Epizod

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13
Poprzednia Jesteś na stronie 11. Następna

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Podczas gdy Chudzielec spacerował po wiosce, Rugindan wciąż uważnie go obserwował - zauważył, że wieśniacy płochliwie ustępują posępnej postaci z drogi. Jedynie kowal miał na tyle odwagi, by przebywać w jej bezpośredniej bliskości. Obaj mężczyźni szli właśnie pospiesznym krokiem w kierunku gospody, podczas gdy wszyscy pozostali rozchodzili się już do domów, aby zażyć choć odrobinę snu, przed mającym wkrótce nadejść świtem. Jedynie kilku chłopów zostało jeszcze dla uprzątnięcia szczątków barona i ławy, na której został przed paroma chwilami zamęczony.

Młodzieniec także ostrożnie ruszył w kierunku karczmy. Liczył na możliwość wywarcia, na katach barona, krwawej zemsty.
Skradał się ostrożnie na granicy lasu, nisko pochylony, mając baczenie na najdrobniejszą oznakę zainteresowania jego osobą. Na szczęście mieszkańcy byli zmęczeni nocną bitwą, więc żaden z nich nie zwrócił uwagi na cień, przemykający cicho pośród drzew. Pozwoliło to Rugindanowi przyspieszyć, aby zdążyć na prowadzoną w pośpiechu rozmowę, której pierwsze niewyraźne odgłosy docierały już do niego. Miał nadzieję, że uda mu się zaskoczyć i zabić zajętych dyskusją wieśniaków, lub przynajmniej zdobyć, podsłuchując, jakieś przydatne informacje. W miarę zbliżania się do celu coraz wyraźniej docierały do niego strzępy wypowiadanych podniesionym tonem zdań, dotyczących jakichś posłańców, których rzekomo zjedli rycerze. Zdumiały go te brednie, oraz waga, jaką do nich przypisywali zaboboni wieśniacy, ale nie zwrócił na nie większej uwagi. Nie to go interesowało.
W końcu, przez nikogo niezauważony, skrył się w grupie gęsto rosnących w pobliżu gospody drzew.

- ...listy do wszystkich okolicznych wiosek z rozkazem utrudniania wojsku marszu. Niech organizują zasadzki, napady, niech niszczą lub chowają żywność i robią wszystko, aby te lasy stały się grobem tych żołnierzy. Kiedy już dostatecznie nadwyrężycie ich siły, przybędę ja lub jeden z mych braci, aby pokierować akcją ich unicestwienia. Zrozumiałeś? - chwila ciszy - A więc dobrze. Wyślijcie wszystkie gołębie z samego rana. Podyktuję ci jeden list teraz, żebyś mógł go potem przepisać. Nie chcę kolejnych komplikacji.

- Tak bedzie Panie.

- Masz na czym pisać?

- Eee...

- To biegiem kretynie! Spieszy mi się!

Rugindan usłyszał oddalające się kroki. Po chwili ciszy postanowił zaryzykować wyjrzenie zza dębu, który go skrywał, aby ocenić szansę zabicia Chudzielca - morderca barona został bowiem sam, a taka okazja mogła się szybko nie powtórzyć.
Chłopak wychylił się powoli. Odziana w czarny płaszcz postać, była zwrócona ku niemu, ale na jego szczęście patrzyła na wygwieżdżone niebo, więc go nie zauważyła. Dzieliła ich odległość około piętnastu kroków, równie dobrze mogły to być jednak dwa kilometry. Rycerz zdawał sobie sprawę z tego, że nie zdążyłby dotrzeć do swej ofiary, zanim ona by go zauważyła i wezwała pomocy, co oznaczało niechybną, daremną śmierć pod gradem ciosów tłumu wieśniaków. Poza tym, wiedział już, że jego sytuacja nie jest aż tak beznadziejna jak początkowo przypuszczał. Teraz bowiem miał już dokąd uciekać, mianowicie, do zbliżającego się tu oddziału wojska, a przynosząc żołnierzom ostrzeżenie i wiadomość o odkrytych dopiero co zasadzce i wodzu powstańczym - Chudzielec był nim na pewno - mógł się w dodatku okryć chwałą. Była to o wiele milsza, od śmierci tu i teraz, perspektywa. A zemsta mogła przecież poczekać.
Podjąwszy decyzję, młodzieniec strachliwie skrył się na powrót za drzewem.

