Historia Pewnego Wędrowca
1 2 3 4 5 6 7 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 3. | Następna |
Drużyna zatrzymała się. Mieli już dość łażenia po lesie - dwanaście godzin bez przerwy przedzierali się przez runo. Musieli wreszcie odpocząć...
Jedynie Puzon wydawał się być w pełni sił. Biegał i skakał wkoło Alavandera z wywalonym jęzorem, co i raz potykając się o jakiś konar.
//No chodźmy już! Ile można tu siedzieć...//
- Echhh... Idziemy? - Alavander przeniósł się z pozycji leżącej do siadu płaskiego. Spojrzał na towarzyszy.
//Tak, tak! Idziemy! Szyyybko!// - Puzon z entuzjazmem zaczął ciągnąć maga za szeleszczącą szatę.
- Nieee... Posiedźmy tu jeszcze trochę... - Mez przeciągnął się ospale i przekręcił się na drugi bok.
- Słusznie... - Alavander położył się szybko w wielkiej kępie czarnego mchu. Puzon zastygł w pozycji pełnej irytacji i rozczarowania.
//Żenujące...// - pomyślał.
* * *
Rion przeszedł kilka metrów. Usiadł. Z nieba zaczęła spadać gospoda "//Zakamarek//". No, może nie była to gospoda, ale na pewno miała drzwi, dach i cztery ściany. W gruncie rzeczy, to już coś...
Rion wstał. "Gospoda" zdawała się spadać dokładnie w miejsce, w którym obecnie stoi. Podrapał się po głowie. Budynek spadł na ziemię z wielkim hukiem.
* * *
Zmęczony od biegania Puzon położył się na krzaku dzikiej róży. Drużyna wstała.
- Najwyższy czas iść. - Alavander uśmiechnął się. Puzon spojrzał z irytacją na narratora i z wielkim trudem wstał na cztery łapy. Zziajany, zmęczony i głodny poczłapał za drużyną z opuszczonym łbem i miną pod tytułem "Wiecie, że jesteście żenujący, prawda? Idę za wami tylko z przyzwyczajenia i troski o wasze dobro. Znajcie moją litość.".
* * *
Alavander usłyszał szum. Zatrzymał się.
- Słyszycie?
//Ja słyszałem już godzinę temu, ale mniejsza...// - Puzon korzystając z okazji położył się na ziemi.
- Yyy... Też coś słyszę... Tak jakby... - Mezantih zaczął nasłuchiwać.
- Szum. - dokończyła Sabrell. - Lub warkot...
- Cokolwiek by to było, zbliża się w naszym kierunku... - Orami usiadł na kamieniu. Z pobliskich krzaków wyjechało Coś.
Wielkie, z długą, chudą szyją, zakończoną szerokim i płaskim pyskiem. Ssącym pyskiem. Długi, cieniutki ogon sięgał aż za krzaki, a prawdopodobnie jeszcze dalej.
Odkurzacz, bo tak nazywał się ów straszny potwór, ruszył z dziką furią na Alavandera.
- Uciekać! - Orami rzucił ognistym pociskiem w Odkurzacz. Puzon rzucił piłeczką tenisową. Piłeczka zadała więcej szkód niż kula, ale drużyna nie zobaczyła już tego, więc nie ma sensu rozpisywać się w tym miejscu. Grupa biegła ile sił w nogach w kierunku bliżej nieukierunkowanym. W każdym razie - biegli w tym kierunku, co Odkurzacz, z tym, że parę metrów przed nim.
Makabryczna bestia wsysała wszystko, co napotkała na swojej drodze. Drzewa, kamienie, krzewy i rośliny schodziły mu z drogi. Nic dziwnego, że w lesie nie było zwierząt.
Alavander potknął się o skraj szaty. Upadł. Na czworaka zaczął cofać się ku wyjściu z lasu. Odkurzacz zbliżył swój pysk do nóg Alavandera. "To już koniec" - pomyślał mag.
Szum i warkot ucichły. Odkurzacz został chwilę w pozycji, w której stał, po czym opadł na ziemię. Ogon był naprężony do granic wytrzymałości.
Alavander odetchnął. Spojrzał za siebie.
Za nim stał człowiek wyglądający na wysoko postawionego urzędnika. W rękach trzymał notesik, którym machał dość groźnie. Niezbyt przyjemna mina też robiła wrażenie.
Poprzednia | Jesteś na stronie 3. | Następna |
1 2 3 4 5 6 7 |