Epizod

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13
Poprzednia Jesteś na stronie 10. Następna

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Po długim czasie bezowocnego oczekiwania w kącie piwnicy, Rugindan zdecydował się w końcu z niej wyjść. Przytulił wieśniaczkę uspokajająco, nakazał jej gestem, aby zachowała ciszę, a następnie wstał i ostrożnie podszedł do klapy umieszczonej w suficie. Wstrzymując oddech podniósł ją powoli, w jednej chwili gotów do jej ponownego zamknięcia. Poczekał, aż oczy przyzwyczają się do ciemności, po czym wychylił się nieznacznie i rozejrzał ciekawie, zwracając baczną uwagę na wszelkie cienie, mogące kryć zagrożenie. Nie dostrzegł jednak niczego takiego. Jedynie śnieg i drzewa pogrążone w mroku.
Odetchnął z ulgą. Nadszedł już najwyższy czas by wracać do kwater. Wciąż zachowując czujność wyszedł na zewnątrz i rozglądnął się ponownie. Dalej nic. Po kilku uderzeniach serca pochylił się ku wejściu i szeptem nakazał dziewczynie zgasić lampkę oraz sprzątnąć izbę, tak aby nie można było poznać, że ktoś w niej przebywał. Następnie pomógł jej wyjść, zatrzasnął klapę, przysypał ją śniegiem - możliwie dobrze maskując - aż w końcu, razem z wieśniaczką, cicho ruszył w kierunku wioski.

Aby nie zostawiać po sobie śladów świadczących o ich bytności w tym miejscu, Rugindan i jego towarzyszka korzystali ze szlaku, wydeptanego niedawno w śniegu przez tajemniczych przybyszów z zachodu. Chłopak żałował bardzo, iż kompletnie nie znał się na czytaniu tropów, gdyż w takim wypadku umiałby zapewne określić kim byli ci, za którymi właśnie podążał - a tak, zmuszony był iść pozbawiony tej, jakże cennej, wiedzy. Z uwagi na ryzyko przedwczesnego ujawnienia swej obecności potencjalnym przeciwnikom, przestraszona para szła ostrożnie i nie spiesząc się. Przez całą drogę kryli się i próbowali wywoływać jak najmniej hałasu, jakby chcieli stać się niewidzialnymi. Oboje wiele ryzykowali tym wypadem i żadne z nich nie chciało zostać nakrytym. Poza tym nie potrafili wytłumaczyć sobie, kim były i w jakim celu przybyły w te strony istoty, które słyszeli wcześniej. Strach i wyobraźnia podsuwały im jednak najróżniejsze możliwości, jedną gorszą od drugiej. Z całych sił próbowali wmówić sobie, że wszystko jest w porządku, że nie ma się czym martwić - jednakże bez skutku.

Przemierzając nieprzeniknione leśne ciemności, wciąż nieubłaganie zbliżając się do celu, do Rugindana dotarło wreszcie, że coś się nie zgadza. O tej porze, we wsi zwykle panowała już absolutna cisza, lecz teraz z jakiegoś powodu tak nie było. Od pewnego czasu bowiem, co rusz, docierał do ich uszu niewyraźny, stłumiony przez odległość szczęk broni, a takie odgłosy nie wróżyły niczego dobrego. Wręcz przeciwnie. Jako, że pora była całkowicie niedorzeczna na jakikolwiek trening, oznaczać mogły jedynie walkę. Tylko z kim i dlaczego?
Młody rycerz niepokoił się coraz bardziej.