Po chwili wrócił Gerby prowadząc ze sobą kilkunastoletniego chłopca.

- Co to za dzieciak?

- Młody Getinggs. Tyko on w całej wsi umi pisać.

- Dobrze. To teraz słuchaj i pisz mały. - chwila przerwy wypełniona szelestem pergaminu - Od wschodu zbliża się ku puszczy znaczny oddział... - nastała nerwowa cisza - Co to ma być?!? - w głosie Chudzielca pobrzmiewała wściekłość - Co ty wyprawiasz smarkaczu?

- No, pisem... - przerażony, piskliwy głosik dzieciaka został po chwili uzupełniony odgłosem uderzenia - Znacy sie, pisem Panie.

- Nie mam całej nocy na dyktowanie ci tego cholernego listu. Nie umiesz skrobać szybciej?

- Nie umi. Zawsze się tak guzdra. - pospieszył z nerwowym wyjaśnieniem kowal.

- Szlag by to. - Bladolicy gotował się ze złości - Ale nic. Ty podyktujesz małemu list, wiesz przecież o co chodzi. Nie zapomnij wspomnieć w kilku pismach o pośrednim zawiadomieniu tych wsi, do których straciłeś swoich posłańców. Ale to później, kiedy już pójdę. Teraz powiedz mi szybko, gdzie tu znajduje się jakiś większy kawał otwartej przestrzeni, tylko nie za daleko, żebym zdążył tam dotrzeć przed świtem.

- No przeca tu zara som nasze pola. Bedom w sam raz dla ciebie, Panie.

Nastała chwila złowieszczej ciszy.

- Nie wkurwiaj mnie Gerby! - głos ciął jak sztylet - Nie jestem ślepy i gdyby chodziło mi o wasze zafajdane pola, nie pytałbym cię o to. A ponieważ jesteś jeszcze głupszy, niż na to wyglądasz, powtórzę ci jeszcze raz, aby nawet taki kretyn jak ty mógł zrozumieć, o co mi chodzi. - Chudzielec mówił teraz powoli i wyraźnie, jak do dziecka - Potrzebuję otwartego terenu, ale gdzieś, gdzie nie ma ludzi. Najlepsza byłaby duża polana ukryta pośród lasu, ale nie nazbyt odległa, abym zdążył tam dotrzeć przed świtem. Dotarło?

Kowal zwlekał z odpowiedzią, najwyraźniej nie chcąc palnąć niczego bez zastanowienia. Rugindan początkowo dziwił się, dlaczego tak potężny mężczyzna, daje się pomiatać takiemu chłystkowi, ale szybko dał spokój tym rozważaniom. W końcu on sam także często giął się w ukłonach przed gnuśnymi arystokratami, których jedyną przewagą nad nim, było urodzenie. Takie prawa, rządziły światem i nawet, a właściwie, zwłaszcza chłopi im podlegali. Tymczasem, Gerby odezwał się w końcu.

- Nie ma tu niestety niczego takiego w okolicy Panie. Jeno nasze pola.

- Jesteś pewien? Zastanów się jeszcze raz. Jeśli bowiem, okaże się, że się myliłeś, ty i twoi ludzie poczujecie na własnej skórze, co oznacza mój gniew. - nie dawał za wygraną - Pomyśl jeszcze raz, przypomnij sobie okoliczne tereny... Musi być w pobliżu takie miejsce. Ważne tylko, coby drzew nie było. Może jakaś przecinka, polana wyrąbana przez drwali albo nawet zwykłe jezioro.

