Epizod
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 12. | Następna |
ROZDZIAŁ JEDENASTY
- Wstawaj młodzieńcze. - ostry krzyk, połączony z uporczywym tarmoszeniem i biciem po twarzy, w końcu przywrócił go do przytomności - Nareszcie. Martwiliśmy się już o ciebie.
Chłopak otworzył oczy. Nad nim pochylała się ogorzała od zimowego słońca, wąsata i uśmiechnięta twarz, należąca do masywnego mężczyzny po trzydziestce. Tak jak, na podstawie ich akcentu, przypuszczał Rugindan, był to agnorski rycerz. Wyraźnie uspokoił się na ten widok, ale nim zdążył rozluźnić się do końca, przypomniał sobie o ścigających go chłopach. Natychmiast rozejrzał się gorączkowo w ich poszukiwaniu, jednocześnie próbując wyartykułować przez zaciśnięte gardło ostrzeżenie dla swych wybawicieli. Jednak niepotrzebnie się martwił i trudził, ponieważ widząc jego starania, wąsacz uśmiechnął się tylko i wskazał ruchem głowy na lewo. Kilku jego kompanów układało pod zwalistym wiązem ciała zabitych dopiero co wieśniaków. Młodzieniec ponownie odetchnął z ulgą wiedząc, że teraz nic mu już nie grozi z ich strony i, mając na uwadze towarzystwo ośmiu rycerzy, ze strony jakiegokolwiek innego zagrożenia mogącego spotkać człowieka w lesie.
- Chudzielec... - wychrypiał.
- Zapewne chodzi ci o tego chłystka, który biegł przed tobą? - Rugindan skinął głową, jednocześnie próbując wstać - Wymknął nam się, ale puściłem za nim kilku ludzi. Powinni go niedługo ucapić.
Na twarzy młodzieńca uwidoczniła się ogromna ulga. Skorzystał z pomocy mężczyzny i podniósł się wreszcie na nogi, natychmiast podejmując marsz ku wschodowi, gdzie znajdowało się jezioro, do którego tak uparcie dążył Bladolicy.
- A tobie gdzie tak spieszno młody? - zaśmiał się wąsacz wesoło.
- Musimy go złapać i zabić. Ten skurwiel spalił żywcem cały mój oddział... - na wspomnienie tych zdarzeń zadrżał mu głos - A barona Pagieta zamęczył na śmierć. - musiał przerwać by opanować wściekłość i żal - I męczył go długo. Bardzo długo... Straszliwie długo.
Zaciętość i zdecydowanie na jego twarzy musiały zrobić wrażenie na jego rozmówcy, gdyż rycerz po chwili przywołał do siebie swych ludzi i nakazał natychmiastowy wymarsz w kierunku obranym przez ich nowego towarzysza. Szli tak w ciszy dłuższy czas, nie spiesząc się nadmiernie - chłopak nie miał na to bowiem sił, ani też nie ociągając się niepotrzebnie. Wszyscy pogrążeni byli w myślach. Rozważali słowa dopiero co odratowanego rodaka.
- Kim on właściwie jest, ten którego ścigamy? - zagaił wąsacz - A przy okazji ludzkich godności, ja jestem hrabia Celiom an Kerrod i wraz z tymi tu obecnymi... - zatoczył dłonią krąg - ...szlachcicami, należymy do oddziału prowadzonego przez szacownego księcia Kizona.
- Jam jest Bertol Rugindan, dziedzic Ederson i jak już wicie, należałem do nieistniejącego obecnie oddziału barona Pagieta. - nastała chwila krępującego milczenia - A co do ściganego przez nas osobnika... To jest to prawdziwy potwór. Jak dla mnie, ktoś kto dopuszcza się tak haniebnych i okrutnych czynów na lepszych od siebie, na szlachetnie urodzonych królewskich rycerzach, nie zasługuje na miano człowieka. Nie wierzę bowiem, aby człowiek cywilizowany, obywatel Agnoru, poddany naszego króla mógł być aż tak pozbawiony honoru i jakichkolwiek ludzkich uczuć, w zamian będąc tak przepełnionym złem i sadyzmem. - zrobił krótką pauzę, aby opanować drżący z wściekłości głos - Ta gnida nakłoniła chłopów z kilku pobliskich wiosek do zwabienia nas w zasadzkę, po czym bezwzględnie i bez skrupułów kierowała wyrzynaniem wszystkich mych towarzyszy. Mnie samemu jedynie cudem udało się ujść z życiem z tej masakry.
- Chwileczkę. - wtrącił jeden z rycerzy - Powiedziałeś: "kierował"?
- Tak. - kiwnął poważnie głową - To najprawdziwszy wódz powstańczy. Zorganizował buntowników na tym terenie w jedną, skutecznie współpracującą ze sobą grupę, która kontaktuje się między sobą za pośrednictwem gołębi pocztowych... Przy okazji, jeśli gdziekolwiek napotkacie gołębnik, dla własnego dobra natychmiast go niszczcie, aby buntownicy nie zdołali wezwać pomocy. - zrobił przerwę dla nabrania tchu - Wracając do Chudzielca... Choć dam głowę, że jest buntowniczym wodzem, nie wiem niestety, czy jego władza rozciąga się też na inne rejony kraju, ale to możliwe. Wspominał również o jakichś "braciach", którzy mogą kierować wieśniakami w jego zastępstwie. Może to jego współpracownicy albo wspólnicy. Może... Powinniśmy jednak przygotować się na najgorsze, mimo, że to wszystko to tylko domysły. W każdym razie, kimkolwiek by był, ten skurwiel jest winien wymordowania mego oddziału i za to poprzysiągłem mu śmierć.
- I spotka go ona, ale najpierw go ładnie wypytamy. Jeśli się bowiem nie mylisz, może to być bardzo ważny epizod całej tej zasranej wojny i niepodobna nie skorzystać z informacji, jakie można z niego wydobyć.
