Bełkot Szaleńca
1 2 3 4 5 6 7 8 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 7. | Następna |
Lochy miasta… Pod tętniącym życiem miastem znajdowały się śmierdzące, ciemne, wilgotne piwnice, w których przetrzymywano więźniów. Biedny Tramwal, w co on się wpakował… Choć w miejscu, w którym znajdują się nasi bohaterowie, panuje demokracja, w rzeczywistości władzę trzyma jeden człowiek… A właściwie, jedna osoba…
Drzwi celi, w której znajdował się nasz biedny krasnal, otworzyły się gwałtownie. Weszła do niej postać, ubrana w czarny płaszcz podbity futrem z gronostaja i uzbrojona w bat. „Nie jest dobrze” – pomyślał Tramwal – „a mamusia mówiła, bym się zajmował nauką…”.
Oprawca zdjął czarny hełm… „Co to za diabeł wcielony” – myślał przestraszony nie na żarty krasnolud. Jego oczy ujrzały… czaszkę. Ma do czynienia z nieumarłym, pewnie z jakimś liszem albo inną paskudą, o których czytał.
Do celi weszły dwa trolle. Wniosły one dwie wielkie skrzynie. Co w nich może być? Czy rozkładana szubienica? Czy zestaw tasaków, noży i innych rzeczy do robienia kuku? Lisz strzelił batem, popędzając swe sługi, dając sygnał, że czas już się wynieść. Następnie wyjął z jednej ze skrzyń… kwiatka i dał go krasnoludowi.
- Ładnie pachnie? – zapytał.
- O nie, nie, nie – odparł przerażony Tramwal. – Czytałem o tym w jednej powieści fantasy! Na pewno chcesz mnie zamienić w szkielet lub takiego trolla i będę musiał Ci usługiwać!
- Cicho bądź! – zgrzytnął zębami nieumarły. – Ty myślisz, że taki grododzierżca jak ja, potrzebuje takiego słabeusza jak ty? Nie rób sobie żartów!
Krasnolud spojrzał na swą sylwetkę. Rzeczywiście, nie była ona rewelacyjna, choć nigdy nie myślał, że usłyszy z czyichś ust (lub raczej żuchwy) słowo „słabeusz”. Rzucił okiem na bat – może jak powącha ten kwiatek, to uniknie części mąk? Warto spróbować…
- No i jak? – zapytał grododzierżca…
- Cóż, pachnie – wdychał zapach Tramwal – całkiem, całkiem nieźle.
- Tak? To świetnie. Wypuszczę Cię, nie robiąc Ci krzywdy, ale pod jednym warunkiem – nie mów nic o moich kwiatach, jasne?
Krasnolud spojrzał na rozmówcę. Wyjątkowo dziwna osoba…
- A jeżeli się nie zgodzę?
Lisz zdjął czarną rękawicę z ćwiekami, a następnie pogładził trupią, kościstą ręką Tramwala.
- Mój ty kochany, ja Ci nie chcę robić krzywdy. Ale jeden głupi anioł widział mnie, jak podlewam moje kwiatki. No pomyśl, co powiedzą moi koledzy, gdy dowiedzą się, że ja, lisz, nieumarły, budzący przerażenie wśród innych – spojrzał wymownie na krasnala – zajmuję się hodowlą roślin?
Zapadła niezręczna cisza. Krasnolud nie chciał odpowiadać – z jednej strony bał się pejcza grododzierżcy, z drugiej – kiedyś może coś palnąć, a tedy z pewnością lisz nie będzie miał dla niego litości. Nieumarły zaś nie miał serca (w przenośni oczywiście) krzywdzić młodego jeszcze krasnoluda, choć wiedział, że może to być nieuniknione. Ciszę przerwał dźwięk otwieranych drzwi i głos mężczyzny:
- "Czarodziejki z księżyca" zgodnie z wolą jaśnie pana!
- Dureń! – odparł grododzierżca. Chwycił za pejcz, a biedny sługa uciekł przerażony. Następnie lisz rzekł do krasnoluda:
- Mam nadzieję, że będziesz trzymał język za zębami. Odprowadzę Cię do drzwi. Zaczekaj, zaczekaj… - wyjął małego kwiatka ze skrzyni – to dla Ciebie. Tylko nie mów od kogo!
Poprzednia | Jesteś na stronie 7. | Następna |
1 2 3 4 5 6 7 8 |