Epizod

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13
Poprzednia Jesteś na stronie 9. Następna

ROZDZIAŁ ÓSMY

Chłopi nie mieli już przyjaznych min. Odrzucili pozory i sztuczną przymilność. Dopiero teraz Pagiet domyślił się, iż zaciętość i mrok w ich oczach nie były spowodowane gniewem wynikającym z kłótni, a szczerą nienawiścią jaką pałali do szlachciców. Ich twarze rozjaśniały teraz okrutne uśmiechy, które nazbyt dobrze zdradzały ich zamiary.

Obchodzili się z nim brutalnie. Szybko rozbroili go z miecza i sztyletu a następnie rzucili na podłogę, kopnęli kilka razy w brzuch i twarz. Ktoś połamał krzesło na jego plecach.
Kiedy kulił się, aby zmniejszyć siłę ciosów, spojrzał kątem oka na swych towarzyszy. Byli traktowani tak jak on sam, lecz kilku pastwiących się nad nimi oprawców, trzymało w dłoniach noże. Od czasu do czasu zadawali nimi ciosy powodujące płytkie, ale bolesne rany.

Dion i Edwout przeżywali istne męczarnie. Z kilku nacięć na ich ciałach płynęła ciągłym strumieniem krew, a na nie osłonięte zbroją miejsca wciąż padały kolejne razy. Przy ich biciu chłopi nie hamowali się jednak, tak jak to miało miejsce w przypadku Pagieta. Kopali by łamać kości, miażdżyć organy wewnętrzne, rozcinać skórę i sprawiać ból. Wyraźnie chcieli zakatować ich na śmierć, podczas gdy z niewiadomych przyczyn, jego oszczędzali.

Łzy stanęły mu w oczach. Patrzył na ich cierpienia, połamane ręce, zwichniętą szczękę kapitana, twarze będące jedną krwawą masą, ciała dręczone drgawkami spowodowanymi bólem... A żaden z nich nawet nie krzyknął. Rozpierała go duma ze swych towarzyszy.

Odwaga i honor. Śmierć za króla, tak jak przystało bohaterom.

Wtedy przypomniał sobie o Gerby04˘m. Wydawał się rozsądnym człowiekiem, więc może udałoby się wynegocjować z nim zakończenie tych tortur. Była to jedyna nadzieja na ratunek. Gorączkowo przeczesywał wzrokiem izbę, w poszukiwaniu sylwetki kowala. Nie trwało to długo.
Masywna postać stała w rogu pomieszczenia, pogrążona w cieniu. Jedynie błyszczące oczy i szeroki uśmiech wyzierały z mroku.
Pagiet postanowił wykorzystać względy jakie niewątpliwie posiadał - jego samego pozostawiono już bowiem w spokoju, a ci, którzy go pilnowali, stali jedynie spokojnie dookoła i przyglądali się z zazdrością katom Diona i hrabiego.
Poczekał, aż wzrok wieśniaka padnie na niego.

- Każ im przestać! - powiedział do niego. A raczej próbował... Miał tak ściśniętą krtań, że nie wydał praktycznie żadnego głosu. Jedynie lekki, niedosłyszalny szept.

W przypływie lęku spojrzał szybko na swych umierających towarzyszy...
...obaj mieli usta ułożone jak do krzyku - tyle, że był on niemy. Nie błagali o litość i nie darli się w niebogłosy, gdyż nie byli w stanie. Wiedział już o co chodziło chłopom. Spojrzał z gniewem i rezygnacją na swój kufel piwa, stojący jeszcze na stole.

- Widzem, żeś się w końcu domyślił psie. - kowal podszedł kilka kroków w jego kierunku - Zgadłeś. Zioło Henniwe. To ono was dusi. Powoli. To dlatego nie możesz mówić... - spojrzał w kierunku, w którym znajdowały się kwatery oddziału królewskiego - ...ani wezwać pomocy. Ale nie bójta się. Niedługo ci przejdzie. Chyba ze wpierw zajmie siem tobom Pan.