Szli przestraszeni, klucząc w ciemnościach między drzewami, on z dłonią na rękojeści miecza, ona histerycznie uczepiona jego płaszcza. Powoli zbliżali się do wioski - lada chwila powinni zobaczyć już pierwsze zabudowania. I wtedy młodzieńcowi zdało się, że coś zauważył.
Migotliwe światło wśród drzew.
Po chwili usłyszał także trzask płomieni. Jeszcze cichy, ale przybierający na sile z każdą sekundą. Również poświata rzucana przez ogień, wciąż wzmacniała się, potężniała... Po niedługim czasie poczuli także pierwszy, jeszcze delikatny swąd dymu.
To nie było zwykłe ognisko ani pochodnia - to mógł być tylko pożar.
W pierwszym momencie, oboje chcieli pobiec na ratunek mieszkańcom i pomóc im w gaszeniu płomieni, ale Rugindan szybko stłumił ten odruch - pomny na wcześniejsze odgłosy walki i swe złe przeczucia, kierował się ostrożnym rozsądkiem. I on to podpowiadał mu, że nim samemu zostanie się zauważonym, lepiej najpierw rozejrzeć się, zbadać sytuację. W ostatniej chwili zdołał złapać wieśniaczkę i wraz z nią rzucił się w śnieg. Obezwładnił ją i zakrył jej usta. Nie chciał, aby ujawniła ich pozycję, czy to specjalnie, czy też przypadkiem. Spojrzał w jej przerażone oczy, uśmiechnął się pocieszająco, po czym wyszeptał jej do ucha.

- Masz być cicho! Rozumiesz?

Kiwnęła głową na potwierdzenie.

W oddali, do ryku pożaru dołączyły straszliwe krzyki agonii oraz desperackie wołania o pomoc, na dźwięk których przeszły ich lodowate dreszcze. Po kilkunastu sekundach, ponownie dotarły do nich także odgłosy walki. Sytuacja we wsi przedstawiała się najprawdopodobniej tragicznie, o czym wyraźnie świadczyły donośne hałasy z niej dobiegające.
Strach i widmo śmierci zajrzały chłopakowi w oczy. Poczuł nieodpartą pokusę powrotu do spiżarni i przeczekania tego wszystkiego w bezpiecznym schronieniu - mając przy boku dziewczynę i pod dostatkiem żywności. Ale, choć sam się po sobie tego nie spodziewał, ciekawość, solidarność z towarzyszami oraz chęć wykazania się, wygrały w nim walkę z tchórzostwem. Zdecydował, że musi iść do swych kompanów i pomóc im, w miarę swych możliwości. To był przecież jego obowiązek.
Po chwili rozmyślań, przypomniał sobie o pytaniu, które skierował do dziewczyny.

- Na pewno? - dociekał - Od tego może zależeć nasze życie. Nie wiemy kim byli ci, których słyszeliśmy z piwnicy. Może to buntownicy, orki albo nawet gobliny. Najpierw musimy przekonać się, co stało się we wsi. Rozumiesz?

Ponowne skinięcie.

- To dobrze. Teraz zostaniesz tutaj, a ja podkradnę się bliżej, żeby mieć lepszy widok. Kiedy zorientuję się w sytuacji, wrócę tu po ciebie. Rozumiesz?

Gwałtownie zaprzeczyła. Jej oczy wyrażały strach, prawie panikę. Nie podobał jej się ten pomysł. Rugindan niecierpliwił się.

- Teraz cię puszczę. Tylko nie krzycz. I bądź jak najciszej...

Oswobodził ją ostrożnie, a następnie pomógł jej podnieść się na czworaka - czyli do pozycji, w jakiej sam się znajdował.

- ...a teraz mów szybko, o co ci chodzi.

- Kcem iść z tobom panie.

- Po co? To może być niebezpieczne.

- Ale ja nie kcem tu zostawać sama. Boje siem. Pozwól mi iść... - uczepiła się jego rękawa - ...proszę...

- Będziesz mi tylko przesz...

- A jak coś ci siem stanie? - przerwał mu jej drżący głos - Co ja wtedy sama zrobie? Bez ciebie panie umrem tu ze strachu... - spuściła głowę by skryć rumieniec - ...proszę... Podzwól mi. Bardzo proszę... - to już nie była prośba, ale błaganie.

- Dobrze już dobrze, tylko masz być cicho. I uważaj, gdzie stawiasz nogi. - starał się zachować spokój, nie chciał okazać przed nią, jak bardzo i on sam się boi - Trzymaj się zaraz za mną i nie zostawaj w tyle. Rozumiesz?

