Epizod

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13
Poprzednia Jesteś na stronie 3. Następna

ROZDZIAŁ DRUGI

- Tamte trzy chaty będą odpowiednie, stoją nieco na uboczu i wyglądają nie gorzej niż pozostałe.

- Czy to aby nie za mało miejsca dla nas wszystkich? - zapytał Dion - Ludzie będą się burzyli. Sam wiesz panie najlepiej, jacy oni są.

Pagiet westchnął. Szli we dwóch wzdłuż mieściny, rozglądając się przy tym ciekawie. Reszta oddziału czekała na wybór kwatery przy wjeździe do wsi.

- Niestety wiem, ale tak postanowiłem. Muszą się z tym pogodzić czy się im to podoba czy nie, a jeśli Rugindan albo któryś z młodzieńców będzie narzekał, przydziel mu pierwszą wartę. Będzie miał wtedy całą wioskę dla siebie. To duża przestrzeń. - zaśmiał się cicho - A tak na poważnie... to może i będzie ciasno, ale musimy się poświecić. Nie chcę aby chłopi zbyt mocno odczuwali nasz pobyt tutaj. Jeśli chcemy liczyć na ich pomoc, nie możemy być dla nich ciężarem. Niech pan tego dopilnuje, kapitanie.

- Ta je baronie - zasalutował z szelmowskim uśmiechem, po czym odszedł raźnym krokiem, kierując się ku grupie mieszkańców obserwujących ich z pewnej odległości.

Pagiet przystanął i pobieżnie zlustrował wzrokiem okolicę. Miejscowość jak każda inna w tej części kraju. Zendoba, jak nazywali ją chłopi. Niewielka, zadbana wieś na krańcu świata. Miał nadzieję, że nie doskwiera tu głód, gdyż oni sami nie przywieźli ze sobą żadnego jadła i musieli zdać się w tej materii na gospodarzy. Liczył też na to, że karczma jest dobrze zaopatrzona. Nic tak nie poprawi humoru żołnierzom, jak kufel piwa po długim śnie.

Uśmiechnął się do siebie gdy usłyszał silny i władczy głos Diona, wydający polecenia wieśniakom. Część z nich rozbiegła się natychmiast po pobliskich domach, by po chwili wrócić z prostymi chłopskimi posłaniami, w których tej nocy mieli spać szlachcice i arystokraci. Inna grupa ruszyła wraz z kapitanem ku niemu.

- To właściciele naszych nowych kwater - wskazał ruchem głowy na trzy budynki - pozwoliłem im zabrać najpotrzebniejsze rzeczy, aby przeprowadzka nie była dla nich zbyt uciążliwa.

- Dobrze. Ile to zajmie czasu? - zapytał najbliższego mężczyzny.

- Hę? - zaskoczony chłop nie wiedział co odpowiedzieć. Spuścił tylko głowę i milczał.

- No mówże człowieku! Przecież cię nie zjem - na dowód tego poklepał go po ramieniu i uśmiechnął się lekko.

Wieśniak podniósł na niego wzrok, pamiętając przy tym, aby nie patrzeć wysoko urodzonemu bezpośrednio w oczy, a następnie jąkając się powiedział.

- Jee-no kwii-lę, szaa-nowny paa-nie.

- Doskonale. Kapitanie, proszę przyprowadzić tu oddział. Konie zostawcie w tej stajni... - wskazał ją ruchem ręki, jednak po bliższym przyglądnięciu się jej, dodał - Coś mi się wydaje, że będzie za mała. Cóż. Nie pozostaje nam nic innego, jak rozlokowanie zwierząt we wszystkich nadających się po temu budynkach. Nie wyłączając obór.

Pokręcił smutno głową na myśl, iż jego wspaniały wierzchowiec będzie musiał nocować w takim miejscu. "Wojna rządzi się swoimi prawami" - przypomniał sobie starą formułkę. Skarcił się w duchu za swe myśli, godne rozpieszczonego szlachciury i postanowił więcej się nad tym nie zastanawiać.