- Może i prawda... Ale wolałbym jednak, aby po schwytaniu natychmiast go ubić, bez skrupułów i bez litości. Nie powinniśmy dawać sukinsynowi szansy na ratunek czy ucieczkę. W końcu martwy powstańczy wódz to także wielki sukces, a pozostawiając go przy życiu, wiele ryzykujemy. - wspomniał straszliwe, hipnotyzujące oczy Bladolicego - Zwłaszcza, że jest on prawdopodobnie magiem.
Zapadła cisza. Rycerze trawili słowa Rugindana. Widocznie niezbyt spodobała się im wzmianka o zdolnościach magicznych ściganej przez ich towarzyszy ofiary, gdyż wyraźnie przyspieszyli, by móc w razie czego, służyć im pomocą. Choć młodzieńcowi nie było łatwo dotrzymać kroku swym wybawcom, przywitał ten pomysł z radością, przybliżał on bowiem chwilę, w której znów spotka się z Chudzielcem. A sądząc po niezbyt odległych odgłosach wydawanych przez pościg i uchodzącego przeciwnika, moment ten był bardzo bliski.
- Może zainteresuje was, a i mam nadzieję, wpłynie też na waszą decyzję co do szybkiego końca jeńca, fakt, iż waszemu oddziałowi gotuje on los podobny do tego, jaki zafundował nam. - tak jak się spodziewał, zyskał ich całkowitą uwagę - Zaraz przed wyruszeniem ze wsi, w której wyrżnął mych towarzyszy, nakazał tamtejszemu dowódcy rozesłanie po całej okolicy listów z zawiadomieniem, że od wschodu zbliża się znaczny oddział wojska. Listy te nakazywały wieśniakom utrudnianie wam marszu i nękanie was w każdy możliwy sposób, aż do całkowitego wyczerpania, kiedy to przypadłby wam w udziale ten sam żałosny koniec, jaki spotkał nas. - po krótkiej chwili dodał jeszcze - Tak sobie myślę nawet, że cała nasza wyprawa, ze wszystkimi tymi drobnymi niepowodzeniami i zaciętością napotykanych chłopów, również mogła być wcześniej zaplanowana. Może byliśmy jedynie pionkiem w grze Chudzielca...
Jego słuchacze wyraźnie sposępnieli i zwolnili kroku. Kilku z nich niespokojnie oglądało się za siebie - zastanawiali się zapewne nad tym, jak zapobiec rozprzestrzenieniu się tych zgubnych dla całego oddziału rozkazów. Wyglądało na to, że kilku rycerzy rozważało nawet natychmiastowy marsz na wioskę, by osobiście tego dokonać. Rugindan uśmiechnął się szeroko widząc ich zdenerwowanie - miał dla nich dobre wieści.
- Wiedzcie jednak, że fortuna się do was uśmiechnęła. - poczekał, aż wszyscy skoncentrują się na jego słowach - Widzicie... Chudzielec powierzył to zadanie miejscowemu osiłkowi, kowalowi. - dla większego dramatyzmu zrobił krótką pauzę - A ten leży, wraz z pozostałymi chłopami, którzy mnie ścigali, zaszlachtowany przez was samych kilkaset kroków stąd. To on dowodził ścigającym mnie oddziałem. - dodał dla wyjaśnienia.
- A tak, pamiętam go. - odezwał się jeden z rycerzy - Kawał był z niego chłopa. Mało brakowało a tym swoim młotem urwałby mi głowę i gdyby nie pomoc Serdic'a, pewnikiem by mu się to udało. - zaśmiał się nerwowo, a jego towarzysze natychmiast wesoło mu zawtórowali.
- Coś mi się widzi, że masz u nas, młody rycerzu, wielki dług wdzięczności. - stwierdził hrabia Kerrod - Gdybyś dał się zabić tam w wiosce, kowal żyłby jeszcze i rozesłał owe listy, przyczyniając się do naszej zguby. A tak, nie dość żeś nam uratował skórę, to jeszcze przysporzysz nam chwały należnej za schwytanie powstańczego wodza. - zaśmiał się radośnie - Nagroda nie ominie tak ciebie, jak i nas.
- A tak właściwie, to skąd żeście się tu, panowie rycerze, właściwie wzięli? W środku lasu, bez ciężkich zbroi, bez wierzchowców? Daleko od szlaku... Nie zrozumcie mnie źle. Ja się po prostu dziwię i zastanawiam, czy to takie szczęście, zbieg okoliczności, czy może element jakiegoś większego, boskiego lub królewskiego planu. Boście dla mnie przecież istnym darem niebios, w ostatniej chwili spadliście mi z nieba ratując życie, a i przy okazji mieszając szyki wspólnemu wrogowi.
- Skąd? Ano tak jak mówiliśmy już, z oddziału księcia Kizona. Bo do szlaku wcale tak daleko stąd nie jest, a właśnie na szlaku stacjonuje reszta naszego wojska, czyli przeszło czterystu ludzi. My zaś, jesteśmy jedną z kilkunastoosobowych grup, które jak co dzień, nocują w pewnym oddaleniu od głównego obozu, w głębi lasu. Na swych posterunkach mamy baczenie na buntownicze próby podejścia naszych podczas snu. Jesteśmy taką swego rodzaju przednią strażą, tyle że wszędzie dookoła księcia i jego sił. - zrobił krótką przerwę, jakby zastanawiając się czy nie zachować dalszych słów dla siebie, lecz widocznie stwierdził, że nie jest to dobry pomysł, gdyż po chwili kontynuował - Koncept w samej swej istocie jest zaiste dobry, nawet bardzo dobry, ale jedynie dla tych szczęśliwców nocujących sobie wygodnie na szlaku. My za to musimy się przedzierać przez ten cholerny las, a podczas noclegu nawet nam ognia rozpalić nie wolno, żeby nie zdradzać swojej pozycji. A sam wiesz, jak strasznie potrafi mróz uprzykrzyć życie. - zaśmiał się, przyjacielsko klepiąc Rugindana po plecach - W każdym razie, właśnie tak spaliśmy, znaczy się: stróżowaliśmy sobie w najlepsze, marznąc przy tym niemiłosiernie, kiedy to usłyszeliśmy odgłosy walki. A ponieważ naszym obowiązkiem jest...