- Tak. - szepnęła ledwo dosłyszalnie, po czym westchnęła z ulgą.

Ruszyli. Skradali się powoli, cicho i uważnie. Chłopak starannie dobierał trasę tak, aby wciąż pozostawać niewidocznym, dokładnie badał każde miejsce, w które miał postawić stopę i wciąż bacznie rozglądał się w poszukiwaniu źródła ewentualnego niebezpieczeństwa. Dzięki migotliwemu światłu, które stawało się jaśniejsze z każdym kolejnym krokiem, nie było to zbyt trudne.
W ten sposób, przy akompaniamencie coraz bliższych krzyków, szczęku broni i ryku szalejącego pożaru, dobrnęli w końcu do miejsca, z którego mogli zobaczyć całą rozgrywającą się we wsi masakrę. Jako, że Rugindan czołgał się pierwszy, dotarł do kryjówki - czyli zwalonego pnia, leżącego kilka metrów od granicy lasu - przed dziewczyną. Podczas gdy ona, drżąc ze strachu, z pochyloną głową oraz zapłakanymi oczyma, zbliżała się do niego, rycerz z duszą na ramieniu, ale i niepohamowaną ciekawością wyjrzał zza drzewa.
To co zobaczył, przeraziło go.

Wśród dymu spowijającego wieś, grubo ponad stu uzbrojonych chłopów - najprawdopodobniej ich właśnie, zdążających do wsi, słyszał ze spiżarni - otaczało trzy stojące w ogniu chałupy, będące kwaterami jego oddziału. To właśnie z tych budynków dobywały się przeszywające go na wskroś krzyki płonących żywcem ludzi. Na tle płomieni, przy drzwiach dwóch z chat i pod jednym z okien trwały zaciekłe walki - kilku rycerzy desperacko broniło się tam przed atakami rozwścieczonych wieśniaków. Ale choć walczyli dzielnie, młodzieniec na pierwszy rzut oka widział, że jego towarzyszy czeka niechybna śmierć. Świadczyły o tym zaskoczenie malujące się na ich twarzach, zmęczenie oraz nieprzygotowanie - czego dowodził brak zbroi i ubrań. W takim stanie, na pokonanie tak wielu przeciwników, nie mieli po prostu żadnych szans. Przez czas, potrzebny na jedno uderzenie serca, Rugindan chciał ruszyć im na ratunek i zginąć wraz z nimi, jeśli zajdzie taka trzeba. Lecz szybko zrezygnował z tego zamiaru. Był jeszcze zbyt młody, aby umierać. Z grymasem rezygnacji na twarzy, rozpaczą targającą sercem, poprzestał więc na obserwacji.
I płaczu.

Wieśniaczka prawie go już dogoniła - zostało jej do przejścia zaledwie półtora metra, nim sama zdoła zobaczyć, co takiego dzieje się w wiosce. Chłopak nie zwracał na nią jednak najmniejszej uwagi, zbyt był zaaferowany tragiczną sceną, rozgrywającą się na jego oczach.
Zapatrzony na potyczki przy chatach, początkowo nie zauważył zamieszania w centrum wsi. Lecz, gdy po chwili usłyszał krzyk i szczęk oręża także na głównej drodze przecinającej miejscowość, spojrzał i w tym kierunku. W odległości mniej więcej czterdziestu metrów od niego, około dwudziestu uzbrojonych wieśniaków, głównie miejscowych, których pamiętał jeszcze z ranka, próbowało powalić walczącą samotnie, zakrwawioną postać. Jednak nie szło im zbyt dobrze - na śniegu leżało już kilkanaście ciał, z których jedynie nieliczne ruszały się jeszcze, próbując zatamować krwawienie lub podtrzymać wypływające wnętrzności, jęcząc przy tym i lamentując.