- No jezioro jest. Dzieciaki chodzom tam latem się kompać a czase...

- Gdzie i jak daleko? - wyraźnie się ożywił.

- Bedzie godzina, dwie marszu ku wschodowi. Jest nawet mała ścieżynka tam prowadzonca, ale nie na wiele siem teraz zda, bo śnieg jom zasypał.

- Znajdę. A teraz mnie dobrze posłuchaj. - zamilkł na chwilę, a cisza która zapanowała przyprawiała o dreszcze - Pójdę tam sam. Nie życzę sobie, aby ktokolwiek za mną podążał. Każdy, kogo złapię na śledzeniu mnie, zginie. To samo spotka tych, którzy przed pierwszymi śniegami się tam zbliżą. Nad jezioro nie wolno chodzić nikomu i pod żadnym pozorem. Jeśli ktokolwiek złamie ów zakaz, cała wioska tego pożałuje! Bez wyjątków. Zrozumiano?!?

- Taa-ak. - kowal był przerażony.

- A więc ustalone. O ludzi, którzy przyszli ze mną nie musisz się martwić, kazałem im wracać do domów z samego rana. I to chyba na tyle. Nie zapomnij o listach!

Rugindan usłyszał pośpiesznie oddalające się kroki.

Sam również musiał wyruszyć jak najszybciej. Miał mało czasu - do świtu zostało zaledwie kilka godzin, a w świetle dnia jego ślady zostaną z pewnością odkryte. Zanim to nastąpi chciał już być jak najdalej stąd, a ponieważ cel jego wędrówki znajdował się w tej samej części świata, co jezioro Chudzielca...

Rycerz uśmiechnął się do siebie.

Ruszył w głąb lasu. Powoli, ostrożnie i cicho. Kiedy dostatecznie skrył się już między drzewami, tak, aby nie zostać przypadkiem zauważonym, skręcił na północ by szerokim łukiem ominąć osadę a następnie podążać śladem Bladolicego. Zaczął biec.
W duchu już cieszył się na czekające go spotkanie.

"Zachciało ci się spacerować samotnie po lesie, tak? - myślał sam do siebie - Bez towarzystwa i bez straży? Sam pośród drzew i śniegu? - uśmiechnął się zimno - No to gnido... pospacerujemy sobie razem."

* * *

Byli już głęboko w lesie, daleko od Zendoby i jej mieszkańców. Sami pośród dzikiej puszczy.
Myśliwy i zwierzyna.

W prawie nieprzeniknionych ciemnościach, Rugindan szedł po wyraźnych, bo głębokich i skrzących się w skąpym świetle księżyca, śladach Chudzielca. Właściwie "szedł" to niezbyt trafne określenie - biegł, o wiele bardziej tu pasuje. I wiedział, że jest coraz bliżej. Z każdym krokiem wyraźniej wyczuwał aurę strachu i okrucieństwa, jaką czarno odziana postać roztaczała dookoła siebie i cieszył się w duchu, że lada chwila będzie mógł położyć temu kres. Jego zmęczonej twarzy ani na chwilę nie opuszczał zimny, okrutny uśmiech.

* * *

Jeden z wieśniaków podbiegł zadyszany do Gerby04˘ego, który lustrował krytycznym okiem dopalające się szczątki trzech chat.

- Bartner znalazł córkę starego Stibonsa w lesie.

- A co mnie to obchodzi? - zapytał poirytowany. Do teraz miał w pamięci straszne, wpatrujące się w niego, gorejące oczy Pana. Nie miał sił ani ochoty zajmować się jakimiś tam głupstwami - najpierw musiał uspokoić zszargane nerwy.

- Bo jest zasypana śniegiem i ma poderżniente garło. Dziadyga, szed po śladach w lesie i tak trafił do umarlaka.

Kowal ze zdziwienia szeroko otworzył oczy. Mimo, że dzisiejszej nocy śmierć zebrała bardzo obfite żniwo, nie powinni znajdować trupów w lesie. Zwłaszcza trupów dzieci.