Mówiąc to, mężczyzna okrutnie się uśmiechał, a jego oświetlona przez kaganki twarz, zdawała się należeć pierwej do demona niźli do człowieka.
Pagiet był śmiertelnie przerażony. Wciąż słyszał obok siebie odgłosy kopniaków i razów, głuche stęknięcia oraz śmiechy wieśniaków. Zamęczali jego ludzi w zasięgu głosu reszty oddziału, a on nawet nie mógł krzyknąć, aby wezwać podkomendnych. Spojrzał na przywódcę buntowników.

- Dlaczego? - z dużym wysiłkiem udało mu się wydać cichy, charczący głos. Nie wiedział, czy do wieśniaka to dotarło, bowiem sam siebie ledwo zrozumiał.

Lecz jego obawy były nieuzasadnione. Gerby roześmiał się zimno. Spojrzał na leżącego barona z pogardą. Stopniowo uśmiech przekształcił się jednak w grymas wściekłości.

- Bo zabiliście Gerolga, wy psie syny!!! - krzyknął z pianą na ustach - A tyko on kciał walczyć z naszymi wrogami. Ty w swoim zamku nigdy żeś nie przeżył ataku goblinów albo ogrów. A my łod zawsze byliśmy narażeni na napaści. I tyko Gerolgowi zależało na tym, coby nas wspomóc. To on ich przepędził. On nas uratował. Nie wy! Pokonałby cały świat, a my niebyliby juś tyko chopami. Bylibymy w wojsku i zabijalibymy elfy, orki, karły, barbarzyńców i cały ten pomiot piekielny - kowal dyszał jak rozjuszona bestia, którą żal i gniew popchnęły do ostateczności. Mściwie kopnął barona z całych sił w brzuch. Potężny cios złożył leżącego wpół - A wy skurwysyny zamordowaliście go... - dokończył z goryczą.

Pagiet przezwyciężając ból, który rozlewał się ciepłem po jego wnętrznościach, podniósł wzrok na swego kata. Załzawionymi oczyma wpatrywał się w jego zaciętą twarz. I choć nie widział już nadziei na przemówienie mu do rozsądku, spróbował jeszcze jeden, ostatni raz.

- Przecież on już nie żyje. Nie wróci. I tak niczego już nie zmienicie. Więc po co to wszystko? - nie wypowiadał tych słów, a jedynie poruszał ustami z nadzieją, że kowal domyśli się ich sensu.

- Ale on wróci... - uśmiechnął się złowieszczo Gerby - Pan nam powiedział. To on wytłumoczył nam przepowiednię mnichów. Powiedział, że kiedy król wróci, da nam nagrode za naszom wierność, jeśli tyko nie ustaniem w walce przeciw zdrajcom.

- Durnie... Jesteście oszukiwani! Głupi i zaślepieni. Łatwi do kierowania. Ten wasz pan manipuluje wami. Karmi was nadziejami na lepszą przyszłość, która nigdy nie nastąpi. A wy w imię tego rujnujecie kraj....

Jednak Gerby już na niego nie patrzył. Powoli podszedł do kotłowaniny chłopskich ciał, z upodobaniem dobijających żołnierzy. Chciał obserwować przedstawienie z bliska.
Pagiet, w przeciwieństwie do niego, nie mógł zmusić się do spojrzenia na krwawe ochłapy mięsa, które jeszcze niedawno były jego towarzyszami. Zastanawiał się tylko, jak wieśniacy wytłumaczą ich śmierć pozostałym rycerzom.
I wtedy przeszedł go lodowaty dreszcz.
Oni nie będą niczego tłumaczyć! Chcą wybić cały oddział we śnie!

Gdy to sobie uświadomił, poczuł nieprzemożoną potrzebę działania. Nie mógł pozwolić na taką rzeź. Choćby miał sczeznąć, musiał ich ostrzec.
Rozejrzał się gorączkowo wokół siebie. Chłopi mający go pilnować byli zapatrzeni na katorżnię i na nic innego nie zwracali uwagi. Stali jednak na drodze do wyjścia. Lecz po drugiej stronie izby znajdowało się jedno z dużych okien, z lekko uchylonymi okiennicami, pod nim zaś leżał miecz Diona, rzucony tam przez któregoś z wieśniaków. Baron uśmiechnął się do swego szczęścia. Musiał się jednak spieszyć.
Obrócił się powoli w stronę jedynego mężczyzny zagradzającego mu drogę do wolności...