Poczuł dotknięcie. Dziewczyna dotarła do kryjówki i opierając się na nim próbowała wyjrzeć nad zwalonym pniem. Wtedy dotarł do niego prosty fakt - uświadomił sobie, że przecież ona jest jedną z nich i że zaraz go zdradzi - wyda swym pobratymcom, gdy tylko zorientuje się, kto z kim walczy. Przeszył go strach. Momentalnie podjął decyzję. Pod wpływem nagłego gniewu działał szybko - nie żałując siły złapał ją i mocnym szarpnięciem pociągnął w dół. Zakrywając jej usta, posadził ją tyłem przed sobą, tak aby nie mogła się ruszyć, ani wydobyć żadnego głosu. Miał ją w swej władzy, ale nie wiedział co dalej. Siedzieli więc tak przez dłuższy czas, wsłuchując się jedynie w bicie swych serc, oddechy, oraz makabryczne, przejmujące hałasy, dobiegające zza pnia. Zastanawiał się, co robić. Był przestraszony, wściekły i bezsilny.
Po chwili brutalnie podniósł ją w górę, tak aby mogła zobaczyć rozgrywającą się we wsi scenę.

- Patrz suko, co robią twoi ziomkowie! - głos miał zduszony gniewem - Od początku to planowaliście... - warknął zjadliwie - Przyznaj!

Ze strachem i obrzydzeniem odwróciła się od rzezi, jednocześnie, w panice, zaprzeczająco kręcąc głową. Nie wyrywała się przy tym, ani nie chciała uciekać. Wciąż tylko, desperacko próbowała pochwycić jego wzrok. Po kolejnej próbie odniosła sukces, ich spojrzenia skrzyżowały się. Wtedy uspokoiła się, zdała się na jego łaskę. Siedząc na śniegu, nieopodal rozgrywającej się rzezi, patrzyli na siebie przez długą, nerwową chwilę ciszy. Jej młode oczy wyrażały niewinność, szczerość, współczucie i błaganie. Uwierzył im.
Chciał im wierzyć.

- Więc twierdzisz, że to nie było planowane... - nieznaczne, strachliwe wzruszenie ramionami - Czy, że o niczym nie wiedziałaś? - gorączkowe kiwnięcie głową.

Wypuścił ją z objęć, jednak nie rozluźnił uścisku dłoni na jej ustach. Nie mógł ryzykować wydania wieśniakom, gdyż to oznaczało pewną śmierć. Tymczasem zastanawiał się. Dokładnie rozważał różne drogi wyjścia z tej sytuacji.
Przeczekanie wszystkiego w spiżarni straciło jakikolwiek sens, ponieważ zwycięzcy chłopi z pewnością prędzej czy później tam zaglądną. Ukrywanie się w lesie także nie miało najmniejszej szansy na powodzenie, gdyż szybko zdradziłyby go pozostawiane wszędzie ślady. Ta droga wyjścia była ślepą uliczką. W dodatku, sama nieobecność dziewczyny, jak dotąd w panującym zamieszaniu niezauważona, wkrótce wywoła ciekawość i poszukiwania. A to kolejna komplikacja.
Także wypuszczenie jej, dla niepoznaki, z oczywistych powodów nie wchodziło w grę. Nie potrafił do tego stopnia jej zaufać. Nie miał gwarancji, że zachowa milczenie i nie zaalarmuje pozostałych mieszkańców.
Pozostawała więc jedynie ucieczka.

Złapał wieśniaczkę mocno w pasie i wciąż zasłaniając lewą dłonią usta, pociągnął za sobą w głąb lasu. Nie protestowała, a nawet starała się mu w tym pomóc, jakby także zależało jej, na jak najszybszym oddaleniu się od wsi. Po przebyciu kilkunastu metrów skryli się za masywnym, grubym drzewem. Oswobodził ją. Patrzyli chwilę na siebie, po czym dziewczyna zapytała nieśmiało.

- I co tera?

- Musimy uciekać. I to jak najszybciej. Zanim nadejdzie świt i odkryją nasze ślady.

- Dobsze! - wyszeptała z entuzjazmem.

Spojrzał na nią podejrzliwie. To nie było normalne zachowanie człowieka, którego rodzice i przyjaciele walczą i giną, o rzut kamieniem stąd.