Przeszył go powiew mroźnego wiatru, co przypomniało mu o tym, jak bardzo jest zmarznięty i głodny. Kiedy więc kapitan zajął się zakwaterowaniem oddziału, a chłopi przygotowaniem wybranych domostw na przybycie gości, on ruszył w poszukiwaniu czegoś do jedzenia.

Skierował swe kroki prosto do oberży. Słysząc za sobą dźwięki towarzyszące ludzkiej krzątaninie, szedł niespiesznie, oglądając przy okazji ich tymczasowy obóz. W domach nie było niczego nadzwyczajnego, ot zbudowane z, z grubsza tylko ociosanych, bali chałupy kryte strzechą, z oknami zasłoniętymi grubymi, pomalowanymi w kolorowe wzory okiennicami. I wszystko bez wyjątku było pokryte śniegiem, co dodawało krajobrazowi swoistego uroku.

Zdziwiło go natomiast znalezienie gołębnika. Stał on, niewielki, w cieniu gospody i niczym się na pierwszy rzut oka nie odróżniał od zwykłej drewutni. Jedynie swoista woń, wydzielana przez ptaki, skłoniła Pagieta do zwrócenia się w tym kierunku, co zaowocowało odkryciem prawdziwego przeznaczenia tej małej chatki. A ponieważ dobrze pamiętał jeszcze z dzieciństwa, jak wspaniale smakuje pieczony gołąbek, wielce uradowany ruszył ku stojącym, przy uchylonych drzwiczkach, dwóm osobom, z których jedna, zapamiętale gestykulując i pokazując w kierunku lasu, tłumaczyła coś drugiej. Kiedy zbliżył się na odległość wyciągniętej ręki, niższy z wieśniaków, może trzynastoletni chłopak, zauważył go nagle i podskoczył ze strachu. Jęknął przy tym głośno, a dźwiękowi temu zawtórowało trzepotanie skrzydeł. Ptak, którego młodzieniec jeszcze przed chwilą trzymał, sfrunął na ziemie, by po kilku krokach z powrotem wzbić się w niebo i odlecieć ku zachodowi. Kowal, który patrzył na to z szybko rosnącym gniewem spojrzał na młodzieńca z gromami w oczach, ale gdy tylko zauważył Pagieta, na jego twarzy zagościł strach. Stanął jak sparaliżowany i patrzył na barona w milczeniu.

Żołnierz uśmiechnął się pobłażliwie.

- Szkoda takiego posiłku - zagaił.

Wieśniak wydał się w pierwszej chwili zdumiony tymi słowami, ale szybko opanował się, wyszczerzył zęby i odparł.

- Taa. Cholerny smarkacz! - huknął go w głowę tak, że młodzian przewrócił się na śnieg - taki tłusty ptok nam uciek. A tera chyżo do łojca bieżaj, zanim ci uszy wytargam.

Dzieciakowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. W mgnieniu oka zniknął za rogiem karczmy i wyglądało na to, że uda mu się uniknąć poważniejszej kary. Jeden gołąb nie jest chyba aż tak wielką stratą. Jednak baronowi coś nie zgadzało się w scenie, jakiej przed chwilą był świadkiem. Nie umiał sobie wytłumaczyć najpierw strachu, a potem zdziwienia na twarzy wieśniaka. Ale postanowił zająć się tą sprawą w drugiej kolejności. Tymczasem ważniejsze było nakarmienie cierpiącego żołądka.

- Mam rozumieć, że dziś na kolację zafundujecie nam pieczone gołębie?

Chłop zastanawiał się przez krótką chwilę. Był jakby niezdecydowany. Pagiet domyślił się, że mieszkańcy woleli zachować taki rarytas dla siebie. Może to właśnie tłumaczył chłopakowi? Miejsce gdzie ma ukryć ptaki...

- Dla takich gośćej jeno najsmakowsze jadło wypada podać - odpowiedział zapytany, ale bez entuzjazmu.