Kopnął potężnie. Strzeliła łamana piszczel. Wieśniak, wydając jedynie zdławiony jęk, zwalił się na podłogę. Pagieta zdziwiło to, że okaleczony przeciwnik nie krzyczał. Domyślił się, iż chłopom zakazano podnoszenia głosu, jednak zadziwiająca była ich pamięć o tym, nawet w chwili takiego bólu. Oddanie i fanatyzm graniczące z szaleństwem.
Albo czary.

Ale nie zastanawiał się nad tym dłużej, niż trwa pojedyncze uderzenie serca. Korzystał z szansy, jaką dała mu ta sytuacja. W pierwszej chwili nie zauważony przez nikogo, rzucił się w stronę okna. Ale nie był dość szybki. Któryś ze strażników zauważył go i spróbował go dopaść zanim dobiegnie do ściany - słysząc za sobą jego oddech, baron porwał krzesło i wyrżnął go potężnie w głowę. To już zwróciło uwagę wszystkich obecnych. Jednak byli za daleko by go zatrzymać. Ignorując ból brzucha, rzucił się pędem przed siebie. Chwycił miecz należący do Diona i wyskoczył w górę. Mocno uderzył barkiem w okiennicę, która ku jego radości ustąpiła. Wylądował na śniegu, przeturlał się i klęknął gotowy do walki. Kiedy złapał dostatecznie równowagę, wstał i pobiegł naokoło budynku kierując się ku kwaterom rycerzy.

Natknął się na dwóch wieśniaków. Stali na straży. Jeden z nich miał widły, drugi długiego drąga. Byli zdziwieni pojawieniem się żołnierza. Nie przygotowani stali bokiem. Pierwszemu z nich Pagiet prawie odrąbał głowę. W tym momencie drugi rzucił się do ucieczki. Ale nie krzyczał. Mimo wszystkiego, podziwiał ich zadziwiającą lojalność. Prawdopodobnie, aby tylko nie zaalarmować śpiących rycerzy, znieśliby w ciszy wszystko.

Za sobą usłyszał odgłosy biegnących stóp. Ruszył do przodu ze zdwojoną szybkością. Wybiegł zza rogu karczmy na główną ulicę. Stało mu na drodze siedmiu wieśniaków. Obejrzał się. Nadbiegało następnych pięciu. Po prawej widział kolejną grupę. Byli uzbrojeni w to, co tylko mieli pod ręką: kije, łopaty, kosy, pałki, widły... A on, żeby ostrzec swój oddział, musiał pokonać ich wszystkich. Nie był bowiem w stanie krzyknąć, aby obudzić śpiących - pozostało mu jedynie dotrzeć do nich osobiście.

Ruszył na tych, którzy zagradzali mu drogę do podwładnych. Przeklinał w duchu to, że jak zawsze wartownicy pokładli się spać. Żałował, iż bardziej ich nie dręczył i lepiej nie wyćwiczył.

Pierwszego chłopa wyminął bez machnięcia miecza. Nagły zwód wytrącił go z równowagi. Rzucił się w prawo. Sparował cios zadany łopatą. Podbił ją ramieniem, a następnie przeszył brzuch niczego niespodziewającego się innego atakującego. Ten padł z charkotem na śnieg, znacząc wokół siebie krwawe ślady.
Cofnął się kilka kroków i zadał cios z półobrotu. Niestety nie dosięgnął celu. Odskoczył przed kolejnymi napastnikami. Odbił atak młotem i z całych sił uderzył przeciwnika rękojeścią w bark. Znów musiał cofnąć się o kilka kroków. Chłopów było zbyt wielu. Schylił się przed ciosem kija. Przeniósł ciężar ciała na lewą nogę i rozpłatał jakiegoś mężczyznę od podbrzusza po lewe ramię. Ten, nim zdążył paść na ziemię - był już martwy. Baron wycofał się jeszcze trochę w stronę lasu. Tak jak dotychczas...
I nagle zaatakował w przeciwnym kierunku.
Dali się zwieść. Sparował dwa nieporadne ciosy, uderzył potężnie w jednego z napastników zwalając go z nóg i ciął płytko w ramię innego. Naparł barkiem na stojącego mu na drodze kolejnego przeciwnika. Odbił się od niego tnąc przy okazji przez klatkę piersiową.