- Dlaczego chcesz iść ze mną?

Nie odpowiedziała, ale w świetle rzucanym przez szalejący w pobliżu pożar, wyraźnie widział, jak na policzki wypływają jej szkarłatne rumieńce. Zrozumiał. W głębi duszy miał nadzieję, że tak się właśnie stanie. Nie chciał uciekać przez te dzikie, nieznane mu lasy samotnie.

- A więc najpierw musimy wrócić do spiżarni, zabrać kilka skór, bo jest piekielnie zimno i jak najwięcej żywności, a potem... - zamilkł na chwilę - Dobrze znasz okolicę?

- Tak.

- Czy jest gdzieś niedaleko jakieś niewielkie, samotne gospodarstwo, w którym można zdobyć konia?

- Nie. - zaprzeczyła po chwili - Tutaj żywjomy tyko w wienkszych osadach. Tak je bezpieczniej.

Rugindan stracił zapał.

- Więc koni nie będzie... - wyszeptał do siebie, po czym ponuro skinął głową.

Zdawał sobie sprawę ze znaczenia jej słów - przyjdzie im maszerować pieszo na mrozie, brodząc w głębokim śniegu, po bezdrożach, z pościgiem depczącym po piętach i bez cienia szansy na jakąkolwiek pomoc od mieszkańców tych terenów. Nie miał nawet celu, do którego mógłby dążyć - był zbyt daleko od jakiegokolwiek zamku, czy miasta. Sam na nieznanym, wrogim terytorium. Sytuacja rozpaczliwa i beznadziejna.
Po raz kolejny spojrzał na młodziutką chłopkę, czekającą na jego decyzję. Widział jej wierność, zaufanie i dziecięcą miłość, jaką go obdarzyła. Zrobiło mu się jej żal. Uświadomił sobie bowiem, że nie uda się im uciec, nieważne czy razem, czy w pojedynkę. Jako przeszkody, stało przed nimi zbyt wiele przeciwności, zbyt wielu wrogów, zbyt wiele mil nieprzebytych lasów. A nie mógł jej przecież ot tak, po prostu wypuścić.
Pogodził się ze swym nieuchronnym losem.

"Widocznie tak, do kurwy nędzy, miało być..." - powiedział sobie. Szybko jednak opanował gniew, potrząsnął głową z rezygnacją, po czym z przymusem uśmiechnął się do dziewczyny.

- Nie ma się co martwić. I tak jakoś sobie poradzimy. Wszystko będzie dobrze... - odpowiedziało mu ufne, pełne uwielbienia spojrzenie - Pójdziemy teraz po zapasy. Idź pierwsza. Będę tuż za tobą...

Dziewczyna ostrożnie podniosła się na nogi i odwróciła w kierunku spiżarni. Nim jednak zdążyła postawić pierwszy krok, Rugindan znów chwycił ją od tyłu i przyciągnął do siebie. Lewą ręką mocno zacisnął jej usta, a prawą sięgnął do swego pasa. Przez cały czas czuł ciepło jej ciała, przestraszony, nierówny oddech oraz przyspieszone bicie serca. I tym razem nie próbowała mu się wyrywać, ufna w jego motywy - doceniał jej bezgraniczną wiarę w niego. Tym trudniej było mu wykonać to, co zamierzał i co zrobić musiał.
Ciął szybko i wprawnie.
Nie chciał, aby cierpiała. Mimo jej niskiego stanu oraz krótkiej znajomości, zdążył ją szczerze polubić. Żałował tylko, że nie mieli okazji na nic więcej i że dzisiejsza noc była dla nich tak krótka.
Delikatnie ułożył na śniegu stygnące już na mrozie zwłoki, a następnie wziął się za gorączkowe czyszczenie swego pięknego sztyletu. W końcu musiał dbać o niego, nie mógł pozwolić na to, żeby zaszedł rdzą i stępił się - przy okazji pozwalało mu to zapomnieć na krótko o tym, co przed momentem zrobił. Bardzo potrzebował tej chwili wytchnienia. Choćby na otarcie łez.