- Kurwa. - Gerby miał złe przeczucia - Gdzie prowadzom te ślady?

- Som rozrzucone na skraju wsi, jakby kto się krył w lesie, aż w końcu wiodom ku północy. - Gerby ufał przytaczanym przez wieśniaka słowom Bartnera, który to był najlepszym kłusownikiem w całej okolicy. A to oznaczało, że Panu może zagrażać niebezpieczeństwo.

- Natychmiast zawołaj kilku ludzi. - spoglądał z obawą ku wschodowi, nie mógł pozwolić na to, aby ich dobrodziejowi stała się jakakolwiek krzywda. Choćby nawet on sam, mając na uwadze zakaz podążania za Panem, miał to przypłacić życiem. - No na co czekasz durniu!?! Biegiem!

Zaledwie po kilku chwilach sześć uzbrojonych sylwetek, ile sił w nogach, biegło już przez pole ku odległej ścianie lasu.

* * *

Zdawało mu się, że go zobaczył - ciemny, szczupły kształt przemykający między smukłymi, czarnymi sylwetkami drzew.
Na wszelki wypadek zwolnił, aby nieco uspokoić ciężki, chrapliwy oddech wywołany długotrwałym pościgiem. Nie mógł przedwcześnie zdradzić swej obecności. Chciał, aby to była niespodzianka.

Po chwili znów zauważył ruch w mroku rozpościerającym się przed nim. Teraz był już pewien. To mógł być tylko zmierzający ku jezioru, w sobie tylko wiadomych celach, Chudzielec. Rugindan przyspieszył kroku, jednocześnie powoli i uważnie dobywając miecza. Już dawno postanowił, że nie da swej ofierze szans na rozmowę - za dużo nasłuchał się o ludziach, którzy źle skończyli przez swą głupią chęć uzyskania kilku odpowiedzi gdy nie czas po temu - czy choćby walkę. Cios w plecy w zupełności wystarczy. Nie był winien nieznajomemu honorowego pojedynku, gdyż ktoś, kto w tak bestialski sposób morduje ludzi, ciesząc się przy tym jak dziecko, nie jest godzien takiego traktowania. Wręcz przeciwnie, zasługuje tylko na pogardę, śmierć i zapomnienie.

Systematycznie, utrzymując dostateczne tempo, zbliżył się do Chudzielca na odległość rzutu kamieniem. Nawet na chwilę nie spuszczał z niego wzroku, żeby go nie zgubić pośród gęsto rosnących drzew. By nie zostać przedwcześnie odkrytym, młodzieniec starał się także zsynchronizować ich kroki, tak by skrzyp śniegu pod stopami powstańczego wodza, zagłuszał hałas wywołany przez ścigającego go rycerza.

W ten sposób zdołał w końcu podejść Bladolicego na odległość zaledwie kilku metrów. Wyraźnie słyszał teraz nie tylko chrapliwy oddech i kroki swej ofiary, ale nawet bicie jej serca.

* * *

- Szybciej! Nie ociągać się gnoje!

Stanowczy głos kowala nie zdradzał efektów zmęczenia, co w połączeniu z ostrą nutą w nim pobrzmiewającą, mobilizowało pozostałych wieśniaków do wzmożonego wysiłku - mimo, iż byli wycieńczeni całonocną bitwą i długim, bo prawie godzinnym, biegiem przez las.
Sprawdziły się bowiem złe przeczucia Gerby04˘ego. Ku wschodowi wiodły ślady dwóch, miast jednej osoby. Miał tylko nadzieję, że nie spóźni się i dotrze z odsieczą Panu rychło w czas.

- Jeśli zaraz nie przyspieszysz Bartner, osobiście wypruję ci flaki!