Droga była wolna.

Ruszył ku centrum osady najszybciej jak tylko potrafił. Było ciemno więc miał nadzieję, że tchórzliwi chłopi nie ruszą za nim na złamanie karku. Liczył na to, że strach ich spowolni.
Wbiegł między gołębnik a jedną z chat, skręcił w lewo i pobiegł wzdłuż budynku. Trzymał się głębokich cieni, aby przeciwnicy nie wiedzieli gdzie znajduje się w danej chwili. Zaczaił się za kolejnym rogiem i przebił mieczem pierwszego, który nadbiegł. To powinno uczynić ich ostrożniejszymi. Szybko wyszarpał broń i pobiegł przed siebie. W ten sposób okrążył budynek i znowu pojawił się na głównym placu. Był prawie pusty, jedynie dwóch ludzi zagradzało mu drogę. Większość pościgu pobiegła za nim naokoło, jednak byli już blisko. Słysząc za sobą odgłosy pogoni, przyspieszył.

Kolejny raz spojrzał zamglonym ze zmęczenia wzrokiem na swój upragniony cel...

Niebo.
Ciemne, pozbawione gwiazd. Niemy świadek dramatycznego pościgu.
Przez cienką warstwę chmur nieśmiało przeświecał księżyc. W jego widmowym świetle, teren rozciągający się przed baronem wyglądał iście upiornie.
Zwolnił kroku.

...stojące kilkaset stóp od niego trzy chaty...

Zawiał wiatr. Słaby, lodowato zimny podmuch. Ostre igiełki mrozu wbiły się w jego rozgrzaną biegiem i walką twarz.
Nadzieja odeszła.

...w których spali jego towarzysze...

Skrzypiące na śniegu kroki goniących go mężczyzn zbliżały się nieubłaganie. Ich ciężkie oddechy otoczyły go. Ale on nie zamierzał już uciekać. Zatrzymał się. Po prostu stał.
I patrzył.

...trzy budynki, pokryte śniegiem, na tle czarnej ściany lasu...

Słyszał szum krwi pulsującej mu w skroniach. Jego wzrok tracił ostrość. Zmęczenie stopniowo rozlewało się po całym jego ciele. Opadł bezsilnie na kolana. Nie mógł zrobić absolutnie nic.
Chciał wrzeszczeć, krzyczeć, kazać swoim żołnierzom uciekać, ale jego ściśnięte gardło mu na to nie pozwalało. Niemoc doprowadzała go do szału.
Ogarnęła go rozpacz.

...systematycznie otaczane przez dziesiątki uzbrojonych chłopów...

Skąpe, księżycowe światło odbijało się w jego załzawionych oczach. Zakrwawiony miecz lśnił szkarłatnym blaskiem. Czuł dookoła siebie obecność ścigających go oprawców. Stali w półkolu. Oni także patrzyli.

...z których każdy trzymał puste już wiadro, albo...

Wszystko straciło znaczenie. Wszystko ucichło. Szum wiatru. Szmer oddechu. Dudnienie serca. Skrzypienie śniegu.
Zostały tylko rozpacz i potworna bezsilność

...zapaloną pochodnię.

Śmierć.

Ogień rozprzestrzenił się błyskawicznie. Ściany zajęły się tak szybko, jakby było to jedynym celem ich istnienia. Tylko pochodnie rzucone na dachy pogasły. Śnieg nie pozwolił im rozpalić się. Ale pozostałe wypełniły swoje zadanie.