Spojrzał na nią po raz ostatni. Niewielka, młoda, dziewczęca postać leżąca bezwładnie u jego stóp. Krew z poderżniętego gardła leniwym, ale obfitym strumieniem spływała jej po szyi, po czym powoli wsiąkała w śnieg. Szybko rosnąca szkarłatna kałuża upiornie kontrastowała z jego bielą. Martwa, blada twarz wieśniaczki wyrażała niedowierzanie i zaskoczenie. Sine usta miała rozchylone w niemym krzyku, a dziecięce oczy szeroko otwarte, pełne zdziwienia i strachu. Zaprawdę smutny i ponury był to widok.
Jednak nawet teraz była ładna. Nawet teraz...

- Tak bardzo mi przykro... - wyszeptał zduszonym głosem. Ukradkiem otarł łzę spływającą mu po policzku - Ale i tak nie mieliśmy żadnych szans na ucieczkę. - pochylił głowę - Żadnych szans...

Opanował się. Jeśli chciał jakoś zaszkodzić wrogom, mordercom jego towarzyszy, musiał niezwłocznie działać. Klęknął przy martwej dziewczynie, przymknął jej powieki, pocałował ostatni raz w chłodne już czoło, a następnie zaczął zasypywać ją śniegiem. Nie mógł pozwolić na to, żeby trup był widoczny z daleka.

*

Walka była skończona.

Kiedy wrócił na skraj wioski, żaden z rycerzy nie stawiał już oporu. Wszyscy leżeli zaszlachtowani w kałużach krwi - tylko jednemu pierś unosiła się jeszcze pod wpływem oddechu. Ale biedak nie był w stanie już niczego zdziałać - samotny, oszołomiony, nieuzbrojony, cały poturbowany i poraniony oraz otoczony przez gromadę żądnych mordu wieśniaków.
Wszystko rozegrało się, zanim Rugindan powrócił do swej kryjówki. Zdążył zobaczyć jedynie, jak jeden z chłopów unosi siekierę do ciosu - ciosu, który miał na zawsze okaleczyć leżącego na ziemi wojownika. Bestialstwo tego czynu oraz straszliwy widok ciał pomordowanych towarzyszy, zagotowały krew w ukrytym za zwalonym pniem młodzieńcu.
Teraz był już pewien, że im nie odpuści. Tego nie mógł darować.

Obserwował dalszy rozwój wypadków. Z uwagą przyglądał się przy tym uczestnikom niedawnej masakry, wyszukując tych, którzy nią kierują i są za nią odpowiedzialni - na nich chciał bowiem, przy pierwszej nadarzającej się po temu okazji, wywrzeć zemstę. Wiedział, że tylko to jedno pozostało mu do zrobienia. I musiał się spieszyć, gdyż w każdej chwili mogli odkryć jego obecność. Miał czas najpóźniej do świtu. Potem czekała go już tylko, nagła lub bardziej oddalona w czasie, śmierć.

Wkrótce jego wzrok padł na wielkiego kowala. Nie trudno było zauważyć, że to on wydawał większość poleceń, gdyż wyraźnie słyszało się jego donośny, złowieszczy głos, pokrzykujący na wieśniaków. Dyrygował nimi z wprawą szanującego się sierżanta, co rusz wymachując rękoma i klnąc na czym świat stoi. Na jego rozkaz chłopi rozeszli się po całej wsi i zaczęli zbierać martwe ciała swych pobratymców, następnie dwójkami zanosili je w pobliże płonących chałup, trzymając za kończyny rozhuśtywali i wrzucali w ogień. Wkrótce ten sam los spotkał także trupy rycerzy, poległych w walkach przy wejściach do budynków, oraz dwóch kolejnych wyniesionych z gospody. W tym samym czasie, czterech innych mężczyzn przyniosło z niej jedną z tamtejszych, masywnych ław i według wskazówek szczupłej, odzianej w czarny płaszcz postaci, ustawili ją w pobliżu rannego żołnierza. Tym samym, młodzieniec znalazł kolejny cel dla swego gniewu. Chudzielec również zdawał się mieć bowiem jakąś władzę wśród buntowników.