Cichy, lodowaty głos wielkiego mężczyzny znów podziałał. Chłopi, wśród odgłosów ciężkich kroków i urwanych, zdradzających wycieńczenie oddechów, w szybkim tempie zbliżali się do swego celu. Dzieliło ich od niego ledwie kilka minut szybkiego marszu.

* * *

Cięcie chybiło celu - w ostatniej chwili Chudzielec zrobił szybki unik, połączony z ciosem łokciem, który, dla odmiany trafił, odrzucając napastnika do tyłu. Rugindan zasyczał z bólu i odskoczył od przeciwnika jeszcze dalej, masując wolną ręką obite żebra.
Odziana w czerń postać wyprostowała się, ściągnęła kaptur, ukazując lekki uśmiech na nienaturalnie bladej twarzy, a następnie powoli i niespiesznie wyciągnęła wspaniały, zdobny w misterne ornamenty i inskrypcje, miecz. Oręż niedoszłej ofiary rycerza, błyszczał upiornie, zdając się skupiać w sobie księżycowe światło, przyciągając młodzieńczy wzrok i uwagę. Jednak chłopak nie pozwolił sobie na dłuższe podziwianie niesamowitej broni. Nie po to przecież tu przybył.

- No, no... - głos Bladolicego zdradzał zdziwienie i rozbawienie - Kogo my tu mamy?

Zamiast odpowiedzi, Rugindan zaatakował prostym, ale często bardzo skutecznym cięciem znad głowy, przed którym Chudzielec z łatwością się jednak uchylił. Jego uśmiech poszerzył się wyraźnie w chwili, gdy popisał się ułamkiem swych zdolności.

- Widzę, że chłopczyk... przepraszam... rycerzyk, chce sobie powalczyć. - z wprawą machnął przed sobą mieczem, znacząc w powietrzu świetlisty krzyż - No więc powalczmy. Zobaczymy czego to zdążyłeś się nauczyć w swym żałosnym życiu.

Bladolicy stanął w pozycji obronnej i kiwnięciem głowy zaprosił młodzieńca do ataku.
Jednak Rugindan, mimo gniewu i nienawiści, jaką darzył swego przeciwnika, zwlekał z pierwszym ciosem. Co prawda rozpoznał prostą figurę, jaką przybrał jego wróg, ale nie znając poziomu jego umiejętności, wietrzył podstęp. Obawiał się poza tym, że świetlisty miecz nie tylko na taki wygląda, ale że w istocie jest magiczny, co mogło przysporzyć mu dodatkowych komplikacji.

Stali więc tak naprzeciw siebie przez dłuższą chwilę. Żaden z nich nie wykonywał żadnych ruchów i niczym nie przerywał panującej dookoła ciszy. Rugindan czekał cierpliwie aż uspokoi mu się oddech, rozluźnią mięśnie i oczyści umysł, tak, jak zawsze uczył go ojciec. Wykorzystywał ten czas na dokładne przeanalizowanie pozy, miejsca i przymiotów swego przeciwnika, które mógł potem, ewentualnie wykorzystać dla uzyskania przewagi. Nie uszło jego uwadze, że Bladolicy czuje się bardzo pewny siebie, co potwierdzał lekceważącym uśmiechem i wyzwaniem w straszliwych, przyprawiających o dreszcze oczach. Ani na chwilę nie wpłynęło to jednak na jego postawę - którą przybrał idealnie, wręcz wzorcowo. Wyglądała jak żywcem przeniesiona z podręcznika.

"Jeśli nie teraz, to już nigdy!" - pomyślał sobie młodzieniec, jednocześnie, z głośnym wrzaskiem na ustach, wyprowadzając błyskawiczny cios.

* * *

W głębi puszczy ktoś otworzył oczy. Zbudził go nagły, odległy, niezwykły o tej porze i w tym miejscu hałas.
Ciemna postać powoli podniosła się ze swego posłania i nasłuchiwała.
Tak.
Nie wydawało jej się.
Ktoś walczył.

W ciemności błysnęły wyszczerzone w uśmiechu zęby.