Płomienie karmione drewnem i oliwą trzaskały głośno. Nieubłaganie pochłaniały kolejne fragmenty budowli. Gdy dotarły do okiennic, do huku płomieni dołączyło ciche skwierczenie palącej się farby. Kiedy zajął się dach, dźwięki te wzbogacone zostały jeszcze przez głośny syk topiącego się śniegu. W chwiejnym świetle pożaru, unosiły się wielkie chmury pary. Mieszały się z ciemnym, tłustym dymem, wydzielanym przez spopielane drewno.

Hałas obudził w końcu żołnierzy. Pagiet słyszał ich nerwowe nawoływania i pokrzykiwania, odległe, stłumione i zagłuszane przez szalejący żywioł. Nie wiedzieli co się dzieje. Byli zagubieni i zaszokowani. Zamach zastał ich kompletnie nieprzygotowanych i bezbronnych.

Płomienie tymczasem wdarły się do wnętrza chat. W niebo raz po raz strzelały snopy iskier. Kłęby dymu i pary spowiły najbliższą okolicę. Dźwięk wydawany przez ogień, wzmacniał się stopniowo, aż w końcu zmienił się w ogłuszający ryk...
...ryk, w tle którego coraz częściej rozlegały się rozdzierające ogólną wrzawę, wrzaski palących się żywcem ludzi.

Rozpoczęło się istne piekło.

Baron patrzył na to z przeszywającym serce i duszę bólem. Zawiódł. Niedostatecznie ich wyszkolił, wpoił w nich za mało obowiązkowości i karności. Zdradził pokładane w nim zaufanie. To przez niego teraz ginęli. Pozwolił im na to swoim niedbalstwem. Te myśli wyciskały krwawe łzy z jego oczu. Cierpiał męczarnie z powodu poczucia winy.
Żałował teraz tych wszystkich chwil, kiedy im pobłażał. Żałował, że nie nauczył ich karności. Żałował, że rygorystyczniej nie pilnował przestrzegania wart. Pytał sam siebie, dlaczego dał się tak łatwo zwieść tym chłopskim bestiom w ludzkich skórach. Tym cholernym mordercom bez odrobiny honoru.

Złamała go świadomość tego, iż był przyczyną śmierci tak wielu.

Drzwi jednej z chat otworzyły się z donośnym łoskotem. Wybiegł przez nie zanoszący się kaszlem, samotny, nie odziany i nieuzbrojony mężczyzna. Mimo zdezorientowania, nim zginął zakłuty przez czekających na zewnątrz katów, zdążył jeszcze krzyknąć. Dał ostrzeżenie tym, którzy pozostali nadal w środku.

Scena ta napełniła Pagieta wstydem. Widząc, jak jego ludzie w takiej sytuacji nie rezygnują, sam nie mógł tak po prostu poddać się. To tchnęło w niego nowe siły. Momentalnie wyschły mu oczy i gniewnie zacisnęły się szczęki. Napięły się wszystkie mięśnie. Palce wzmocniły uścisk na rękojeści miecza. Rozpacz połączona z ogarniającą go wściekłością postawiła go na nogi.
Jeśli już miał zginąć, to w walce!

Z piekła płomieni wybiegło kolejnych dwóch rycerzy. Krztuszący się, osmaleni, ubrudzeni sadzą, poparzeni i prawie nadzy. Ale byli przynajmniej uzbrojeni. Mimo swego stanu oraz przytłaczającej przewagi wroga bronili się zaciekle. Przy każdej okazji atakowali, zadawali ciosy, zabijali. Desperacja i gniew dodawały im skrzydeł. Walczyli nie zważając na odnoszone rany. Pogodzili się już z tym, że przyjdzie im zginąć. Jednak w swą ostatnią podróż chcieli zabrać ze sobą jak najwięcej przeciwników.
Dlatego pochłonięci w dzikim szale, siali śmierć dookoła siebie, tak jakby tylko to jedno im pozostało.
Tak było w istocie.

Pagiet poruszył się. Chłopi zafascynowani rozgrywającym się przed nimi widowiskiem, nie zwrócili na niego najmniejszej uwagi. Uśmiechał się zimno, z wyrachowaniem.