- Cieszy mnie to wielce dobry człowieku. - zrobiło mu się żal rozmówcy. Rozejrzał się więc dookoła i nie widząc nikogo w zasięgu słuchu dodał - Nie martwcie się, że zjemy wam całe stadko. Jedynie ja i jeszcze dwóch prawdziwych arystokratów, zaproszę dziś na ucztę jaką nam gotujecie. Nie chwalcie się więc gołębiami przed pozostałymi rycerzami, aby ich nie kusić. A ptaki przygotujcie na wieczór. Sami przyjdziemy po nie do karczmy. Będę wdzięczny.

Powiedziawszy to odwrócił się i słysząc za plecami wylewne podziękowania kowala, ruszył do gospody z zamiarem zjedzenia czegokolwiek, choćby nawet najmniej wykwintnego. Był zbyt głodny aby czekać na wieczorną ucztę, a przecież dopiero zbliżało się południe.

*

Pierwszym co zrobili rycerze, gdy już ustalili miejsce noclegu dla siebie i swych wierzchowców, było pochowanie swych martwych towarzyszy. Zagonili chłopów do kopania zbiorowej mogiły, podczas gdy sami wyczyścili i umyli ciała oraz pożegnali się z już martwymi kompanami. Kiedy grób był gotów, złożyli w nim poległych i pogrążyli się w modlitwach. Na koniec Pagiet wygłosił krótką mowę, w której przysięgał pomścić ich śmierć i obiecał żołnierzom, że więcej nie będą już musieli wypełniać tego smutnego obowiązku. Miał nadzieje, że jego słowa okażą się prawdą.

Następna godzina minęła im na przygotowaniu sobie miejsca do spania. Ku uldze barona oraz radości żołnierzy, chłopi okazali się dobrze zaopatrzeni w żywność i hojni, tak więc wszyscy wędrowcy jedli do syta. Dawno już nie mieli niczego w ustach, a od prawie tygodnia nie spożywali ciepłego posiłku. Momentalnie poprawiło się im więc samopoczucie, co potęgowane było widokiem kobiet, smakiem piwa oraz perspektywą gorącej kąpieli i wielu godzin snu w suchej i ciepłej izbie. Dlatego z ich nowych kwater dobiegały na dwór wesołe głosy, śmiechy, entuzjastyczne krzyki, a chwilami nawet śpiewy.

Po godzinie zmęczenie wzięło jednak górę nad rycerzami i jeden po drugim poczęli się kłaść spać. Niektórzy, bardziej zdeterminowani od innych, decydowali się wziąć najpierw kąpiel. Wodę, grzaną na paleniskach, znosiły do ich kwater i wlewały do balii, wiejskie kobiety. To przypomniało Pagietowi o jeszcze jednej sprawie.

Dlatego - kiedy już wyznaczył nieszczęśników, mających pilnować swych śpiących kompanów i ich wierzchowców, oraz gdy dał już im dyspozycje aby obudzono go późnym popołudniem, na wypadek gdyby on sam zasnął - poszedł do chaty, przeznaczonej na tymczasową łaźnię. Powoli otworzył drzwi, przepuszczając przy okazji w pośpiechu wybiegającą ze środka kobietę, a następnie wszedł.

Wnętrze było parne, gorące i wypełnione wonią mydlin i potu. To uświadomiło baronowi, jak bardzo on sam potrzebuje kąpieli. Ale teraz nie miał już na to sił. Wszedł głębiej, szukając wśród myjących się, młodej, przystojnej twarzy jednego ze szlachciców.

- Witaj Rugindanie - powiedział, gdy odnalazł młodzieńca.

Zawołany odwrócił się ku nowoprzybyłemu, uśmiechnął się szelmowsko i odparł.

- Bałem się właśnie baronie, że przyjdziesz tu zaraz i jak zwykle popsujesz zabawę.

- I słusznie - powiedział zimno - Kapitan Dion przekazał wam moje rozkazy?