* * *

Chudzielec odbił się od drzewa i upadł na śnieg. Wcześniejsze uśmiech i pogardę na jego twarzy, teraz zastąpiły skupienie i szacunek. Już nie był tak pewny siebie.

Za to Rugindan miał coraz lepszy humor. Okazało się, że jego przeciwnik zna wszystkie cięcia, pchnięcia, uniki, bloki i w ogóle orientuje się w sztuce fechtunku bardo dobrze, ale...
Ale jego rozległa wiedza nie idzie w parze z umiejętnościami i refleksem. Bladolicy zdawał się być doskonałym teoretykiem, który z prawdziwą walką nie miał do tej pory wiele wspólnego. Rycerz był zaś praktykiem. I to dobrym.

Młodzieniec podszedł do swego wroga, który dopiero co zdążył podnieść się na nogi. Wyprowadził szybkie pchnięcie na wysokości piersi, zbił jedną blokadę, pozwolił by druga odrzuciła oba miecze na bok i potężnie kopnął Chudzielca pod kolanem. Uderzony, rzucił się w tył, o włos unikając cięcia wymierzonego w jego szyję.

- Odpierdol się ode mnie! - krzyczał przerażony - Słyszysz?!? Nic ci przecież nie zrobiłem. Zostaw mnie i odejdź.

Odpowiedzią był kolejny szybki atak, zmuszający go do cofania się i gorączkowego odpierania uderzeń. O kontrze nie było nawet mowy - rycerz był dla niego zbyt szybki.
Wymiana ciosów trwała dłuższą chwilę, jednak, choć młodzieniec miał w niej niewątpliwą przewagę, nie potrafił zatopić swego ostrza w ciele znienawidzonego wroga. Strach i desperacja dodały bowiem Bladolicemu wigoru i żywiołowości, czym nadrabiał brak umiejętności.
Po kilkunastu uderzeniach serca, przeciwnicy odstąpili od siebie, dla nabrania tchu.

- Jeśli dasz mi spokój, obiecuję dać ci złoto. - nie dawał za wygraną - Słyszysz? Dużo złota. Całą pierdoloną górę złota! Tylko pozwól mi odejść!

- W twoich snach skurwielu! - rycerz wrzasnął z wściekłością po czym splunął pod nogi płaszczącego się, a jeszcze przed chwilą tak pewnego siebie, mężczyzny.

- Nie bądź durniem! - on też krzyczał. Śmierć zaglądająca w oczy potrafi doprowadzić człowieka do wrzenia - Jeśli mnie tkniesz, spotka cię straszna kara! Nawet sobie nie wyobrażasz co z tobą zrobię. Widziałeś swego barona? To było nic w porównaniu z tym, czego ty doświadczysz, kiedy cię dorwę w swe ręce!

- To teraz mi grozisz? - tym razem Rugindan nie krzyczał. Zamiast tego zaczął się głośno śmiać - Ty chcesz mi coś zrobić? Wolne żarty.

Z radością i żądzą mordu czającą się w oczach rzucił się na przeciwnika. Wymienili kilka lżejszych ciosów, w każdy kolejny wkładając jednak coraz więcej siły. Nieme, wyniosłe drzewa rosnące dookoła były świadkami widowiskowego pojedynku.
Szybkie wymiany następowały naprzemiennie z potężnymi, dwuręcznymi uderzeniami akcentowanymi głośnym krzykiem. Przy akompaniamencie wyzwisk i przekleństw, którymi obrzucali się walczący przeciwnicy miały miejsce liczne uniki, piruety, blokady, kopnięcia, kontry, pchnięcia. Obaj wojownicy dawali z siebie wszystko, wykorzystywali każdą wiedzę, dającą choć cień szansy na uzyskanie przewagi. Chudzielec zwijał się jak w ukropie odpierając szalone i wściekle szybkie natarcia rycerza, Rugindan zaś przywoływał ze swych wspomnień wszystkie cięcia i pchnięcia, jakich kiedykolwiek się uczył, by dzięki nim przełamać w końcu doskonałą obronę swej niedoszłej ofiary. Jednak każdy dotychczasowy atak napotykał blok, każdy podstęp był przypadkiem lub z premedytacją zbijany, każdy szybki wypad kończył się niczym. Jak dotąd...
Lecz obaj wiedzieli, że koniec pojedynku jest kwestią czasu. I obaj wiedzieli, kto z niego wyjdzie żywy.
Tylko atak dawał szanse na zwycięstwo, a cała inicjatywa była po stronie Rugindana - Chudzielec od dobrych pięciu minut jedynie się bronił. Na jego twarzy zagościł wyraz absolutnego przerażenia - zimny, głęboki i bezgraniczny, bo wynikający z pewności, jaką daje tylko śmierć.