W tej chwili dotarł do nich krzyk, którego źródło było oddalone od nich nie więcej jak o kilkaset kroków i znajdowało się dokładnie przed nimi. Głos należał do jednego z rycerzy, puszczonych w pogoń za Chudzielcem i zawiadamiał, że zwierzyna którą mieli za zadanie schwytać, została złapana w istocie. Wiadomość ta przywołała na twarze rycerzy szerokie uśmiechy.
* * *
Bladolicy siedział zrezygnowany na śniegu, opierając się plecami o drzewo. Jego twarz pozbawiona była wyrazu, a cała sylwetka zdradzała krańcowe wyczerpanie oraz brak nadziei. Nad nim, z dobytymi mieczami, stało trzech rosłych rycerzy, bacznie się mu przyglądających i gotowych w każdej chwili brutalnie zapobiec każdej próbie ucieczki.
- A więc to jest nasz uciekinier. - wesoło zawołał hrabia Kerrod, kiedy tylko zobaczył tą scenę, a gdy cała grupa dotarła już do Chudzielca, kontynuował - Oj bratku, nieźleś się wpakował. Za to czego dopuściłeś się, wedle słów tego tu - wskazał Rugindana - szlachcica, czeka cię niechybna śmierć. Poprzedzona jednak wymyślnymi torturami... Podobno bowiem możesz nam udzielić wielu ciekawych informacji.
Pojmany mężczyzna nic sobie nie robił ze słów rycerza, siedział tylko i wpatrywał się w swe stopy.
- Nie reagujesz? Twoja sprawa. Ale radziłbym ci przemyśleć dobrze swoje położenie, bo im więcej powiesz po dobroci, tym większą szansę będziesz miał na uniknięcie męki przed śmiercią.
- Pierdol się.
Rycerze roześmiali się. Rugindan ostentacyjnie uniósł miecz, na co jednak hrabia przecząco pokręcił głową.
- Jaki wojowniczy się nagle zrobił.
- Może go trochę obijemy, to zaraz spokornieje. - zaproponował jeden ze strażników.
- Czemu nie. Poturbowany nadal będzie przydatny.
Nim jednak padł pierwszy cios, przerażony Bladolicy, najwidoczniej nienawykły do bólu, nagle ożywił się.
- Nie bijcie mnie panowie, litości... - zaskomlał - Powiem wam wszystko, tylko mnie nie bijcie...
Rycerze spojrzeli na niego z pogardą. Kilku splunęło. Nie spodziewali się tak pozbawionej honoru reakcji i tym większej ochoty nabrali do skopania jeńca, aby siłą wbić w niego odrobinę godności. W ostatniej chwili wtrącił się jednak dowódca.
- Zostawcie go. Skoro chce mówić, niech mówi. - zwrócił się do siedzącego Chudzielca - No więc... Czekamy, a zaręczam ci, że nie jesteśmy zbyt cierpliwi.
- Dobrze. Powiem wam wszystko co zechcecie, tylko proszę, pozwólcie mi najpierw wyjść na otwartą przestrzeń... - napotkał na zdziwione spojrzenia rycerzy - Mam już po wyżej uszu tego cholernego lasu. Proszę panie, tylko o to was proszę. Potem powiem wam wszystko.
Wąsacz myślał przez chwilę, przy okazji rozglądając się dookoła ciekawie. Prawie natychmiast dostrzegł między drzewami na wschodzie wielki kawał terenu wolny od drzew. Okazało się, że znajdowali się od niego o niespełna dwie setki kroków. Kiwnął głową.
- Dobrze. Szczerze powiedziawszy i ja mam już dość tych ciemności, a tam pod gołym niebem będzie nieco jaśniej i wygodniej. - uśmiechnął się - A i ty będziesz miał mniejsze szanse na ucieczkę, bez drzew, między którymi mógłbyś nas zgubić. No chłopcy. Zbierać się. Idziemy do tamtej polany...
- To nie polana, to jezioro. - wtrącił spokojnie Rugindan.
- W tej temperaturze to nie robi różnicy. - odpowiedział któryś z mężczyzn - I tak będzie zamarznięte na kamień.
- Wiem o tym, ale nie oto mi chodzi. Na waszym miejscu po prostu nie ufałbym tej gnidzie. On od samego początku zmierzał właśnie do tego miejsca i niech mnie piorun zabije na miejscu, jeśli wiem w jakim celu.
Orszak zatrzymał się natychmiast, a rycerze utworzyli krąg dookoła jeńca, zwracając się twarzami ku zewnątrz. Wszyscy bacznie przyglądali się drzewom dookoła nich, w każdej chwili oczekując napaści. Nastała długa chwila nerwowego milczenia, przerwana w końcu przez hrabiego.
- Dlaczegoś u licha nam o tym nie powiedział wcześniej?
- Nie wiedziałem, że jesteśmy tak blisko tego zafajdanego jeziora... - tłumaczył się młodzieniec - a póki byliśmy daleko, nie widziałem też potrzeby mówienia wam o tym. Zresztą czy to ważne? Nic się przecież jak dotąd nie stało.
- Właśnie... Jak dotąd... Ej ty! - szturchnął mocno Bladolicego - Mów po jaką cholerę leziesz na to jezioro? Ktoś tam na ciebie czeka? Miałeś się tam z kimś spotkać? No! Gadaj mi tu, bo jak nie...
Kerrod nie był już tak miły jak dotychczas, na potwierdzenie czego wyciągnął swój miecz, który do tej pory miał wciąż skryty w pochwie. Chudzielec skulił się w sobie, ale mimo groźby rycerza twardo milczał, bijąc się wyraźnie z myślami.
- Nie chcesz gadać? - zapytał po chwili wąsacz - To cię zaraz zmusimy... - podniósł miecz ku górze i zbliżył go powoli ku twarzy jeńca - Będziesz mi tu jeszcze śpiewał gnoju, oj będziesz...
