Perypetie małżeńskie niejakiego księcia Ornald
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 11. | Następna |
Wstał świt. Kawalerzyści szykowali się do ataku...
-Pierwszy, daj mi chorągiew!
-Nie dam!
-Może i ty tu dowodzisz, ale to ja jestem chorążym! Dawaj chorągiew!
-Mówię, że ci nie dam! Poprzednią zgubiłeś!
-To nie była moja wina! Tam było stado wielkich orków i chmura pyłu!
-Nie koro... kozo... konaryzuj! To były trzy małe gobliny, a pył to mogłeś mieć na butach! A i tak zgubiłeś tą dużą zieloną flagę z takim śmiesznym czymś na niej wyszytym.
-To była ryba...
-Nie zmieniaj tematu!
-Panowie, może byśmy już zaatakowali? - wtrącił się Strażnik.
-No dobrze... Ustawić się w szereg! Nie tak! Jeden obok drugiego, nie jeden za drugim! No, tak lepiej. Jak być może pamiętacie, ich obóz jest za wzgórzem. Czyli wjeżdżamy na wzgórze i szarżujemy. Do ataku!
Dzielni kawalerzyści runęli na niczego nie spodziewających się bandytów, wydając pełen grozy okrzyk bojowy. Tak naprawdę było to kilka okrzyków, bo jak zwykle nie mogli się zdecydować.
Pierwszy i Czwarty krzyczeli: Ornaaaald!
Drugi, Piąty i Szósty krzyczeli: Torgooooooost!
Trzeci, Ósmy i Dziewiąty krzyczeli: Aaaaaaaaaaa! co nie było zbyt oryginalne z ich strony.
Siódmy krzyczał coś, co się nie nadaje do druku, Dziesiąty natomiast mamrotał złowróżbnie, jak to tylko nieumarli potrafią.
Strażnik, tropiciel i mag atakowali w ciszy, ale Terok musiał zaśpiewać:
Do ataaaaaku
mój dzielny rumaaaaaku
zabijeeeeeemy
tych wieśniaaaaków!
Bandyci zerwali się na równe nogi. Kilkadziesiąt czarno odzianych postaci wyskoczyło z namiotów i zaczęło się miotać po okolicy. Niektórzy usiłowali dosiąść koni, które były uwiązane. Wszystkim udało się zejść z drogi konnicy, poza jednym pechowcem, który zaplątał się w namiot i został stratowany.
Jeźdźcy odrzucili kopie i zawrócili, dobywając mieczy. Zbójcy już w miarę doszli do siebie po niespodziewanym ataku i zaczęli stawiać opór. Ci, którym udało się odwiązać wierzchowce i wsiąść na nie, zaatakowali, a pozostali usiłowali zrzucić przeciwników z koni. Niektórym nawet się to udało. Na piechotę walczyli już Terok i Strażnik, Antek natomiast spadł bez niczyjej pomocy i teraz udawał, że nie żyje. Na plac boju dotarły też zakonnice, które dzielnie starały się nie walczyć, ale mimo wszystko sprawiać dobre wrażenie.
Wtem z jednej z chatek wybiegł mężczyzna niosący kobietę w białej sukni, najwyraźniej nieprzytomną. Dopadł jednego z uwiązanych jeszcze koni, przeciął sznur, wsiadł na zwierzę i pogalopował, unosząc swą zdobycz.
Strażnik, widząc, co się dzieje, krzyknął do Pierwszego:
-Tam! Za nim! Tam pojechał!
-Co???
-Ratuj ją! Tam pojechał! Tam! Rusz się!
-Co? Gdzie?
Strażnik nie wytrzymał, podbiegł do kawalerzysty, i chwyciwszy go jedną ręką, zrzucił z konia. Następnie dosiadł jego wierzchowca i ruszył w pogoń. Za nim pognali pozostali jeźdźcy, krzycząc: "Biją naszych!". Lecz to wcale nie on stanowił czoło pościgu...
Podczas, gdy Strażnik i Pierwszy wrzeszczeli do siebie, Terok zabrał jednemu z giermków osiołka. Biedne zwierzę wierzgało rozpaczliwie, ale bard nie dał się zrzucić, lecz ryknął mu prostu w ucho:
-WIOOOOOOOOO!!!
Kłapouch stanął dęba, a następnie ruszył przed siebie z kopyta, wydając dźwięki tylko nieco cichsze od barda. Terok przemocą skierował jego głowę w stronę, w której zniknął złoczyńca, a jego wydziczony wierzchowiec pomknął we wskazanym kierunku, niesamowicie szybko przebierając nogami i wzniecając tumany pyłu... Zbójcy zaś skorzystali z okazji i oddalili się równie szybko, lecz w przeciwnym kierunku...
Poprzednia | Jesteś na stronie 11. | Następna |
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 |