Syn złodzieja

1 2 3 4 5 6 7 8 9
Poprzednia Jesteś na stronie 7. Następna

Oślepiająca jasność. Obłudnie uśmiechnięta twarz, ból rąk. Śmiechy - okrutne, przeciągłe, głuche dźwięki. Maern powoli odzyskiwał świadomość. Bardzo powoli.

Zimno, to kolejny bodziec, jaki odebrało jego ciało. Nie był to chłód powietrza a raczej... otoczenia, osób wokół i... Był wyraźny do czegoś przykuty. Spróbował się na tym skoncentrować.

Poczuł nagły ból w czaszce. Jakby tysiące malutkich igiełek wbijało się w jego głowę, wwiercając się aż do mózgu. Spazmatyczny krzyk przebiegł po okolicy. I nic więcej. Wraz z nim nie została wyemitowana energia0¦

Uderzenie.

Pustka.

* * *

Mgła. Wszystko jakby ukryte we mgle. Otoczenie, głosy... myśli...

Niewyraźne polecenie.

- Tam. Idź i zniszcz.

"Nie! Już dość zniszczenia...", zakrzyknął w myślach Maern. Jednak z przerażeniem stwierdził, że jego ciało przyjmuje rozkaz. Widział jak depcze delikatne źdźbła trawy po której stąpał. Obserwował to, czuł jak dotyka ziemi, jednak nie mógł tego kontrolować. Odnosił wrażenie, jakby był tylko obserwatorem. Zamknięty w jakimś ciele - własnym ciele - i nie mający wpływu na własne ruchy.

Mógł tylko obserwować zbliżanie się do miasta. Wielkiej aglomeracji ludzkich sadyb. Zdawał sobie sprawę, co zrobi. Bez przerwy doświadczał na sobie działania jakieś potężnej woli, która zamknęła jego myśli za szklaną barierą zza której mógł tylko przyglądać się temu, do czego zmuszała go ta moc. Coraz bardziej zbliżał się do murów grodu, na których nagle zapanowało poruszenie. Widocznie wypatrzono pojedynczą, sylwetkę.

Niespodziewanie poczuł jak z obrębu jego ciała uwalnia się wiązka czegoś eterycznego. Z przerażeniem obserwował pokaźną wyrwę w wysokim murze otaczającym miasto; spadające odłamki skalnych bloków przygniatające uciekających w popłochu mieszkańców. Na długo w pamięci wrył mu się obraz człowieka, który od siły wybuchu przeleciał kilkadziesiąt łokci, by upaść z głośnym i makabrycznym chrupnięciem, które wyczulone zmysły Maerna wychwyciły nawet z tak daleka.

A potem podniosła się wrzawa. Miasto potrafiło się bronić. Pospiesznie formowane oddziały stawiały pierwsze kroki na drodze ku chłopakowi czyniącemu zniszczenie niezależnie od własnej woli.

Przyglądał się tylko jak te skromne siły były z przeraźliwą mocą rozgniecione na marnych resztkach muru... Mimo iż krzyczał w duszy z bólu, to wciąż w milczeniu zbliżał się do miasta.

Zapamiętał z tego tylko wybuch.

Krzyk, wywołujący skulenie się w sobie, krzyk jaki wydaje osoba, która patrzy jak jej rodzina ginie w płomieniach, a jednocześnie oczekuje na swą kolej...

Tysiące takich wrzasków.

Ogień. Ogromny płomień zniszczenia, który w swym żywiole niszczy i pochłania dzieło pracy wielu pokoleń.

Smród. Okropny swąd spalonego... ciała.

A potem... pamiętał, że gdy już wszystko zrównał z ziemią; gdy w pobliżu nie było nikogo żywego, odszedł, pozostawiając martwe zgliszcza za sobą.

* * *

Powrócił i... kolejne zadanie.

Znowu zniszczenie, zło, okrucieństwo. Zabić, tylko ta chęć kierowała jego poczynaniami. I zabijał, bezlitośnie, okrutnie, skutecznie.

Krew, zniszczenie, powrót...

Kątem oka uchwycił pszczołę, która cierpliwie zbierała z kwiatka pyłek. Zachwycił się tą namiastką normalności. "O ironio! Dopiero teraz, gdy całkiem utraciłem siebie, zaczynam cieszyć się takimi małymi sprawami, zaczynam dostrzegać to, co dotychczas było dla mnie... zbędne. Coś tak malutkiego, pośledniego jest dla mnie w tej chwili szczytem szczęścia. Teraz gdy nie jestem już człowiekiem, zaczynam dostrzegać to, co przeznaczone dla ludzi. Dlaczego największa wiedza przychodzi zawsze w chwili, gdy nie można już jej spożytkować?!". Szedł dalej, wiedział, że niedługo dotrze tam, skąd znów wyruszy, by niszczyć.

I wtedy... nagle upadł. Oślepiające światło boleśnie wdarło się w jego myśli. Poczuł ukłucie bólu, a potem... coś na kształt ulgi. Jakby oblegający go rój os, raptem przestał zadawać cierpienie i spłynął na całym ciele, jak woda, która spływa i przynosi ukojenie zmęczonemu. Dojmujące poczucie odejścia czegoś niechcianego rozlało się po nim całym. Wciąż ta rażąca jasność otaczała jego osobę. Spróbował otworzyć oczy, które zamknął w instynktownej obronie. I - o dziwo - nie zamknął ich od razu z powrotem. Wytłumaczył to sobie działaniem wypełniającej go energii i... całkowicie skupił się na stojącej przed nim postaci. Stojącej? Postaci? Nie potrafił jej zdefiniować: jej kształtu, wielkości, rysów. Tylko podświadomie zdawał sobie sprawę, że ma naprzeciw siebie kogoś pięknego. Otoczona uderzająco białym całunem postać w milczeniu wpatrywała się w Maerna.

Chłopak pomyślał o tym kimś, o tym kim może on być...

Nagle zakręciło mu się w głowie, na chwilę stracił orientację a potem... To naprawdę dziwne znaleźć wśród swoich swojskich, takich osobistych myśli, marzeń coś innego, zupełnie obcego. "Dowiesz się, ale jeszcze nie teraz".

Dlaczego...?

Cisza.

Czemu wtedy, gdy...

"Nie możesz sam siebie zabić - Ona ci na to nie pozwala."

Czy jest dla mnie jeszcze jakaś nadzieja? Czy mogę komuś zaufać?

"Zawsze jest. Nikomu".

Czy jest coś takiego jak...

"Nie, przeznaczenie nie istnieje".

Jakie jest dla mnie najlepsze wyjście...? Czy istnieje jakieś, bym mógł naprawić to, co uczyniłem? Albo by choć nie zabijać więcej? Czy jest jakaś szansa, by być tego pewnym? Czy mogę... jakoś przeżyć?

Świetlista postać wyciągnęła w stronę Maerna rękę.

"Chcesz? Pomogę ci".


Poprzednia Jesteś na stronie 7. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8 9