- Nie! - krzyknął przerażony - Powiem! Powiem! Tylko mnie zostaw...
Kilku mężczyzn pokręciło z politowaniem głowami. Nie mieli szacunku dla tchórzy bez poszanowania własnej godności.
- To spiesz się lepiej. - wyszeptał groźnie Kerrod nie opuszczając miecza - Ręka mi się szybko męczy.
- Dobrze. - w jego dziwnym, nieludzkim wręcz głosie zabrzmiały nutki rezygnacji - Dobrze. Ale czy jest jakakolwiek szansa na to, żebym powiedział wam to tam, na jezio...
- Nie wkurwiaj mnie gnoju! - rzucił przez zaciśnięte zęby wąsacz - Uwierz mi bratku, że wcale nie chcesz mnie zdenerwować.
Rugindan uśmiechnął się szeroko. Oglądanie Chudzielca w takiej sytuacji sprawiało mu ogromną radość. Jeszcze godzinę temu wydawało się to niemożliwym, a tu się okazało, że marzenia czasem się spełniają. W dodatku bardzo niespodziewanie i szybko. Fortuna kołem się toczy.
- Dobrze już dobrze. Niech wam będzie, już mówię... - miecz Kerrod04˘a dotknął jego szyi. Rycerz najwyraźniej niecierpliwił się - Jest w istocie tak, jak to przewidzieliście, szlachetny rycerzu. Zmierzałem nad jezioro, aby spotkać się tam z... ee... - ostrze zagłębiło się odrobinkę w bladą skórę, upuszczając z gardła jeńca kilka kropel krwi. Podziałało - Z moim panem! - wystękał łamiącym się ze strachu głosem.
- Więc zmierzasz na spotkanie? - zapytał podejrzliwie Rugindan - Z tego co mówiłeś we wsi, nie wynikało jakoś, że zależy ci na tym konkretnie miejscu. Na gwałt szukałeś po prostu pierwszej lepszej, otwartej przestrzeni. - spojrzał na jeńca wyniośle - I tylko na tym ci zależało.
- Bo widzisz... - tłumaczył gorączkowo Bladolicy - Eee... sam przecież musisz przyznać, że otwarta przestrzeń jest w tych stronach czymś charakterystycznym i niespotykanym. I właśnie dlatego umówiliśmy się w takim miejscu. - po chwili zastanowienia dodał jeszcze - Spotkanie odbyć się ma na otwartej przestrzeni leżącej najbliżej Zendoby, aby łatwiej było się odnaleźć i nie błądzić całymi dniami po lesie. To czysta logika. - zakończył z westchnieniem.
- Dobra, dobra, powiedz lepiej kim on jest, ten twój pan. - zapytał natychmiast hrabia - I kiedy tu będzie? I ilu przywiedzie ze sobą ludzi?
- Powoli, nie wszystko na raz.
W odpowiedzi miecz rycerza odrobinę zwiększył nacisk na szyję jeńca. Popłynęło kilka kolejnych kropli krwi.
- Przepraszam! - krzyknął gorączkowo - Nie denerwuj się panie. Powiem wszystko, tylko zabierz ten miecz. - ostrze ani drgnęło - Albo nie zabieraj, jeśli taka twa wola. A więc, mój pan... - Chudzielec zdawał się głęboko zastanawiać nad swymi słowami - Nie znam niestety jego nazwiska, ale mogę wam śmiało powiedzieć, że jest arystokratą. I to arystokratą bliskim królowi. - w odpowiedzi na niedowierzanie i złość malujące się na twarzach rycerzy, jeniec dodał pospiesznie - A myślicie, że skąd mam takie dokładne informacje o waszych ruchach? Pomyślcie najpierw, nim pozwolicie opętać się wściekłości.
- Nie pierdol mi tu swych mądrości tylko odpowiadaj na pytania. - warknął Kerrod - Kiedy będzie tu ten zdrajca?
- Eee... No więc. To nie jest takie proste. To znaczy jest proste, ale nie w sposób w jaki wy to rozumiecie.
- Do rzeczy! - hrabia tracił cierpliwość, co w połączeniu z mieczem przez niego trzymanym, wywołało na twarzy Bladolicego wyraz bezgranicznego przerażenia. Przerażenia wywołanego bliską śmiercią.
- A więc, jakby to rzec. Widzicie szlachetni rycerze, mój pan przybędzie na spotkanie, dopiero, gdy ja go przywołam. Nie jesteśmy umówieni na konkretną porę. Po prostu ja muszę wyjść na środek jeziora i dać mu znak. Wtedy on przyjdzie się ze mną spotkać. - zamilkł, jakby się jeszcze nad czymś zastanawiając - Tak. Właśnie tak to wygląda. - zakończył po namyśle.
- Czyli on musi gdzieś tutaj być? Pewnie kryje się na skraju lasu i czeka na twoje pojawienie się.
- No... Chyba tak. Ale ja nie wiem do końca. On jest dość ekscentryczny. Sam nie wiem, jak on to robi, że tak nagle pojawia się tam, gdzie jeszcze przed chwilą go nie było.
- Magia. - mruknął jeden z rycerzy.
Rugindan zauważył, że Chudzielec uśmiechnął się nieznacznie gdy usłyszał ten komentarz, reszta mężczyzn natomiast struchlała wyraźnie. Miecz nie był dobrym orężem przeciw magowi. Wyraźnie dało się więc wyczuć u żołnierzy wahanie, nie chcieli bowiem ryzykować spotkania z kimś władającym taką mocą - dużo lepszą perspektywą zdawał się powrót do obozu z jeńcem i informacjami. I wtedy Bladolicy ponownie odezwał się swym roztrzęsionym głosem.