- Te, że nie wolno nam być ciężarem dla wieśniaków? - zapytał niewinnie - Jeśli o te chodzi to tak, przekazał.

- I...

- Co "i", baronie?

- Dlaczego się nie stosujesz?

Młodzieniec udawał, wcale umiejętnie zresztą, urażoną dumę. Niewinnymi oczyma i z przestraszoną miną patrzył na przełożonego.

- Przecież pan mnie zna, baronie. Ja dla nikogo nie jestem ciężarem. Wręcz przeciwnie. Lubię umilać życie innym.

- A przy okazji sobie? - Pagiet uśmiechnął się. Nie umiał gniewać się na tego sympatycznego młodzieńca - W każdym razie, nie życzę sobie słyszeć jakichkolwiek skarg na ciebie młodzieńcze. Żarty żartami, ale my tu jesteśmy na wrogim terenie i nie możemy sobie pozwolić na popełnianie błędów. Zrozumiano?

- Ale panie baro...

- Zrozumiano?!? - podniósł głos, a gdy nie doczekał się odpowiedzi dodał - Ja nie żartuję Rugindanie. Jeśli znów przysporzysz nam kłopotów tak jak w Tediungul i kilku innych miejscach, czeka cię chłosta - wszyscy obecni w pomieszczeniu spojrzeli zaskoczeni na Pagieta - Nie przesłyszeliście się. Szlachcic ma takie same plecy jak człowiek z ludu, tak samo będzie go bolało i może odniesie to podobny skutek. Nie zmuszajcie mnie więc, abym... Po prostu ma panować cisza i spokój.

- Ale baronie - wtrącił w gniewie jeden z rycerzy - To nie przystoi, aby wysoko urodzony był w ten sposób karany. To niezgodne z prawem i tradycją. Nie zdobędzie pan sobie posłuchu wydając takie polecenia.

- Jeśli komuś coś się nie podoba, zawsze możemy rozwiązać spór pojedynkiem - powiedział cicho - To rozstrzygnie szybko i dobitnie co mi wolno, a czego nie.

Zapadło milczenie. Nikt z obecnych nie ośmieliłby się podjąć takiego wyzwania. Po pierwsze dlatego, że ich dowódca był współpracownikiem i przyjacielem samego króla, a po drugie i najważniejsze, ponieważ był wspaniałym szermierzem. Żaden z nich, może poza kapitanem, nie mógł równać się z baronem w walce, czy to konno czy pieszo. Pojedynek równał się praktycznie wyrokowi śmierci.

Pagiet usatysfakcjonowany wynikiem rozmowy wyszedł z budynku i skierował się do swojej kwatery. Zamienił tylko kilka słów z tymi, których nie zmorzył jeszcze sen, rozebrał się, zjadł kilka kęsów suszonego mięsa, po czym sam udał się na spoczynek.

*

Gdy powoli i prawie niezauważenie zmierzch okrywał Zendobę swym całunem, a krwiście czerwone słońce dawno skryło się już przed wzrokiem mieszkańców, jeden ze strażników obudził Pagieta. Ten, w pierwszej chwili zły na podkomendnego za przerwany sen, z niechęcią wstał z posłania. Następnie wydał żołnierzowi polecenie obudzenia również kapitana, oraz trzeciego z arystokratów w oddziale, czyli hrabiego Welone Edwout04˘a, sam tymczasem przywdział swą zbroję i przypasał miecz. W chwili gdy skończył obmywać swą twarz i dłonie nad miską zimnej wody, otwarły się drzwi do izby i wraz z podmuchem mroźnego powietrza, wkroczyli dwaj mężczyźni.

- Witam panowie - przywitał się. Przyjrzał się im uważnie. Zauważył, że młody hrabia wyglądał na dopiero co wyrwanego ze snu, z jeszcze podkrążonymi i niewyspanymi oczyma. Dion natomiast reprezentował sobą to co zawsze, czyli gotowość i chęć do działania. Pagiet był pewien, że jego stary kompan nie spał jeszcze od przyjazdu do owej mieściny, doglądając w tym czasie ludzi i zwierząt, tak aby wszystko było w jak najlepszym porządku. Jak zawsze zresztą. Kolejny raz podziękował bogom za to, że miał takiego człowieka w swoim oddziale.

