Syn złodzieja

1 2 3 4 5 6 7 8 9
Poprzednia Jesteś na stronie 5. Następna

Kilka drzew rosło w pobliżu, w oddali majaczył las. Nad głową miał niebieskie sklepienie, na którym malowała się złota tarcza słońca. Leżał na jakimś kamieniu.

Ale nie zwracał na to uwagi. Przed nim stał niski osobnik. Ciemne, podkrążone oczy mrużył jakby w obronie przed światłem - bił z nich mrok. Krogulczy nos i kwaśna mina, niewielkie uszy. Poharatana ręka.

- Wstawaj - rzucił stojący mężczyzna - musimy sobie wiele wytłumaczyć. Musisz wiedzieć.

Maern wstał, powoli. W głowie mu huczało, z trudem utrzymywał równowagę. Mętnym wzrokiem zlustrował stojącego obok niego.

- Dobrze, zacznijmy - czasu jest sporo. Zwracaj się do mnie Kerf, prawdziwego imienia nie musisz znać, nie jest ono ważne. Mamy dużo do przejścia, przeniosłeś się w trochę inne miejsce, ale i tak poszło ci dobrze.

- Mnie!?

- Nie pamiętasz? Hmm... tak, to też może się zdarzyć. Wiesz, teleportowałeś się.

- Ja? W jaki sposób, przecież... - zamilkł na chwilę. Potem dodał. Coś zupełnie innego, niż chciał powiedzieć do tej pory. - Potrzebuję czegoś - widząc wyczekujące spojrzenie Kerfa dodał - wiedzy.

- To dobrze, właśnie to powinienem ci przekazać.

Sprawiający mroczne wrażenie człowiek spojrzał w dal. Spojrzał smutno, wyczekująco. A potem ruszył w kierunku lasu. Chłopak poszedł za nim.

- Ale zacznijmy od początku. Nie wiesz nic o mnie. I dobrze, przestraszyłbyś się, gdybyś znał prawdę. Niech ci wystarczy, że jestem nekromantą. Zbuntowanym. Powodów ci zdradzać nie muszę i nie chcę - Kerf mówił szorstko, można by powiedzieć, że rozmowa z Maernem jest dla niego męką. Ale z drugiej strony czuło się, że jego słowa są szczere - Ale jest inna, ważniejsza sprawa. Ty. Wiesz kim jesteś? Tak, znasz tylko ojca oraz imię matki. Nie masz pojęcia kim jesteś. O, przepraszam - czym jesteś. A ja wiem - odparł nagle wesoło. Wyglądało to tak, jakby chciał bawić się z Maernem z jakąś dziwną grę. Jednak po chwili spoważniał - I oni też wiedzą. Niektórzy już zaczęli cię szukać. Oni chcą cię wykorzystać chłopcze! Ja ci pomogę. Miałem dosyć wszystkich zasad, miałem dość praktyk nekromanckich. Dość tego bólu... zadawanego innym. Pomogłem ci, niech Stwórca, jeżeli istnieje, pamięta o tym. Choć jeden dobry uczynek w życiu. Dlatego ci pomogłem. To jest moje zadośćuczynienie.

Zamilkł na dłuższy czas. W oddali jakiś dzięcioł intensywnie stukał w drzewo. Nekromanta zaczął swoje tłumaczenia.

- A wiesz kim ty jesteś? Narzędziem. Zostałeś stworzony w wielkim zamyśle ładu i chaosu. Jesteś związkiem energii, który co jakiś czas przybywa do naszego dominium. To jest dla ciebie zbyt trudne do zrozumienia. Wyobraź sobie, że poza naszym światem istnieją jeszcze inne. Większe, mniejsze - inne. W każdym z nich mieszkają jakieś istoty. A teraz wyobraź sobie energię. Coś eterycznego, nie mającego swego domu, swego miejsca w tym wszechogarniającym świecie. Ta energia podróżuje; sama nie potrafi siebie wyzwalać, dlatego szuka istot, które jej w tym pomogą. Ona nie ma świadomości, nie ma marzeń, nie ma niczego. A zarazem ma wszystko - jest nieskończona. Nie można jej zobaczyć, a można odczuć. Ta energia jest nie do ogarnięcia dla zwyczajnego umysłu. Gdy jakiś jej nosiciel ginie, odradza się w innym świecie, w innym ciele. Wszystko jest dokładnie obliczone. Wiemy, że co jaki czas ta energia przybywa do nas. Jest w nim teraz. Jest w tobie.

Maernowi zahuczało w głowie. Ogrom słów dopadł do niego niczym sęp spada na swą ofiarę. Nie mógł mu się przeciwstawić. A nekromanta kontynuował.

- Jeszcze nie potrafisz jej kontrolować... Jeszcze nawet o niej nie wiedziałeś. Nie potrafiłbyś dokonywać z jej pomocą wielkich czynów. Ale sądzę, że niektóre by ci się udały. Tak... Ale za to inni - potężni - magowie, potrafiliby cię wykorzystać. Nie sprawiło by im to większego trudu. Jeżeli dość dobrze omotali by twój umysł, gdyby go zupełnie podporządkowali i usunęli z niego wszelkie przejawy twej woli, byłbyś w ich rękach zwyczajnym narzędziem. Choć... I tak jesteś narzędziem. Narzędziem energii. Ona będzie zdobywała nad tobą coraz większą władzę. Aż w końcu... umrzesz. Nie wytrzymasz tak wielkiej jej ilości. Tak wielkiego jej wpływu. Ale nie myśl o tym - zanim do tego dojdzie, minie wiele czasu. Spójrz na to z innej strony. Wiesz jak wiele możesz wyrządzić dobra z pomocą tej mocy? Nawet sobie tego nie wyobrażasz. Ale niedługo to do ciebie dotrze. Ale... - Kerf zamilkł na chwilę. Niczym nauczyciel, przyjaciel, który ma powiedzieć o czymś, czego nie powinien zdradzać - możesz też sprawić mnóstwo zła. Możesz choćby całkowicie zniszczyć ten świat.