- Nie martwcie się jednak panowie rycerze, ponieważ na waszą korzyść przemawia fakt, iż na spotkanie mój pan zawsze przychodzi sam. - poczekał, aż sens jego słów dotrze do wszystkich - Pamiętajcie, że jako arystokrata, nie lęka się on takich jak wy, równych jemu. Wszak gdyby nie ja, spotykając go w lesie, nie mielibyście nawet podstaw do podejrzewania go o cokolwiek złego. Nieprawdaż?
Słowa te podziałały na rycerzy stymulująco i prawie natychmiast rozwiały ich dotychczasowe obawy. Jednak Rugindanowi się one nie podobały, wyczuwał w nich bowiem nutę fałszu i zakłamania. Młodzieńcowi wydawało się, że Chudzielec stara się namówić swych strażników na to, aby pozwolili mu wyjść samotnie na otwartą przestrzeń, zapewniając ich o tym, że nie grozi im żadne niebezpieczeństwo oraz mamiąc nadzieją na schwytanie zdrajcy. Nie mógł także pozbyć się wrażenia, że aby przekonać rycerzy, Bladolicy używa swej hipnotycznej magii, choć sam Rugindan nie odczuwał jej oddziaływania, wciąż pozostając nieufnym. Może to dlatego, że już raz padł ofiarę tej mocy i wiedział czego się wystrzegać?
- A więc... - kontynuował - Jeśli obiecacie mi dobre traktowanie, jestem skłonny pomóc wam ująć mego pana. Wyjdę na środek jeziora, przywołam go, a wy wtedy wyskoczycie z lasu i go schwytacie. Pomyślcie o nagrodzie jaka czeka was za taki wyczyn.
- Nie słuchajcie go! - zareagował coraz bardziej niespokojny Rugindan - On was kusi perspektywą chwały. Nie dajcie się zwieść jego słowom. Nie słyszycie tego jadu sączącego się z jego ust? - wymachiwał zapamiętale rękoma, aby zwrócić na siebie ich uwagę - Nie zapominajcie, że on także ma zdolności magiczne i oszukanie nas nie stanowi dla niego problemu.
- Racja. - stwierdził po dłuższej chwili Kerrod.
Usłyszawszy te słowa, Chudzielec obdarzył młodzieńca wściekłym spojrzeniem, on zaś postanowił wykorzystać nadarzającą się okazję.
- Hrabio... - poprosił - Sam widzisz, jaki z niego podły wieprz. Pozwól mi więc zabić go. Tu i teraz. Nie pakujmy się w całą tą checę z jeziorem.
Kerrod zaprzeczył jedynie głową, a Bladolicy całkowicie ignorując słowa młodego rycerza kontynuował.
- No to jak, panowie rycerze? - nie dawał za wygraną - Chyba nie boicie się jednego nieuzbrojonego chłystka? Przecież tu nawet nie ma dokąd uciec. Wszędzie tylko ten cholerny las. Zaufajcie mi trochę.
Kilku żołnierzy roześmiało się.
- Tobie? Tchórzowi, buntownikowi, zdrajcy bez honoru? Chyba sobie kpisz.
Chudzielcowi słowa uwięzły w gardle. Wyraźnie chciał jeszcze coś powiedzieć, targować się, próbować, ale nie miał już pomysłów.
- Wiedz gnoju, że nie ufam ci ani trochę i nic nie jest w stanie tego zmienić. - kontynuował po chwili hrabia, chowając jednocześnie miecz do pochwy - Grzechem byłoby jednak zmarnować okazję na schwytanie takiej figury. Dlatego rzeczywiście pójdziesz na to jezioro by przywołać swego pana... - na twarzy jeńca odmalowała się bezgraniczna radość, Rugindan natomiast nie posiadał się z niedowierzania i przerażenia - ...ale w naszym towarzystwie. - dokończył. - Pójdziemy tam razem i zwabisz tego swojego wodza prosto w nasze ręce, a jeśli nie... - zawiesił znacząco głos, spoglądając wymownie na Rugindana.
- Ale... ale... - zająknął się - Ale przecież...
- Nie pierdol mi tu tylko, że twój pan zlęknie się kilku skromnych rycerzy? Zresztą... to nie mój ale twój problem. I lepiej go jakoś rozwiąż, bo my idziemy z tobą i tego już nie zmienisz. Możesz wmówić swemu zdradzieckiemu władcy, że jesteśmy twoją gwardią przyboczną, czy co... No już ty coś wymyślisz. Wierzę w twoją pomysłowość.
- Ale...
- Teraz się zamknij i prowadź.
Żołnierze, trzymając się blisko siebie i mając baczenie na każdy ruch Chudzielca, ruszyli powoli i ostrożnie w kierunku majaczącej przed nimi otwartej przestrzeni. Nie spieszyli się zanadto - mieli dużo czasu i wszystkie atuty po swojej stronie.
- Młodzieńcze. - wąsacz zwrócił się po chwili do Rugindana - Wiem jak bardzo nienawidzisz tego śliskiego drania i wiem, że ryzykujemy wierząc jego słowom. Dlatego czyń honory osobistego strażnika naszego zacnego jeńca. A w razie gdyby chciał wyciąć jakiś numer... - wyszczerzył się wesoło.
- Tak. Wiem. - chłopak odwzajemnił uśmiech, kładąc jednocześnie dłoń na rękojeści miecza - Już ja coś wymyślę.
* * *
- No... - rzucił niecierpliwie Kerrod - Na co czekasz?
Stali na samym środku rozległego, skutego lodem jeziora, Bladolicy w centrum, a rycerze tworząc krąg dookoła niego. Wszędzie w zasięgu wzroku, wesoło skrzył się czysty i gładki - zakłócony jedynie śladami stóp wędrowców - śnieg pokrywający grubą warstwą twardą, lodową pokrywę. Wygwieżdżone niebo i ciemne, odległe ściany lasu wspaniale kontrastowały z jego bielą, zapewniając ludziom piękny i złowieszczo spokojny widok. Mimo, iż widać było już jedynie skrawek zachodzącego księżyca, nie było bardzo ciemno - światło gwiazd odbite i wzmocnione przez śnieg, w zupełności wystarczało dla dokładnego rozróżniania kształtów.
