztki rozumu.
- Ty gadasz?
- A kto niby mówił, że kociołki nie gadają?
- Eee. No, powszechnie wiadomo, że nie gadają.
To było już za wiele. Przeciętny gadający kociołek już dawno rzuciłby się w furii na Alavandera. I ten też zamierzał to zrobić. Skoczył na klatkę i przyczepił się do niej nogami.
- I CO TERAZ?! - Kociołek był rozgrzany do czerwoności. Czuć było na kilka metrów bijący od niego żar.
Alavander leżał obok opierając się rękoma o podstawę klatki. Mieszanina strachu i podziwu zmieszała mu się w oczach. Zaczął się śmiać. Tak, jak jeszcze nigdy się nie śmiał. Zdziwiony Kociołek ostygł. Barbarzyńcy przestali tańczyć. Spojrzeli w górę.
- Te, garnek! Wracaj! - jeden z barbarzyńców rzucił w Kociołka kamieniem, który odbił się od niego z cichym brzdękiem. Kilka kolejnych poleciało w wiszącego nad ziemią, zagubionego blaszaka, który wyraźnie posmutniał. Opuścił smętnie ucha. Metaliczna łza spłynęła mu po metalowym policzku.
- Szukałem szczęścia u barbarzyńców, ale oni traktowali mnie jak nic nie wartą kupę złomu. Jak wszyscy, zresztą. Ja chciałem, żeby ktoś mnie docenił. Spojrzał na mnie czule, przytulił. Chociaż raz. Nie umiem żyć, tak jak bym tego chciał. - Kociołek szarpnął klatką w rozpaczliwym geście. Łańcuch, którym była przywiązana pękł. Klatka runęła w dół i rozbiła się. Alavander wstał i poprawił szeleszczącą szatę. Popękany Kociołek leżał pod klatką. Obok płakała Sabrell. Orami i Mez cofnęli się kilka kroków dalej.
- Sabrell, chodź. - Mezantih konspiracyjnym szeptem zawołał elfkę. Ale ona nie chciała iść. Spojrzała na Kociołka, po czym powoli i delikatnie otarła metaliczne łzy z jego oczu.
* * *
Szli już szóstą godzinę, bezdźwięcznie przedzierając się przez ciemny las. Wszędzie czuć było przyprawiający o mdłości odór zgnilizny. Każdy kamień zdawał się mieć oczy... Przedmioty miały zęby i pazury. Cisza dzwoniła w uszach. Każdy szept był krzykiem, a każde drzewo wrogiem... Walka o przetrwanie zbierała swe żniwo...
Znaleźli się w Martwym Lesie... Nie żyły tu żadne zwierzęta. Wszystko pokrywał czarny mech i długie, grube liany, które niczym węże wpełzały do popękanych konarów drzew, oplatały skały i ścieżki. Ilość i różnorodność drzew zadziwiłaby niejednego przyrodnika. Było tu mnóstwo paproci. Nieba nie było widać wcale - w puszczy panował nieprzebyty mrok. Ruszyli naprzód przeciskając się przez liany.
* * *
Rion otrzepał szatę, wypił resztkę wina i rozejrzał się. Spadł w całkiem ciekawe miejsce... Mnóstwo wina i pięknych kobiet... No, może nie wszystkie były kobietami, ale przynajmniej miały to, co powinny mieć...
- Prompaluna pampeluna, dziewczynki! - Rion poprawił włosy. Dziewczynki uciekły w popłochu. - Eee... Co ja takiego zrobiłem?...
Poprzednia | Jesteś na stronie 2. | Następna |
1 2 3 4 5 6 7 |