Wtedy dotarł do niego dziwny głos - cichy, stłumiony dodatkowo przez odległość, ale mimo tego wyraźnie słyszalny, jakby trafiający bezpośrednio do umysłu słuchacza. Należał właśnie do tego obcego.

- Przynieście kilka pochodni i przypalcie mu... - postać wskazała oszczędnym, pogardliwym ruchem na leżącego rycerza - ... te rany. Nie chcę, żeby się wykrwawił. - po chwili dodał z lodowatym uśmiechem - Jeszcze nie.

Kilku chłopów natychmiast pobiegło co sił w nogach ku płonącym budynkom. Po chwili wrócili z ogniem i zrobili co im kazano. Ranny wciąż nie odzyskiwał przytomności, z czego Rugindan cieszył się bardzo, gdyż w innym wypadku biedaka czekałby potworny ból.

- Rozbierzcie go i ułóżcie na ławie... - kontynuowała niespiesznie mroczna postać - ...i przywiążcie porządnie. Żeby się nie rzucał zanadto.

I ten rozkaz wieśniacy wykonali z nadgorliwym zapałem. Natychmiast przyniesiono liny i dokładnie przywiązano do blatu bezwładne, nagie już ciało. Teraz młodzieniec mógł się mu nareszcie przyjrzeć. Po krótkiej chwili, potrzebnej na wyobrażenie sobie tego człowieka w zbroi, bez wszystkich ran, sińców i zadrapań, dotarło do niego, że patrzy na Pagieta. W tym momencie poczuł ogromny żal, wywołany wyrzutami sumienia. Często w gniewie życzył bowiem baronowi, jak to zwykle podwładny dowódcy, rychłej śmierci. Ale nigdy czegoś takiego. Okrucieństwo chłopów przekraczało wszystko, z czym do tej pory się spotkał.

W niedługim czasie wieś została uprzątnięta. Wszystkie trupy rzucono w ogień, a ranni chłopi odprowadzeni zostali pod opiekę kobiet. Wszyscy mężczyźni, po zakończonej pracy, niechętnie, jakby zmuszając się do tego, wracali do miejsca, gdzie stała ława z przywiązanym do niej rycerzem. Otaczali ją rozległym okręgiem, w centrum pozostawiając jedynie kowala i Chudzielca - jak Rugindan ochrzcił postać w czarnym płaszczu. Mężczyzna ów ściągnął kaptur, który do tej pory go skrywał, odsłaniając bladą, młodą twarz i wściekle rude, prawie czerwone włosy. Usta wykrzywiał mu złowróżbny uśmiech. Niecierpliwym, ale powolnym krokiem podszedł do masywnego, drewnianego stołu, następnie ostrożnie chwycił w dłonie i podniósł nieznacznie głowę barona.
W nagłym ruchu mocno zacisnął palce, w kilku miejscach przecinając swej ofierze skórę. Trwał w tej pozycji przez dłuższą chwilę. Jego twarz wyrażała skupienie, do którego powoli dołączała radość. Chudzielec cieszył się. Zaczął się śmiać.

Chłopi niepewni tego, co mają robić stali jedynie, bojaźliwie przestępując z nogi na nogę. Kowal natomiast ciekawie przyglądał się całej scenie i czekał na jej efekty.
Nie trwało to długo - Pagiet odzyskał przytomność. Jego ciało wygięło się w spazmie nagłego bólu, płuca wciągnęły duży haust powietrza, a oczy, których już nie miał, gorączkowo próbowały rozejrzeć się dookoła. Na jego obliczu malowały się przerażenie, cierpienie i zagubienie.

Bladolicy wciąż mając w swych objęciach głowę barona, skinął kowalowi. Na ten znak, zwalisty mężczyzna, ze swym wielkim młotem w rękach, podszedł do szamoczącego się barona. Stanął obok ławy i spojrzał wyczekująco na swego pana. Widocznie dostał pozwolenie, gdyż wysoko podniósł swój oręż, po czym z całej mocy uderzył w dłoń rycerza. Zabrzmiał trzask pękających kości i miażdżonego mięsa, zagłuszony natychmiast głuchym uderzeniem metalu o grube drewno oraz głośnymi westchnieniami widowni.