W tej, zapierającej dech w piersiach scenerii, rycerze spędzili już dłuższą chwilę, czekając na efekty działań Chudzielca.
Ale wciąż nic się nie działo.
- No chłystku... Streszczaj się, bo zaczynamy się niecierpliwić. Wołaj tego swojego chędożonego w rzyć pana.
Chudzielec zignorował obelżywy ton żołnierza, i jak gdyby nigdy nic powiedział:
- Odsuńcie się trochę dalej. Potrzebuję więcej miejsca.
Rugindan zauważył, że teraz, na otwartej przestrzeni, obcy nie był już taki potulny, jak jeszcze kilka chwil wcześniej - już się nie płaszczył, ton jego głosu nie był już przesiąknięty uniżonością i błaganiem, a wręcz przeciwnie, zdradzał wyniosłość i pewność siebie. Chłopak zaczął się mocno niepokoić. Coś było nie tak.
Bardzo poważnie rozważał myśl zabicia szczupłej postaci, tu i teraz - wbrew życzeniu hrabiego oraz bez dawania szansy jeńcowi na użycie swych mocy. Z każdą chwilą, upewniał się w tym postanowieniu. Uznał, że za dużo ryzykowali dając komuś, kto posiada potencjalnie niebezpieczne zdolności magiczne, tyle swobody i czasu na ich użycie.
Tymczasem rycerze zgodnie z prośbą swego jeńca zrobili kilka kroków w tył, pewni, że w razie kłopotów i tak zdążą do niego doskoczyć i wypatroszyć jak rybę.
Rugindan jako jedyny nie cofnął się - bił się z myślami, zastanawiając się, ile jeszcze zostawić życia znienawidzonemu wrogowi. I w momencie, gdy podjął już decyzję o zakończeniu tego przedstawienia, gdy zdecydował, że Bladolicy musi natychmiast zginąć z jego ręki, poczuł, że jego ofiara przypatruje mu się. Mimo obaw ponownego zahipnotyzowania, odwzajemnił spojrzenie - w końcu tym razem nie był sam, a poza tym, wiedział już czego się spodziewać i sądził, że dzięki temu nie da się już tak łatwo zaskoczyć magii. Kusiła go także perspektywa zmierzenia się z Chudzielcem i danie mu nauczki. Niech wie, ile jest wart agnorski szlachcic.
Ich ogniste spojrzenia skrzyżowały się. Patrzyli tak na siebie kilka długich sekund, w ciągu których Rugindan, pomimo siarczystego mrozu, spocił się jak podczas największych upałów. Może to ten drwiący uśmiech i ta denerwująca pewność siebie na twarzy obcego? Może to wciąż nurtująca rycerza świadomość, że wraz z towarzyszami został zwabiony w pułapkę? Może siła emanująca z bladego oblicza? Może...
Z każdą chwilą młodzieniec powoli, ale nieubłaganie zatracał się coraz bardziej w głębi, szkarłatnie lśniących w blasku księżyca, oczu. Dawał się wciągać ich przepastnej pustce, ich nieskończonym otchłaniom. Reszta świata przestawała się liczyć, rozmazywała się, mętniała, znikała...
Były już tylko oczy.
"Tak jak przedtem!" - uświadomił sobie nagle, ostatnim przebłyskiem świadomości.
I gdy dzięki tej gorączkowej myśli miał już wyrwać się z mocy odzianej w czarny płaszcz postaci, gdy właśnie miał ruszyć z krzykiem na ustach i zatopić miecz w znienawidzonym wrogu...
...nastąpił kontakt.
W jednej chwili umysł i ciało młodzieńca ściął lód - zupełnie stracił kontrolę nad sobą, a nawet świadomość samego siebie. Całkowicie zdominowała go jaźń Bladolicego, ale w zamian za to, on - Rugindan, zyskał dostęp do wspomnień i myśli tamtego. Dzięki wiedzy, którą tam znalazł dowiedział się, iż był to koszt wzmocnionego zaklęcia, jaki poniósł Chudzielec, by powstrzymać młodego rycerza przed zabiciem go. Koszt wysoki, ale konieczny.
Sparaliżowany młodzieniec, po początkowej chwili zaskoczenia, zatracił się szybko w roztaczających przed nim swe podwoje, myślach Dreghirrdennoghrraz04˘a - jak brzmiało w rzeczywistości imię czarno odzianej postaci. Nie mógł powstrzymać natłoku informacji, które go bombardowały, zalała go więc fala chaotycznych obrazów i doznań.
Wśród nich zobaczył początek świata jaki znał, rodzącego się w cierpieniu i rozpaczy niezliczonych pokoleń.
Widział historię wielu cywilizacji, rosnących, przeżywających swój rozkwit, a następnie starzejących się, by w końcu upaść w cierpieniu i rozpaczy.
Widział losy wielu pojedynczych istot, które spędzały swe życia na całkowicie różne sposoby, w zgoła odmiennych czasach i miejscach, ale zawsze kończąc tak samo. W cierpieniu i rozpaczy.
Widział wielkie wojny i bitwy, plagi chorób i głodu, niegodziwość, zło i okrucieństwo, żądze i nienawiść, pchające świat ku otchłani pełnej cierpienia i rozpaczy.
I każdemu z tych obrazów, towarzyszyły ukryte głęboko, jakby w nim samym, sadystyczna przyjemność i radość biorąca swe źródło z całkowitego zepsucia i oddania złu. Jaźń Rugindana brzydziła się tych uczuć. Gdy tylko dowiedziała się jak tego dokonać - wycofała się ze wspomnień, je przywodzących. Kiedy nauczyła się już panować nad świeżo nabytą wiedzą, przeglądać ją i badać, postanowiła skupić się na szukaniu konkretniejszych informacji, mogących się przydać tu i teraz...
