Syn złodzieja

1 2 3 4 5 6 7 8 9
Poprzednia Jesteś na stronie 4. Następna

Leżał w bardzo wygodnym łóżku. "Skąd wzięło się w moim domu takie łóżko?" - Zdziwił się, przewróciwszy na drugi bok. Błogie uczucie spokoju i ciepła rozlało się po nim, jednak wiedział, że powinien wstać, nie może się ociągać - musi się uczyć, nabierać doświadczenia, by potem, gdy ojciec już umrze, przejąć "jego rejon". W końcu z czegoś będzie musiał się utrzymywać...

Lekko rozwarł jedno oko, cicho mruknął, a potem otworzył i drugie z oczu. Jednak szybko zamknął je z powrotem - światło było zbyt jasne. "Czyżbym spał tak długo?" - Zastanawiał się. Spróbował jeszcze raz. Mocno mrużąc oczy, mógł zauważyć niewyraźne kontury znajdujących się w pokoju mebli. Im bardziej odzyskiwał wzrok, tym bardziej dziwił się skąd te wszystkie przedmioty się tu wzięły. Przecież nie miał takiej wielkiej szafy w domu...

"Dom. Ja nie mam domu" - Przypomniał sobie. Jego umysł zaczął pracować na normalnych obrotach. "Nie mam domu. Nie mam ojca - umarł. Nie mam matki, nie mam rodziny, nie mam przyjaciół... Nie mam nikogo!" Gorycz tych myśli głęboko go raniła. Tak nagle sobie to wszystko przypomniał... W chwili, gdy się obudził był jeszcze tamtym Maernem - synem złodzieja. I tak nagle dotarło do niego, że jest kimś innym - Maernem, którego goni Coś; którego ratują nieznani jeźdźcy; którego porywają magowie; który jest sam.

Wtulił głowę w poduszkę i zapłakał niczym małe dziecko. Zapłakał nad samym sobą, nad swoją zmarnowaną szansą - życiem. Donośny szloch rozbrzmiewał w nieznanym pomieszczeniu.... Nagle urwał. Dał już upust swoim emocjom. Wyprostował się dumnie, podniósł głowę i zdecydowanie spojrzał zaczerwienionymi, opuchniętymi od płaczu oczyma przed siebie. Podjął decyzje. Jeszcze nie wszystko skończone, jeszcze może nadać swej egzystencji sens.

Rozejrzał się po pokoju. Był naprawdę duży, w dwóch takich pomieszczeniach bez problemu zmieściłby się jego dawny dom. Siedział na szerokim, miękkim łożu z baldachimem. Na wprost niego znajdowało się kilka szaf, każda bardzo duża, bardzo stara i na pewno bardzo droga. Na ścianie za nim wisiały trzy obrazy: pierwszy przedstawiał jakieś tajemnicze monstrum, na drugim mężczyzna z niemym zachwytem wpatrywał się w wielki kwiat, a na trzecim dana roślina konsumowała owego nieszczęsnego mężczyznę. Widać było, że malarz miał poczucie humoru. Natomiast na środku pokoju znajdował się stół zastawiony strawą. Maern uświadomił sobie, że od dawna nie miał niczego w ustach.

Uśmiechając się do siebie w myślach jadł chleb, pił wodę - życie wcale nie było takie złe. Powoli zaczynało mu się tu podobać. Powoli.

Usłyszał kroki na korytarzu, momentalnie przestał zajadać się egzotycznym owocem. "Skórka jest dość gruba, ale za to miąższ..." - Pomyślał odkładając pomarańczowe jabłko - jak zdążył nazwać owoc - na stół.

Drzwi uchyliły się i stanął w nich starszy człowiek. Kilka siwych włosów zdobiło jego prawie łysą głowę. Bardzo mocno się garbił, zapewne kiedyś nie był niski, jednak teraz wzrostem z trudem dorównywałby dziesięciolatkowi.

Staruszek uśmiechnął się ciepło.

