Syn złodzieja

1 2 3 4 5 6 7 8 9
Poprzednia Jesteś na stronie 3. Następna

Koncentrując się na każdym kroku osobno, Maern biegł w kierunku Nadziei. Nadziei, która przybrała postać czwórki jeźdźców, jadących w jego stronę. To wszystko działo się dla niego jak w spowolnionym tempie. Co dziwne, dostrzegał różne szczegóły - widział jak jakiś świerszcz cyka w trawie; jak kilka mrówek męczy się, by przenieść suchy badylek... Wszystko to było bardzo dziwne, gdyż cały czas szybko biegł. A poza tym była noc! Wyglądało to tak, jakby czas zwolnił bieg, a jego wzrok się wyostrzył. Wszyscy wokół poruszali się nienaturalnie wolno. Za nim świszczał ten przeraźliwy oddech - świszczał powoli, rozlegle, jakby się rozciągał... Wszystko to dokładnie słyszał Maern - on też biegł jak w spowolnionym tempie. Nie potrafił tego wytłumaczyć, to po prostu działo się.

W końcu jeźdźcy dotarli do niego. Momentalnie wszystko przyspieszyło. Mimo szoku, który go ogarnął, Maern zdołał pewnie chwycić wyciągniętą do niego dłoń. Wsiadł na konia - ruszyli. Nagła prędkość spotęgowała zawroty głowy, obraz zaczynał się powoli rozmywać. Ale chłopak cały czas siedział za jeźdźcem. Trzymał się z całych sił, gdyż za nic na świecie nie chciał spaść z konia.

Otrząsnął się, a potem kurczowo trzymając się swego wybawcy spojrzał za siebie. Jechało tam dwóch konnych, za nimi znajdowała się polana, a na niej Coś, które próbowało ich dogonić. Na szczęście bezskutecznie - odległość dzieląca ich od Tego stale wzrastała.

"Czyżby jednak udało mi się uciec?", zastanawiał się Maern, "W takiej chwili...". Drzewa migały mu przed oczyma, zmieniając się w rozmazaną, ciemnozieloną plamę. Wszystko działo się tak szybko i gwałtownie - krajobraz co chwila się zmieniał. Cały czas jechali starą, zarośniętą chwastami ścieżką.

Powoli zaczął się uspokajać, powoli zaczynało do niego docierać co tak naprawdę się wydarzyło, od czego uciekł - od... Tego. Ale wciąż pozostawało zagadką czym było To, dlaczego go ścigało. I kim byli ci wybawiciele!? O ile w ogóle byli wybawicielami! "Dlaczego mnie uratowali? Czy bezinteresownie - z dobroci serca? A może chcą czegoś ode mnie? Ale co? Czy posiadam coś, co mogłoby ich interesować?" - Maern zadawał sobie te wszystkie pytania, trudno jednak było znaleźć na nie odpowiedzi...

"Kim ja w ogóle jestem?", spytał sam siebie, "Moim ojcem był złodziej, matką... nie wiem... Ale kim ja jestem? Kim takim, że jacyś obcy jeźdźcy ratują mnie z rąk Tego?! Co takiego posiadam, na czym im zależy?!". Nie potrafił sobie tego wytłumaczyć.

Jechali dalej, wciąż na wschód. Wyglądało na to, że musieli już zgubić Coś, że zostało za nimi.

- Zbliżamy się - oznajmiał jeden z jeźdźców.

- Hmmm? - Zapytał inny.

- Chyba możemy zwolnić, sądzę, że uciekliśmy... Temu - dodał po chwili wahania.

- Rozkazy - zauważył jadący z przodu.

- Ale... - Nie dokończył, uderzyła w niego kula ognia.

Maern kątem oka zauważył, jak jakaś postać zniknęła za drzewem. Konie przyspieszyły, jeźdźcy rozumieli się bez słowa - trzeba było uciekać. I to szybko. Gałęzie boleśnie chlastały po twarzach - zboczyli z drogi. Chłopak usłyszał jakiś szelest. A potem... wstrzymał oddech, nie chciał tego słyszeć, może to tylko złudzenie... Usłyszał to jeszcze raz - oddech. Świszczący. Nerwowym ruchem rozejrzał się. Jak na razie nie dostrzegał Tego. Jednak zobaczył coś innego: postać, która pojawiła się z... niczego! Przetarł oczy. Mężczyzna cały czas tam stał - wpatrywał się w nich i coś do siebie mruczał. Po chwili w ich kierunku leciał magiczny pocisk.

Jeden z jeźdźców upadł.

Maern ze strachem spojrzał na maga. I wtedy zauważył To. Było tuż za przygotowującym się do kolejnego zaklęcia mężczyzną. Nagle rzuciło się na niego i... Więcej młodzieniec już nie widział, odwrócił głowę.

Akurat w momencie, by zobaczyć śmierć kolejnego z jeźdźców. Całkowicie spłonął. Teraz został już tylko on i jeden z wybawicieli. I Coś. I magowie. W tej chwili nie wątpił, że jest ich więcej.

Jechali dalej. Nagle Maern stwierdził, że ciało jeźdźca zaczyna się osuwać... Chwycił go, by nie upadł. Był zimny - nie żył. Chłopak czym prędzej zrzucił go z konia. Jednak coś poszło nie tak, wierzchowiec stanął dęba. Młodzieniec spadł. Głowa straszliwie go bolała, jednak nie mógł sobie pozwolić na odpoczynek- poderwał się gwałtownie... I zobaczył Coś - było już blisko. Bardzo blisko. Groźnie rozwarło szczękę, prezentując okazałe kły. I nagle... zniknęło. Wszystko to działo się zaledwie chwilę... Obok stał jakiś mag. Wpatrywał się beznamiętnie w Maerna.

- Idziesz - stwierdził.

- Idę - przytaknął chłopak.

Mag wyszeptał jakąś formułę.
Krajobraz wokół zamigotał.
Błysnęło.
Ciemność.


Poprzednia Jesteś na stronie 3. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8 9