Młodzieniec zobaczył teraz tajemniczą, piękną kobietę, patrzącą w skupieniu w wodne zwierciadło. Widział, jak obserwuje w nim poczynania i karierę młodego, ambitnego księcia, późniejszego władcy Agnoru. Widział, jak snuje plany obalenia go, jak wpływa na otoczenie króla, jak podburza przeciw niemu poddanych, jak konstruuje koalicję, mogącą mu się przeciwstawić. Widział, jak wysyła swe wojska do wielkiej bitwy, jak podstępem pozyskuje dla swych celów siły goblinów. Widział jej radość, gdy dowiedziała się o śmierci króla. O śmierci Gerolga.
Widział też wiele innych rzeczy.
Zobaczył obsesję i żądzę młodego monarchy, jego genialny plan, zamierzenia, cele, słabe i mocne strony. Widział, jak umiejętnie traktuje swych żołnierzy, urabiając ich wedle swej woli. Widział ich oddanie, siłę i wiarę w swego wodza. Niezachwiane i głębokie. Zobaczył także coś niespodziewanego - moc. Przyczajoną, nierozwijaną, ukrytą, ale potężną, przytłaczającą, mroczną i czekającą tylko, by ją uwolnić. Moc która tkwiła w królu, a o której nawet on sam nie wiedział.
Oglądał także samą bitwę, do której doprowadziły sprzeczne plany obu potęg. Zdradę, poświęcenie, odwagę, waleczność, oddanie, wierność... oraz ogromne ilości bólu, śmierci, cierpienia i rozpaczy, cierpienia i rozpaczy, cierpienia i rozpaczy...
I zobaczył przebudzenie.
Widział, jak z odmętów czasu, z wiecznego snu, z dawno zapomnianych legend i sennych koszmarów, powracają potężne czerwone smoki. Powracają, zwabione sytym posiłkiem złożonym z cierpienia i rozpaczy śmiertelników.
Widział, jak bestie karmią się, nabierają sił, wzmacniają swą moc i jak snują plany...
Patrzył z przerażeniem, jak pod postacią ludzi, potwory ruszają do Agnoru. Widział jak zwodzą, nęcą, obiecują, podburzają, używając do tego oszustwa, kłamstwa, nadziei, gniewu, chęci odwetu, nienawiści, biedy oraz... swej hipnotycznej magii, której działanie na podatny, bo kochający Gerolga tłum, było wielokrotnie wzmocnione.
Widział jak podporządkowani smokom wieśniacy przygotowują się do walki. Jak rozprzestrzenia się pogłoska o tym, jakoby król miał dzięki nim powrócić i zemścić się na zdrajcach, nagradzając jednocześnie tych, którzy pozostali mu wierni. Widział podsycany przez ukryte smoki entuzjazm, nienawiść do bogatych oraz żądzę mordu i niszczenia.
Wreszcie zobaczył, jak wybuchają pierwsze bunty. Jak wojna domowa rozwija się w zastraszającym tempie, wkrótce ogarniając cały Agnor. Patrzył jak kraj spływa krwią, nurzając się w odmętach strachu, śmierci, bólu, cierpienia i rozpaczy. I widział, jak zdradzieckie smoki kierują chłopami, wciąż pobudzając ich żądze i podsycając nienawiść, jak ich wspomagają i ogłupiają, szczując na szlachtę i arystokrację.
I widział, jak szkarłatne potwory karmią się. Jak rosną w siłę z każdą chwilą cierpienia i rozpaczy, zwłaszcza gdy dotykały one kogoś o czystym sercu. Takiego jak baron Pagiet.
W chaosie innych obrazów, odszukał te, w których zobaczył Polowania. Widział, jak bestie w ludzkich skórach poświęcają wiele trudu i czasu, szukając honorowych rycerzy, świątobliwych mnichów, uczciwych kupców, miłościwych i bogobojnych kapłanów. Ze smutkiem patrzył, jak tropią ich wszystkich, znajdują by potem zakatować na śmierć, sycąc się ich lękiem i mękami. Jeden taki posiłek był dla smoków wart więcej niż całe tysiące zwykłych, prostych, zepsutych żywotów.
W końcu Rugindan zdołał także zobaczyć cel tego wszystkiego. Straszliwy, nieuchronny i zwiastujący zagładę.
Zobaczył bowiem smoczego władcę - największego, najsilniejszego i najpotężniejszego z nich wszystkich - leżącego bez przytomności w przepastnej, ciemnej pieczarze, karmionego przez swych synów i wojnę, którą, nie szczędząc swych starań, podtrzymywali. Widział jak szkarłatna bestia pogrążona w głębokim, półśmiertelnym śnie, za pośrednictwem którego już prawie sześć miesięcy działa, realizuje swe ogromne, ambitne i niebezpieczne przedsięwzięcie, którego końcowym efektem ma być...
Kontakt urwał się.
Rugindan wciąż nie mógł się poruszyć, ale odzyskał przynajmniej władanie nad swym umysłem i swobodę myśli. Jego oczy wciąż były zwrócone na Chudzielca, który bacznie się mu przyglądał. Delikatny, ale okrutny i zimny uśmiech na jego bladej twarzy oraz jego nienawistne spojrzenie przerażały młodzieńca i wywoływały w nim nieodpartą chęć ucieczki. Byle gdzie, aby tylko jak najdalej stąd.
Ale nie był w stanie tego zrobić. Nie mógł nawet kiwnąć palcem, nie mówiąc już o biegu, czy choćby wezwaniu pomocy.
Mężczyzna w centrum okręgu szerzej wyszczerzył zęby, widocznie zadowolony z siebie, a następnie nie spuszczając wzroku z Rugindana ściągnął swój gruby płaszcz, niedbałym ruchem rzucił go na śnieg i zaczął rozsznurowywać kaftan. Żołnierze patrzyli na to z nieznacznym jedynie zdziwieniem i nie interweniowali - na ich umysły opadła dziwna, otępiająca zasłona. Ich myśli były powolne, mgliste i pozbawione wszelkich emocji. Rycerze nie widzieli więc nic złego i podejrzanego w tym, że ich jeniec rozbiera się na środku zamarzniętego jeziora. Mimo panującego w tym miejscu siarczystego mrozu.