Rugindan odwrócił wzrok z obrzydzeniem. Wiedział, że do końca życia będzie miał przed oczyma ten straszliwy, krwawy widok. Skulił się w swej kryjówce targany strachem, bezsilną nienawiścią i wściekłością. Czuł się mały i słaby. Płakał jak dziecko.

Nie wiedział jak długo siedział tak, wciąż powstrzymując ataki torsji. Zdawało mu się, że całą wieczność przyszło mu wsłuchiwać się w przerażające odgłosy tortur, ciężki, urywany i chrapliwy oddech zamęczanego barona oraz opętańczy chichot Chudzielca.
Po kolejnym głuchym uderzeniu młota, zdobył się na odwagę i wyjrzał ponownie.

Wieśniacy stojący dookoła katorżni stracili pewność siebie. Robili wszystko co mogli, aby tylko nie patrzeć na to, co rozgrywa się przed nimi. Odwracali wzrok, zamykali oczy, zasłaniali je rękoma. Nawet dla nich to było zbyt wiele.

Bladolicy z upiornym uśmiechem i twarzą wykrzywioną rozkoszą wciąż trzymał Pagieta za głowę - młodzieniec domyślił się, że w ten sposób cały czas utrzymuje rycerza w przytomności - przyprawiając go tym samym o sadystyczne, nieopisane wręcz męki. Mroczna postać obserwowała barona z ogromną ciekawością i radością - sprawiało jej to wyraźną, orgiastyczną wręcz przyjemność.

Kowal, cały we krwi barona, stał przy stole, lecz w innym miejscu, niż to zapamiętał chłopak. Widocznie krążył wciąż dookoła swej ofiary, by równo, po całym ciele, rozdzielać cierpienie.

Sam baron przedstawiał sobą tragiczny, rozpaczliwy wprost widok.
Zmiażdżone kończyny, choć przypalone pochodnią, nieustannie broczyły krwią. Wyraźnie było widać na nich, obok spalonego mięsa, odłamki kości i fragmenty ścięgien. Miał przebite na wylot policzki, wargi i nos, wykłute oczy, nieumiejętnie ściągnięty skalp, połamane ręce, odcięte stopy, zwęglone genitalia... Na jego udach i ramionach ziały głębokie rany zadane nożem lub mieczem. W kilku miejscach nieistotnych dla podtrzymywania życia, wbito mu zaostrzone, pokryte setkami drzazg, kawałki drewna. Cały był jedną, wielką, cierpiącą raną. Nie rzucał się już, gdyż nie miał na to sił. Z ledwością wciągał w ogóle powietrze do płuc. Tliły się w nim ostatnie resztki życia.

Kat, mając w dłoniach długi nóż, przymierzał się do zadania kolejnego ciosu. Niespiesznie wyciągnął ręce przed siebie...
Kiedy powolnym cięciem, zaczął rozpruwać rycerzowi brzuch, Rugindan ponownie ukrył się w głębi swego schronienia. Nie mógł dłużej na to patrzeć. Cały wstrząsany drgawkami, wymiotował.
Ogromnie żałował, że nie potrafi ulżyć baronowi w bólu czy skrócić mu tej męki. Nie życzyłby nikomu tak straszliwego losu. Wciąż miał nadzieję, że jego dowódca nie wytrzyma już długo i umrze jak najszybciej. To był dla niego jedyny ratunek.

*

Jednak tak się nie stało.

Czy to dzięki katowskim umiejętnościom kowala, czy dzięki ciągłemu chwytowi Chudzielca, czy też ogromnej odporności rycerza - tortury trwały jeszcze kilka, długich, przerażających godzin.
Godzin płaczu, okrucieństwa i strachu.


Poprzednia Jesteś na stronie 10. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13