- Miło mi ciebie tutaj przywitać - zaczął oficjalnie. - Czuj się... jak u siebie - dokończył.

- Dzień dobry - powoli odpowiedział Maern czujnie przyglądając się jak stary człowiek siada naprzeciw niego.

- Spokojnie - odparł łagodnie starzec. - Ach, zapomniałem się przedstawić - dodał trochę zmieszany. - Wiesz, starość, nie radość - uśmiech zagościł na pokrytej zmarszczkami twarzy. - Jestem Elerin.

- Miło mi. Maern.

- Wiem o tym - znów uśmiechnął się Elerin. - Hmmm... masz może jakieś pytania?

- Tak... - Maern zamyślił się. - Chciałbym wiedzieć gdzie jestem.

- Już pędzę z wyjaśnieniami. Znajdujesz się w zachodniej wieży Pezefonii - Miasta magów. Jesteś tutaj honorowym gościem!

- Ja!? - Zdziwił się młodzieniec. - Dlaczego?

- Hmmm... no cóż, obawiam się, że nie mogę jak na razie udzielić na to pytanie odpowiedzi - ale nie martw się, wszystkiego dowiesz się w swoim czasie, w swoim czasie... O! Jak już się późno zrobiło, obowiązki mnie wzywają, więc muszę ciebie opuścić.

Po czym Elerin szybkim krokiem opuścił pokój.

* * *

Pustka. Ciemność, nicość. Czerń - dojmująca, wszechotaczająca. A w samym jej środku stoi chłopak. Rozgląda się, ale nie ma niczego. Oprócz nicości. Jego także nie ma.

Błysk. Oślepienie, ból głowy. A potem...

Krew. Wszędzie czerwona posoka. Spływa po ścianach, spływa po podłodze... Nie, nie ma ścian, nie ma podłogi, nie ma niczego. Oprócz Krwi. On tam stał... stał? Jak można stać we krwi? Był w niej, ona go otaczała, łączyła się z nim. Zalewała go, wypełniała. Wpadała do ust. Zakrztusił się nią. Miała słodki posmak. Próbował ją wypluć, ale nie mógł. Zaczęła go wypełniać, zaczęła się z nim łączyć.

Wszędzie krew.

On jest krwią.

On ją stworzył.

* * *

Krzyk.
Światło.

Świadomość.

Maern obudził się zlany potem. Poderwał się z łóżka i rozejrzał wokół. Ten sam pokój, piękne łóżko, stolik ze śniadaniem.
Żadnej krwi.

Odwrócił się... I zobaczył stojącego za nim Elerina. Minę miał bardzo poważną, odezwał się głosem odzwierciedlającym wyraz jego twarzy.

- Opowiedz mi o tym. Musisz.

I Maern opowiedział. Trzęsącym się głosem wydukał z siebie, co widział. Krew. Natomiast stary mag słuchał uważnie, a gdy chłopak skończył, wstał i zbliżył się do wyjścia.

Wtedy Maern przypomniał sobie o tamtych jeźdźcach. Wybawcach. Dlaczego zginęli? Chcieli mu pomóc, a ci magowie ich... Nie miał nic do stracenia. Teraz już musiał o tym wiedzieć.

- Kim byli tamci jeźdźcy? Ci, którzy mnie uratowali.

Starzec zatrzymał się w pół kroku. Przymknął lekko oczy, zastanowił się, a potem znów ruszył w kierunku wyjścia.

- Powiedz kim byli - władczo rozkazał Maern. Nigdy dotąd nie słyszał, by tak odzywał się do kogoś.

Elerin, który już zaciskał dłoń na klamce stanął jak wryty. Ręka mu się zatrzęsła, a potem bardzo powoli i bardzo niewyraźnie odpowiedział. Wyglądało to tak, jakby ktoś go do tego zmusił, jakby robił to wbrew sobie.

- To było bractwo. Bractwo Światła. Chcieli cię wykorzystać. Ale... My nie... im...