Tymczasem Bladolicy skończył już ściągać swój przyodziewek i teraz stał przed nimi nagi. Jego skóra, biała jak otaczający ich zewsząd śnieg, wyraźnie kontrastowała ze wściekle rudymi włosami i szkarłatnymi oczyma. Mężczyzna nie poruszał się przez dłuższą chwilę, stojąc jedynie: szczupły, nagi, a na swój zimny i wyrachowany sposób piękny. Przywodził na myśl posąg jakiegoś dawno zapomnianego boga.
Uśmiechnął się.
- Was, ludzi, tak łatwo oszukać...
Rugindan marzył o tym, aby móc zamknąć oczy - nie mógł znieść tego wyrazu tryumfu i pogardy na twarzy Chudzielca. Poza tym wiedział już, co teraz nastąpi i wcale nie chciał tego oglądać.
Niewielu chce patrzeć na swą śmierć.
Bladolicy zaczął się zmieniać.
Jego kontury z wolna rozmyły się, stały się niewyraźne i migotliwe. Jednocześnie szybko rósł i przekształcał się. Jedynym stałym i niezmiennym punktem całej jego osoby były gorejące, szkarłatne oczy. Ciało tymczasem wydłużało się, garbiło i pokrywało krwisto czerwoną łuską. Kończyny masywniały, potężniały, stawały się coraz grubsze. Korpus rozrastał się i powiększał, przybierając beczkowaty kształt. Z pleców poczęły wyodrębniać się ogromne, błoniaste skrzydła.
W tej chwili, pod zbyt wielkim ciężarem szybko rosnącego cielska, pękł lód pokrywający jezioro. Wstrząs zwalił rycerzy z nóg. Kilku z nich z wrzaskiem zsunęło się do lodowatej wody. Żaden się już nie wynurzył.
Przemiana trwała. Blada twarz wykrzywiła się w potwornym grymasie, wydłużyła, zdeformowała i powiększyła. Włosy zmieniły się w wysoki, kostny grzebień, zęby w potężne kły, a nos w straszliwy pysk. Na końcu wielkich łapsk, paznokcie zastąpione zostały długimi, piekielnie ostrymi szponami. Całe, ogromne, zanurzone do połowy w wodzie cielsko, zdążyła już pokryć twarda, szkarłatna łuska. Przerażające, pałające okrucieństwem ślepia śmiały się.
W ciągu paru chwil, kruche, słabe ludzkie ciało zmieniło się w majestatyczną, morderczą, opancerzoną górę mięśni.
- Prze... przecież... - głos Kerrod04˘a łamał się z przerażenia - Przecież smoki nie istnie...
Młodzieniec usłyszał trzask pękającego lodu, chlupot wody, kłapnięcie wielkich szczęk i zdławiony charkot umierającego człowieka. Po chwili wszystko powtórzyło się. Wśród wrzasków ginących towarzyszy, odgłosów dartego metalu i gardłowego, grubego ryku rozjuszonego potwora - on leżał bezwolnie, bojąc się w ogóle poruszyć. W pewnym momencie, kra na której się znajdował, zatrzęsła się, by po chwili eksplodować, wyrzucając go wysoko w powietrze. Nim na powrót uderzył o twarde podłoże, zdążył zobaczyć z góry krwawe ochłapy swych towarzyszy w szybko czerwieniejących kałużach śniegu, porozrzucane gdzieniegdzie, pośród wszędzie walających się wnętrzności i ułamków kości. A w samym centrum tego piekła, znajdowała się szalejąca bestia, rozszarpująca właśnie jednego z rycerzy.
Mocno uderzył o twardy lód, gruchocząc sobie przy tym rękę. Chwilę potem, targany kłującym bólem w wybitym barku, poczuł na sobie gorący, śmierdzący zgnilizną i świeżym mięsem oddech.
"Kurewski koniec..." - zdążył jeszcze pomyśleć.
* * *
Podróż. Cel.
Otchłań. Ogień. Czeluść. Siarka. Smród.
Spotkanie. Demon. Władca.
Panika. Obrzydzenie. Strach. Niemoc. Słabość. Wróg. Moc. Potęga.
Towarzysz. Zaufanie. Spokój.
Słabość. Czerń. Zło. Demon. Gigant. Król. Władca. Piekło. Siła. Wytrzymałość. Moc.
Test.
Ból. Ból. Ból. Wieczność. Ból. Chwila. Nienawiść. Zło. Cierpienie. Krzyk. Ból.
Pamięć. Śmierć.
Test.
Zaliczenie. Radość.
Negocjacje. Pomysł. Propozycja. Wymiana. Cierpienie. Niezadowolenie. Wściekłość. Potęga.
Kara. Cierpienie. Ból. Mrok. Otchłań. Potworność. Krzyk.
Spokój.
Śmiech. Powaga. Zmęczenie. Rozmowa. Strach.
Negocjacje. Żądanie. Gniew. Strach. Prośba. Słuchanie.
Propozycja.
Powrót. Żołnierze. Sprzymierzeńcy. Moc. Inni. Siła. Władza. Śmierć. Cierpienie.
Zemsta.
Zgoda. Cena.
Cisza.
Propozycja.
Demon. Mało. Stanowczość. Żądanie. Dużo.
Nie.
Nieporozumienie. Kłótnia. Cierpienie. Koniec. Rozpacz.
Smok. Interwencja.
Zastanowienie. Strach. Rezygnacja.
Wahanie. Ostateczność.
Zgoda. Ustępstwo.
Cena. Dusza.
Umowa. Król. Piekło. Radość. Zemsta. Utrata. Pustka. Współpraca. Powrót. Zemsta. Los. Śmiech. Koniec. Śmierć. Życie. Zemsta. Czekanie. Zemsta. Zemsta. Zemsta. Zemsta.
Przygotowania. Czas.
Czas.
Poprzednia | Jesteś na stronie 12. | Następna |
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 |