Syn złodzieja

1 2 3 4 5 6 7 8 9
Poprzednia Jesteś na stronie 2. Następna

Las wznoszący się na stoku pagórka był uśpiony, srebrzyste księżycowe światło rozlewało się po koronach, unoszących się ku niebu drzew. Gwiazdy świeciły jasnym światłem, a chłodny wiaterek delikatnie omiatał wszystko wokół. Większość zwierząt już dawno zapadła w sen. Spokojny czas. Czas odpoczynku, sielanka.

Maern nie zdawał sobie nawet sprawy z otaczającego go spokoju. Szaleńczo biegł przed siebie; byle jak najszybciej dotrzeć do osady, która znajdowała się na wzgórzu. To była jego jedyna nadzieja. Nadzieja, że uda mu się uciec od tego... Czegoś.

Nawet nie wiedział jak to Coś wygląda, widział tylko te oczy, całkowicie czarne, beznamiętne, odbijające w pokrętny sposób krajobraz oczy. Nie można było z nich niczego wyczytać. Ani nienawiści, ani chęci mordu, ani niczego innego. Były puste. I to właśnie najbardziej go przerażało. Możliwe iż dlatego, ponieważ zdążył zobaczyć zaledwie kontury jego sylwetki, niewyraźny czarny cień, podrywający się do pościgu za nim. To wszystko; potem zaczął uciekać. A to Coś ruszyło za nim. Słyszał jak podąża, ale nie widział tego. Zapewne skrywało się za drzewami...

Zresztą, nawet się nad tym nie zastanawiał. Myśli opanowała mu tylko chęć ucieczki, jak najszybszego biegu. Dotrzeć do warowni, dotrzeć.

Za nim rozległ się świszczący oddech. A potem skrzek, coś jakby nawoływanie... Już prawie dotarł do celu, już widział przed sobą silne mury małego miasteczka, już miał zobaczyć miejsce, w którym się schroni. Wbiegł na samą górę pagórka...

Z początku nawet nie dotarło do niego to, co się stało, biegł dalej, ucieczka trwała. Dopiero po chwili zrozumiał beznadzieję swojej sytuacji.

Nie było żadnej osady, puściutko. Kilka drzew, mała polana, a potem teren zaczął gwałtownie opadać. To był koniec. Pomylił drogi, teraz nawet dalsza ucieczka była bezsensowna. Bo dokąd? Miał tak cały czas uciekać w las?

Upadł na ziemię. Już nie mógł tak dłużej, był wykończony. Ze strachem spojrzał za siebie, tam skąd przybiegł, w kierunku, z którego powinno pojawić się To.

Z początku nic nie zauważył, niczego nie usłyszał. Tak jakby ten potwór zaniechał pościgu. "Może znalazł sobie inną ofiarę?" - myślał z nadzieją. A potem znów usłyszał ten świszczący oddech. Nadzieja go opuściła. Przed nim stało to Coś.
Było półtora razy większe od Maerna. Ciało czarne; stwór wyglądał jakby był poparzony - skóra była nienaturalnie zdeformowana. Przypominał człowieka. W ciemnym zaułku można by go nawet za niego wziąć, gdyby nie te oczy. Czarne, nie wyrażające niczego. Nikt nie mógł mieć takich oczu.

Stwór utkwił w chłopcu wzrok, przyprawiając go o dreszcze.

Wolnym ruchem zbliżał się do swej ofiary, nie spieszył się, wiedział, że już nie może mu uciec. Maern nawet nie próbował uciekać, odizolował się od świata. Miał tylko nadzieję, że wszystko pójdzie szybko i nie będzie cierpiał długo. Zresztą jaki sens miało jego życie? Nie miał nikogo! Ojciec umarł, matka także. Kupiec, u którego się zaciągnął zapewne jest właśnie trawiony. A kim jest on sam? Czy jest ktoś, kto interesował się jego losem? Wątpił w to. Więc po co żyć? Lepiej uwolnić się od tego wszystkiego, mieć wieczny spokój...

Tymczasem stwór zatrzymał się. Nieznacznie poruszył uszami, jakby czegoś nasłuchiwał. Rozejrzał się nerwowym wzrokiem po okolicy, pociągnął czymś na kształt nosa.

W tej samej chwili chłopak także coś usłyszał. Tętent galopujących koni.

Potwór ruszył na ofiarę. Równocześnie Maern podniósł się i wykrzesując z siebie resztki energii, rzucił w kierunku nadjeżdżających.

Świszczący oddech towarzyszył pojawieniu się na polanie czterech jeźdźców.

Nadzieja?


Poprzednia Jesteś na stronie 2. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8 9