- Czy coś się stało baronie?

- Nie baronie, nic czym powinniście się martwić. - odparł z uśmiechem, jednocześnie wskazując ruchem głowy drzwi. Milczeli, dopóki cała trójka nie wyszła na zewnątrz.

- Panie, mówiłem ci już wiele razy, że nie lubię aby mnie tak tytułować. Przyzwyczaiłem się już do wołania mnie "panie kapitanie". To brzmi jakoś tak bardz...

Przerwał mu chichot młodzieńca. Pagiet z trudnością powstrzymywał się przed zawtórowaniem mu. Od samego początku wyprawy, rycerze mieli wiele śmiechu z obecnych u jego zastępcy, a tak niezwykłych u arystokraty, zamiłowania do wojaczki oraz uwielbienia dla zwyczajów wojskowych. Z czasem zaczęli doceniać jego umiejętności i darzyć go za nie szczerym szacunkiem, jednak powód do śmiechów pozostał.

- No nieważne panowie. - uciął śmiech hrabiego - Wezwałem was tylko po to, aby zaprosić was do towarzyszenia mi na wieczerzy w gospodzie.

- Jak to? - Edowout zdumiał się - Chce pan jeść razem z chłopami? W jednym pomieszczeniu?

- Chmm... Tak. Właśnie to zamierzam. Zjemy, napijemy się, zapoznamy z naszymi gospodarzami a przy okazji może i dowiemy się czegoś wartościowego.

- Ale żeby od razu jeść z nimi? Bratać się?!? Przecież możemy ich wezwać tutaj i tutaj wypytać. Efekt będzie ten sam.

- Baron ma rację Welone. - wtrącił kapitan - Dużo więcej powiedzą nam dobrowolnie, niż gdybyśmy ich do tego zmuszali. A i bardzo kusząca jest dla mnie perspektywa wypicia kufelka lub dwóch.

- Dokładnie o to mi chodziło. A może zainteresuje panów także to, że zostaną nam podane pieczone gołąbki. Wiem, że to nie to samo co bażant czy przepiórka, ale jak na nasze warunki jest to danie niezwykle wyszukane. - spojrzał na nich - Więc co panowie? Idziecie, czy mam sam zjeść wasze porcje?

- Ja idę!

- Echh... - westchnął Edwout - W takim razie i ja pójdę. Dajcie mi jednak chwilę panowie, gdyż najpierw się trochę obmyję. Trzeba zrobić dobre wrażenie na prostym ludzie. - wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, odwrócił się i szybkim krokiem pobrnął przez śnieg ku swej kwaterze.

***

Gospoda okazała się skromną, przestronną izbą z trzema dużymi oknami, zastawioną kilkoma masywnymi, prostymi ławami i z wielkim szynkiem naprzeciw drzwi wejściowych. Rycerze zastali tam większość męskiej populacji wsi, siedzącą nad kuflami z miejscowym piwem i rozmawiających gorączkowo o tym, co ich dzisiaj spotkało. Wzrok nowoprzybyłych od razu przykuła postać wioskowego kowala, który siedział w centrum zgromadzenia i którego słów z uwagą słuchali wszyscy obecni. Tak przynajmniej im się wydawało, gdyż zaraz po ich przybyciu, w karczmie zrobiło się nagle cicho jak makiem zasiał.