- Dla skurwysynów nie znajdziesz litości! - wyartykułował bezgłośnie.

Pierwszego rozpruł od pachwiny po sam mostek. Parujące na mrozie jelita powoli spłynęły wieśniakowi po nogach. Umierając, ofiara barona darła się w niebogłosy. Zanim pozostali zdążyli zareagować, od czystego cięcia zginął już kolejny.

Wiedział, że ma nad przeciwnikami ogromną przewagę. Po sposobie w jaki walczyli, był pewien, iż chłopom rozkazano wziąć go żywcem. W połączeniu z ich brakiem umiejętności oraz jego wyszkoleniem, stawiało to ich w parszywej sytuacji. A jemu dawało szansę.

Skierował się przed siebie, tam gdzie ginęli jego podwładni. Tylko dwóch mężczyzn stało mu na drodze. Z szybkością atakującego węża rzucił się na zdezorientowanych wieśniaków. Jednemu odrąbał ramię, drugiemu szybkim cięciem rozpruł brzuch. Krew i posoka splamiły czysty śnieg. Obaj wrzeszczeli z bólu, jak tylko mogli najgłośniej.

Z kolejnej chaty wybiegło kilku krztuszących się rycerzy. Niektórzy uzbrojeni, inni nie. Ci bez broni ginęli prawie natychmiast pod razami rozwścieczonych chłopów. Pozostali mieli przynajmniej jakieś szanse. Nawiązali nierówną walkę i nie poddawali się mimo przytłaczającej przewagi przeciwników. Towarzyszyły temu ryk i żar szalejących płomieni oraz straszliwe krzyki agonii dochodzące z wnętrz płonących budynków. Żywcem spalający się ludzie błagali o pomoc, na którą jednak nie mogli liczyć.
Tymczasem walczący przy wejściach padali jeden za drugim. Półprzytomni, zaskoczeni i wyczerpani. Mając za plecami szalejące piekło, a przed sobą okrutnego wroga, oddawali i odbierali życie.

Przyjął na bark cios pałką, po czym wbił miecz do połowy długości w usta atakującego. Kopnął go następnie aby uwolnić broń. Zamachnął się akurat na czas aby obronić się przed widłami. Odskoczył i wyrżnął pięścią w twarz najbliższego przeciwnika. Usłyszał dźwięk pękających kości. Odrzucił kopniakiem skomlącego chłopa bez ramienia i pobiegł w kierunku płomieni.

Przez okno innego z domostw wyszło trzech rycerzy. Wynieśli ze sobą miecze i tlące się płaszcze. Jeden z nich miał bezwładną, poparzoną do żywego mięsa nogę. Ścięli z nóg pierwszego wieśniaka, który ruszył aby ich powstrzymać. Po chwili walka rozgorzała na dobre. Przybywało wciąż więcej chłopów. Bili jak i gdzie popadnie. Byli niewyszkoleni, więc żołnierze zbierali na nich krwawy plon śmierci. Jednak było ich zbyt wielu. Kilkanaście uderzeń serca później, ten z oparzeliną padł pod ich naporem. Od razu rzucili się na leżącego jak psy, tłukąc go i kopiąc. Kompani nie mogli mu pomóc. Sami ledwie walczyli z przeważającym liczebnie wrogiem.

Pagiet przebył już w połowę drogi. Jednak był zmęczony i obciążony zbroją. Pościg był więc szybszy. Znowu dogoniła go ścigająca banda.