* * *

Skryta w cieniu lasu postać podniosła dłoń do góry, zatrzymując tym samym swych towarzyszy. Kilkanaście sylwetek stanęło w ciszy pośród ośnieżonych drzew. Wszyscy z uwagą nasłuchiwali.
Choć odgłosy walki i krzyków, z przerwami, docierały do ich uszu bardzo wyraźnie, nie mogli sobie pozwolić na gonienie na oślep, gdyż echo potrafiło zmylić nawet najlepszych tropicieli. Dlatego musieli być uważni i co jakiś czas zatrzymywali się, sprawdzając swą pozycję względem źródła hałasu.
Po kilku chwilach prowadzący kiwnął głową i ruszył znowu, nieco korygując dotychczasowy kierunek marszu. Jego kompani poszli w jego ślady, a śnieg raźno skrzypiał pod ich miarowymi krokami.

* * *

Bladolicy stał na wyciągnięcie ręki przed Rugindanem i spokojnie masował sobie swą obolałą prawicę. Jego świetlisty miecz leżał w śniegu kilka kroków dalej - tam, gdzie poleciał, wtrącony śmiałym manewrem młodego rycerza.
Obaj przeciwnicy stali naprzeciw siebie, wiedząc co teraz się stanie. Chłopiec z uśmiechem i mieczem powoli wznoszonym do cięcia, Chudzielec zaś z rezygnacją i pustką w oczach...
...bezdenną pustką. Pustką tak straszliwie głęboką, że zdawała się wciągać wszystko, co było na tyle nieuważne, by znaleźć się w pobliżu. Spojrzenie Bladolicego hipnotyzowało i fascynowało. Ciemne oczy odcinające się na bladej twarzy zdawały się wypełniać sobą cały świat, wypierały ze świadomości rycerza wszystkie inne myśli, uczucia... Były już tylko one. Oczy i pustka. Nic więcej się nie liczyło, nic więcej nie istniało...

- Zabić gnojaaa!

- Kurwaaa!

- Zaaaaaabiiić!

- Bij, zabiiiij!

Głosy dochodzące zza pleców młodzieńca przywróciły go do rzeczywistości. Pozwoliło mu to w ostatniej chwili uchylić się przed atakiem, który wyprowadził Chudzielec, korzystając z momentu jego nieuwagi. Unik zdołał połączyć z szerokim zamachem, zakończonym ciosem rękojeścią miecza, który to trafił napastnika w twarz. Bladolicy padł pod potężnym uderzeniem na śnieg, wypuszczając przy tym swój sztylet. W tym czasie Rugindan obejrzał się trwożnie za siebie - zobaczył szybko zbliżających się od strony wioski, uzbrojonych chłopów, na których czerwonych z wysiłku twarzach widział wściekłość i zapowiedź okrucieństwa jakim go obdarzą.
Nie było chwili do stracenia.
Musiał skończyć z Chudzielcem i ratować skórę, nim dotrą tu wieśniacy - co było kwestią sekund.