Nagle otrząsnął się i szybko opuścił pomieszczenie. Maern nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. "Wykorzystać? Mnie?! Kim ja jestem?! Czy się kiedyś dowiem? I dlaczego ten stary Elerin mi powiedział o tych jeźdźcach!?"

* * *

Znowu pustka. Znowu ciemność. I znowu błysk, a potem...
Potem pojawiła się jakaś postać. Tylko ona, wokół jej nie było niczego. Nie było też pustki, była tam tylko ta postać - straszliwie niewyraźna. Ona sama. I głos.

- Musisz uciec. Pomogę ci, musisz. Inaczej... Uciec. Musisz.

I zniknął. Tak samo jak ciemność, jak sen.
Światło.

Elerin znów stał przy nim. Łagodnym głosem spytał.

- Czy dziś również miałeś jakieś wizje? Powiedz, to bardzo ważne. Śniło ci się coś?

- Nie. Nie śniłem dziś.

* * *

Później długo zastanawiał się, dlaczego skłamał. Dlaczego zaufał temu nieznajomemu, temu snu. Nie wiedział, jakby po prostu wierzył, że tak jest dobrze, że to jest dobra droga, że tylko w ten sposób będzie mógł...

Nie wiedział co. Nie wiedział, co jest jego celem, co jest jego przeznaczeniem, nie wiedział kim jest, nie wiedział niczego. Zupełnie. Był samotny, zagubiony, nieświadomy.

Ale skądś wzięło się w nim zaufanie do tamtej... osoby?
Zdecydował.

* * *

Znowu sen, znowu ta postać, tym razem jej kształty były bardziej uchwytne. Tym razem pierwszy odezwał się Maern.

- Dlaczego - z jego ust wypadło tylko to jedno, oczywiste pytanie. I nic więcej, nic więcej nie było trzeba.

- Zaufaj - niejasno odparła postać. Po chwili dorzuciła - Musisz.

- Dlaczego!? - Nie ustępował Maern.

- Ucieknij, bo inaczej... zginiesz.

Chłopak zaniemówił. W zasadzie to, do tej pory nie cenił zbytnio swego życia. Nie widział w nim sensu, nie widział w nim żadnego celu. Po prostu egzystował. Nieraz sam do siebie mówił, że nic by się nie stało, gdyby zginął. Wiedział, że nikt by po nim nie zapłakał. Do tej pory nie przejmował się zbytnio przyszłością... Ale teraz uświadomił sobie, że jednak boi się śmierci; boi się tego, że potem może nie istnieć nic. Że zniknie całkowicie. Jego myśli, uczucia, osobowość, marzenia... Jakie marzenia? "Czy ja o czymś marzę?" Wszystko zniknie. Tego się bał, nie chciał ginąć. Teraz nie chciał.

- Co mam zrobić? - Odezwał się w końcu.

* * *

Dni upływały mu jednakowo. Codziennie się budził, po czym zjadał to, co leżało na stoliku obok. Zawsze w tym czasie przychodził do niego Elerin, zawsze te same pytania: "Miałeś jakieś wizje?" I zawsze te same odpowiedzi. A potem... potem zaczynał ćwiczyć. Teraz już ufał temu komuś, kto ukazywał się w snach. Wiedział, że ten ktoś jest prawdziwy, że te spotkania są ważne, a ten nieznajomy jest... wciąż nic o nim nie wiedział, oprócz tego, że chce mu pomóc. A on mu ufa.

Tymczasem Maern uczył się. Aż w końcu nadszedł ten dzień. A dokładniej to nadeszła noc.

* * *

Gdy otwierał oczy, pamiętał tylko chwile, gdy kładł się spać, żadnego snu, żadnej wizji. Nic takiego nie pamiętał w chwili, gdy otwierał oczy.

Przed nim stał ten ktoś, ze snów.


Poprzednia Jesteś na stronie 4. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8 9