Kiedy słyszał świszczący oddech o dwa metry za sobą, wykonał półobrót i zamach mieczem. Trafił. Ugodzony mężczyzna trzymając się za krwawiącą szyję upadł na bok.
Baron odparował tymczasem uderzenie wideł i zrobił wypad do przodu, przebijając bok jednego z atakujących. Poczuł ból w udzie. Obrócił się błyskawicznie, tnąc jednocześnie mieczem, podniósł nogę, podskoczył, wylądował kawałek dalej. Na ziemie chlusnęła fontanna posoki zranionego przeciwnika. Odszedł kilka kroków.
Noga nie była przecięta. Na szczęście oberwał tylko kijem.
Bronił się przed nieporadnymi atakami i znowu ruszył z zaciekłością. Barkiem zbił z toru cios kosą i mocno kopnął w podbrzusze któregoś z przeciwników. Ten padł z wrzaskiem na ziemię. Ciął przez klatkę piersiową innego, ale cios nie osiągnął celu. Za to poczuł kolejne uderzenie, tym razem na plecach. Mało brakowało a upadłby. Wykorzystał to, że był pochylony, do ataku na nogi. Sądząc po ilości krwi, przeciął tętnicę udową. Dzięki licznym unikom i wprawie nabywanej przez lata uniknął największego kotła i wywalczył sobie więcej miejsca. Rozpłatał czaszkę kolejnemu z atakujących, sam zaś otrzymał głęboką ranę w lewym przedramieniu. Wycofał się z lękiem o kilka kroków.

- Pamiętajcie, że ma być żywy! - wrzasnął ktoś w pobliżu.

Pagiet spojrzał w tamtym kierunku. Na tle płomieni i rozgrywającej się tam walki stał z młotem w dłoniach Gerby. Towarzyszył mu szczupły, odziany w czarny płaszcz całkowicie skrywający jego posturę, człowiek. Obaj przyglądali mu się.
Czekali, aż w końcu się podda.

Niedoczekanie!

Kolejny raz gniew dodał mu sił. A teraz miał w końcu cel.
Zabić Gerby04˘ego i jego towarzysza. Pomścić ginących w męczarniach żołnierzy. Ci oprawcy mieli krew panów Agnoru na rękach. Zasłużyli na śmierć.

Wspomagany przez wściekłość, gnany nienawiścią i żalem całkowicie oddał się zabijaniu. Zatracił się w zadawaniu i odpieraniu ciosów. Istniała już tylko walka.
Atak, zasłona, blok, kontra, blok, atak, cięcie, trup.
Krok w tył, blok, parada, krok w bok, szybki wypad, pchnięcie, trup.
Blok, cięcie, parada, zasłona, wypad, pchnięcie, trup.

Potyczki przy drzwiach płonących pułapek ustały. Wszyscy, którzy wybiegli, zginęli zatłuczeni przez wieśniaków.
Jedynie przy oknie bronił się jeszcze jeden z rycerzy. Ale szybko tracił siły. Krwawił z wielu ran. Chłopi nie oszczędzali go tak, jak to miało miejsce w wypadku barona. Po chwili padł z widłami w plecach. Kiedy już leżał martwy, jego ciało wciąż było okładane przez przeciwników. Dopóki nie zamieniło się w miazgę.
Zginął ostatni żołnierz z oddziału.

Pagiet był cały obolały. Cierpienie przywróciło go do rzeczywistości. Miał niesprawną lewą rękę, potwornego siniaka pod okiem i poszarpaną odzież.
Ale w oczach przeciwników widział trwogę i ogromny respekt. Śnieg na miejscu walki był czerwony. Między nogami walczących leżało kilka ciał. Ranni jęczeli w agonii. Podtrzymywali wypływające wnętrzności. Ktoś wrzeszcząc trzymał się za twarz, której praktycznie już nie miał. Baron odkopał leżącą mu na drodze, odciętą dłoń.
Od Gerby04˘ego dzieliło go jeszcze wielu wrogów. Zaczynał tracić nadzieję.

Zadał szybki cios na prawo. Przeciwnik odskoczył, ale to pozwoliło mu na wypad do przodu i cięcie przez pierś nieświadomego zagrożenia drugiego mężczyzny. Poczuł kolejny cios w nerki. Zwalił go on z nóg. Próbując się podnieść dostał pięścią w twarz. Szybki ruch przebił brzuch atakującego. Zanim ten zdążył paść, Pagiet podparł się na nim i wstał. Sparował kilka ciosów i zadał czyste pchnięcie od dołu w brodę. Miecz z chrzęstem wyszedł przez potylicę. Przeciwnik zginął natychmiast. Ledwo zdążył wyszarpnąć broń aby zablokować kolejny atak.