Maern stanął jak wryty. Popatrzył przed siebie obojętnym wzrokiem. Ciepło. Poczuł na sobie ciepłe promienie porannego słońca. Widział je, było takie wesołe, rześkie, niewinne. Nieświadome. Patrzył na nie. "Jakie ono jest oślepiające. Nikt nie potrafił by się w nie wpatrywać."

- Właśnie to robisz - poczuł na swoim ramieniu przyjacielski dotyk. Nawet nie był świadomy, że wypowiada swoje myśli na głos.

"Jak?! Jak to jest... O Eru!" Zakrzyknął w myślach. "Eru? Kto to jest? Skąd znam takie imię?" Tym razem nekromanta nic nie odpowiedział. Widocznie Maern nie wypowiadał swych myśli... Albo Kerf nie znał na nie odpowiedzi.

- Chodź, idziemy dalej, to już niedaleko.

Ruszyli.

Maern był nieświadomy, nie dochodził do niego sens słów wypowiadanych przez idącego obok nekromantę. Odruchowo stawiał kolejne kroki. Rozmyślał... nie, nie rozmyślał. Po prostu szedł przed siebie. Całkowicie zamknięty, odizolowany od świata, odizolowany od... siebie.

- Uważaj na dziurę, możesz się potknąć - "To co?" odparł w myślach na ostrzeżenie kroczącego obok wybawcy.

Instynktowne przedłużenie kroku.

Idzie dalej.

I nagle szelest. Odurzony umysł Maern nie reaguje. Jakieś skradanie, trzask łamania suchej gałązki. I... świst.

Widzi jak nekromanta się odwraca. Jak na twarzy, na którą jak dotąd nie wkradały się żadne nieoczekiwane emocje, maluje się najpierw zdziwienie, a potem strach. Widział jak jego wzrok kieruje się do...

Wprost na nich biegło rozwścieczone Coś. Ale inne. Większe, mroczniejsze, straszniejsze. Było tuż obok.

Maern patrzył beznamiętnie jak Kerf składa ręce w jakiś znak, a z ust zaczyna wypływać tajemnicza inkantacja.

Patrzył jak Coś podrywa się do skoku. Jak adept magii śmierci wypowiada ostatnie słowo zaklęcia. Jak z jego rąk wylatuje wiązka energii...

Jak stwór zostaje trafiony w locie.

Jak nieruchomieje.

Jak martwe ciało spada wprost na nekromantę.

Patrzył jak konwulsyjne drgawki przeszyły ciało Kerfa.

Patrzył beznamiętnie. Nie obchodziło go to. I tak wszystko zniknie. To czy ktoś umarł prędzej, czy później... Jaki to ma wpływ na los tego świata? I kogo w ogóle obchodzi ten świat? Może cały zniknąć. Są jeszcze setki innych - lepszych.

Doszło do niego jakieś warczenie.

Była już noc. Księżyc roztoczył swe panowanie nad tą krainą. Obok niego, na ziemi, wciąż leżał ten nekromanta. I to Coś. A raczej coś. Było niczym. Ścierwem. Nic nie znaczyło.

Warczenie.

Rozejrzał się. Z głębi lasu wyłaniało się stado wilków. Zaczęły otaczać Maerna. Żółte ślepia świeciły w ciemności jako bracia księżyca. Szara sierść. Warczenie.

"Nie podoba mi się to warczenie."

Rozdzierający krzyk przeszył okolice. Krzyk złości, zła, potępienia. Mocy.

Chłopak otworzył oczy. Mnóstwo ciał. Dwadzieścia siedem. Tyle ich leżało na ziemi. Wiedział to. Niektóre powykręcane, inne nadpalone. Innych nie można było w ogóle rozróżnić. Cała polana była zalana krwią.

Krew.

Maern ruszył przed siebie. Mijał drzewa, krzaki, polany, kwiaty. Niewielka rzeczka po lewej stronie wpadała do jeziorka. Gdzie? Za nim.

Przed nim znajdowała się skarpa. Usiadł na jej skraju. Zapatrzył się w dal. Do głowy zaczęły dochodzić różne myśli.

Umarł. Uratował i umarł. Pozwoliłem. Zabiłem.

Wszyscy chcą mnie wykorzystać. On też chciał. Musiał umrzeć!

Zabiłem.

I zabiję jeszcze więcej! Wszystko. Cały ten marny padół. Tak!

Nie! Po co mam zabijać?

Zabiję.

Nie.

Muszę zabić. Muszę. To... moje przeznaczenie...

Zabiję.

Tak.

Siebie.

Wstał. Był nad skarpą. Jeden krok i...

Do przodu.

Uchwycił wzrokiem jakąś malutką roślinkę, która próbowała przetrwać na tym skalistym podłożu. Walczyła o każdy skrawek ziemi...

Gwiazdy. Nad nim były gwiazdy. Nie widział ich, ale wiedział. Chciałby zobaczyć gwiazdy...

Ziemia. Zielona trawa. Jakieś małe kamyczki. Ogrom pracy musiał być włożony w to, by stworzyć takie dzieło...

Nad oczyma zamknęła się ciemność.


Poprzednia Jesteś na stronie 5. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8 9