Postąpił krok ku leżącemu przeciwnikowi...
...którego nie było już tam, gdzie jeszcze przed momentem leżał. Młodzieniec zdążył jedynie zobaczyć przemykającą między drzewami postać, szybko oddalającą się w kierunku jeziora. Nie zwlekając ruszył z wrzaskiem wściekłości za uciekinierem - był zły na siebie, że pozwolił Bladolicemu zbiec, ale cieszył się, że przynajmniej jest on teraz rozbrojony - miecz i sztylet pozostawił za sobą leżące w głębokim śniegu. Teraz dogonienie wroga, równało się jego śmierci, zakładając oczywiście, że uda się go złapać nim samemu zostanie się złapanym. Dlatego młodzieniec biegł tak szybko, na ile tylko pozwalało mu jego wycieńczone ciało.

Z tyłu, w odległości kilkunastu metrów następowali za nim wściekli, złorzeczący i klnący na czym świat stoi, wieśniacy.

* * *

Rugindan tracił resztki sił.
Każdy oddech wiązał się z dotkliwym bólem płuc, każdy jego krok oznaczał ryzyko upadku. Na szczęście dla niego, ludzie którzy go ścigali także ledwo powłóczyli nogami, gdyż mieli za sobą długi, forsowny bieg. Zostali więc nieco w tyle, tak, że teraz rycerz, oglądając się za siebie, nie był w stanie ich zobaczyć - wyraźnie ich za to słyszał, tak rzężące oddechy, jak ociężałe kroki i od czasu do czasu okrzyki nawołujące go do poddania się. Właściwie, gdyby nie Chudzielec, którego szczupła postać raz po raz ukazywała się młodzieńcowi między drzewami, rycerz dawno dałby już za wygraną i legł na ziemi dla złapania głębszego oddechu. Coraz częściej widział plamki wirujące przed oczyma, które to były najlepszą, poza oczywiście straszliwym bólem mięśni, oznaką ogarniającego go zmęczenia. Jeszcze nigdy w życiu nie był aż tak wycieńczony - a wciąż nie było widać końca tej szalonej gonitwy.
Chłopak marzył, aby to się już skończyło i wciąż na nowo przekonywał sam siebie, że postój i odpoczynek nie są dobrym pomysłem.

Wciąż biegł. Między drzewami, po śniegu, przemierzając całe mile, zdawałoby się, ciemności i ciszy. Coraz mniej było w tym świadomości, a coraz więcej automatu i bezmyślnego brnięcia przed siebie za wszelką cenę. Zastanawiał się, jak właściwie zdoła walczyć, gdy w końcu dopadnie swego przeciwnika. Śmiał się w duchu na myśl, że po doścignięciu Bladolicego, nie zdąży zadać ciosu, gdyż najpierw umrze z wyczerpania. I z każdym krokiem coraz bardziej obawiał się takiej możliwości.

Wtedy z przodu zabrzmiał krzyk, potem dźwięki towarzyszące krótkiej szarpaninie, a następnie stłumione przekleństwo i kilka cichych głosów zawzięcie ze sobą dyskutujących. Młodzieniec od razu je rozpoznał i mało brakowało a zachłysnąłby się z wrażenia. Zatrzymał się i zaczął wrzeszczeć na całe gardło.

- Zabijcie go! Nie pozwólcie mu uciec! On zabił barona Pagieta. - przerwał dla nabrania rozpaczliwego haustu powietrza - Ten morderca wybił cały nasz oddział! - rozpacz i nadzieja dodały mu sił na ostatnie zawołanie - Za nic nie pozwólcie mu uciec!

Usłyszał kilka okrzyków a następnie szybkie kroki, których część skierowała się ku niemu. Te same odgłosy dobiegające zza jego pleców, świadczyły o zbliżaniu się chłopskiego pościgu, ale Rugindan nie miał już sił, aby się obejrzeć. W ostatnim przebłysku świadomości, zdążył jeszcze zastanowić się, kto dotrze do niego pierwszy.

Potem stracił przytomność.


Poprzednia Jesteś na stronie 11. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13