Cofnął się kilka kroków, wykopał broń z rąk innego i nastawił miecz w kierunku szarżującego na niego chłopa. Wbił go prawie po rękojeść w pierś napastnika. Z przerażeniem uświadomił sobie, że broń utknęła między żebrami martwego już człowieka. Poczuł silny cios w głowę, mimo to nie wypuścił swego oręża. Wraz z trupem zwalił się na mokry, czerwony śnieg. Wieśniak przygniótł barona swym ciałem. Nim ten zdążył cokolwiek zrobić, ciemne niebo nad nim przesłonięte zostało lasem rąk.

Został obezwładniony i obity. Każdy centymetr jego ciała emanował bólem. Odciągnęli go od martwego chłopa, któremu miecz wciąż tkwił z piersi. Bez niego baron niczego nie mógł już zdziałać. Wlekli go w kierunku Gerby04˘ego. Po drodze kopali i bili. Prawie do nieprzytomności.
Prawie.

Rzucili go nieświadomego i zmaltretowanego kilka metrów przed dwoma postaciami. Pagiet nie mógł już myśleć o niczym innym jak tylko o bólu i śmierci podwładnych. Nigdy jeszcze nie cierpiał takich męk. Zagłębił się w otchłań swych męczarni. Jedynie od czasu do czasu powracał do rzeczywistego świata w nagłych przebłyskach świadomości, w których widział jedynie urywane sceny.

Śnieg.

Czarny płaszcz.
Szalejący ogień.
Blada, błogo uśmiechnięta twarz przybysza.
Grupa wiwatujących wieśniaków.
Demoniczne oczy skryte pod kapturem.
Oczy...

Sceny stawały się coraz dłuższe, wraz z tym, jak powoli powracały Pagietowi zmysły.
Wzrok barona wciąż przykuwał jegomość stojący obok kowala. Jego oczy hipnotyzowały, a okrutny uśmiech przerażał, gdyż sugerował, iż mroczna postać odczuwa wręcz orgiastyczną przyjemność, patrząc na męki barona - jakby syciła się każdą chwilą jego cierpienia.

Pokonany rycerz widział, jak wargi obcego poruszają się. Mówił coś dziwnym, cichym a jednak doskonale słyszalnym, jakby trafiającym bezpośrednio do umysłu słuchającego, głosem. Usłyszał też donośną odpowiedź kowala.

- Odrąbcie mu stopy i wydrapcie oczy! - z jego ust zdawał sączyć się jad - Nie będzie już więcej uciekał.

Pagiet obolały leżał na śniegu.
Był skrajnie wycieńczony. Nie umiał ocenić upływu czasu. Pogrążał się w swym własnym świecie - krainie bólu i męki. Modlił się o śmierć. Nie miał już sił na walkę. Nie miał sił na nic. Trudność sprawiał mu nawet pojedynczy oddech.

Ktoś przyniósł topór i sztylet. Poza hukiem płonących domostw panowała cisza. Przeciwnicy patrzyli na niego z okrutnymi uśmiechami. Jeden z nich beznamiętnie złapał rycerza za twarz, po czym zbliżył ostrze do jego oczu.

Pagieta przeszył ogromny, przenikliwy ból. Całe ciało napięło się pod jego wpływem. Przebiegły go spazmatyczne dreszcze.
Po chwili wszystko powtórzyło się drugi raz.
Poprzez zasłonę cierpienia, ostatnim wysiłkiem świadomości zdał sobie sprawę, iż nastała dla niego wieczna ciemność. Oczodoły były źródłem nieopisanego bólu. Katusze przechodziły wszelkie granice, stając się samą esencją wszelkich męk.

Wił się jak zdychające zwierzę. Powoli odpływał w niebyt, ścigany śmiechami oprawców. Zdążył usłyszeć jeszcze głuche uderzenie topora i trzask przecinanej kości. Nim poczuł kolejną falę bólu, stracił przytomność.

Ciemność i sny.


Poprzednia Jesteś na stronie 9. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13