Nie zrażony tym Pagiet, przywitał się, przedstawił swych towarzyszy a następnie zasiadł przy ławie stojącej tuż obok ściany, w ten sposób, że plecami opierał się o blat stołu a twarzą skierowany był ku środkowi izby. Dion i Edwout siedli za nim, po przeciwnej stronie ławy, oparłszy się o ścianę. Zamówili sobie po kuflu tutejszego specjału oraz coś do jedzenia, a następnie zagaili rozmowę. Wkrótce młoda służka, ze smutkiem w oczach, przyniosła im także obiecane wcześniej gołębie, co wprawiło ich w dobry nastrój, jednocześnie przygnębiając wieśniaków. Zmartwiło to barona, gdyż nie rokowało na szczególnie dobre stosunki z gospodarzami i skłoniło do hojnej zapłaty za posiłek. Tak jak się spodziewał, srebrne monety momentalnie wywołały błyski chciwości w oczach wieśniaków oraz skutecznie rozwiązały im języki.

Głównym rozmówcą ze strony wieśniaków okazał się kowal Gerby. On to wyszedł naprzeciw jeźdźców przy pierwszym spotkaniu i on zdawał się tu mieć największy posłuch, więc nikogo nie dziwiło to, że głównie on zabierał głos.

Na rozmowach o okolicznych terenach i nastrojach tutejszej ludności minęła spora część wieczoru. Były to informacje pierwszej wagi, dlatego baron szczególnie naciskał na chłopów w celu ich uzyskania. Na szczęście okazali się oni uczynni i chętnie opowiadali o najbliższych im miejscowościach oraz o tym, że ich mieszkańcy, tak jak oni sami, nie chcą mieć z wojną niczego wspólnego. Wiadomości te tchnęły nadzieję w serca żołnierzy i sprawiły, iż zaczęli jawnie okazywać swoją radość. Ich nastrój wkrótce udzielił się reszcie zgromadzenia, co bardzo umiliło wszystkim wspólnie spędzony czas.

Pagieta pozytywnie zaskoczyła rozmowność wieśniaków, wzmocniona dodatkowo alkoholem i dobrym humorem. Wyraźnie widział, iż mieszkańcy za wszelką cenę chcieli zapewnić go o swej dobrej woli i chęci pomocy. Wciąż powtarzały się zdania typu:

- Myśmy tyko spokojne gospodarze na tej ziemi. - mówił raz po raz któryś z nich - Nie w głowach nam polityka, walka i inne takie. My kcemy tyko coby nas wszyskie w spokoju zostawili i dali żyć jak bogowie przykazali.

Miał tylko nadzieję, iż słowa te są prawdą. Jednak nie dawało mu spokoju podejście tych ludzi do sprawy władzy. Uważali oni, że ostatnie wydarzenia ich po prostu nie dotyczą. Mówili co prawda, że nie popierają walk ani buntowników, ale otwarcie przyznawali także, że nie są po stronie Anariona i jego wojsk. Widzieli - a raczej Gerby widział, gdyż na te tematy wypowiadał się praktycznie tylko on - racje po obu stronach i nie chcieli stawać po żadnej z nich. To jednocześnie cieszyło Pagieta, gdyż byli to pierwsi w ten sposób myślący chłopi, oraz martwiło, gdyż z początku miał nadzieję wcielić ich do oddziału lub wykorzystać w jakiś inny sposób.

Rozmowa trwała już dłuższy czas. Zdążyła nastać noc, na dworze zaległy ciemności oraz począł wiać delikatny wietrzyk, który sprawiał, że było jeszcze zimniej niż do tej pory. Tymczasem baron, swym starym zwyczajem, pogrążył się w rozmyślaniach. Tym razem wywołała je postawa wieśniaków, z którymi miał okazję przebywać tego wieczoru. Ich neutralność była szczera i oczywista. To podejście do problemu, nękającego od przeszło sześciu miesięcy cały kraj, bardzo mu się podobało. Gdyby wszyscy tak postępowali, ta wojna nie trwałaby tak długo, a może nawet w ogóle by nie wybuchła. A tak nie widać jej końca. Nieliczni chłopi gorliwie popierający nowego władcę oraz niewielka armia Agnoru, złożona ze szlachciców i arystokratów zwoływanych jedynie w chwilach zagrożenia, nie mogła poradzić sobie z ogólnym buntem ludności, rozżalonej zdradą Anariona, śmiercią Gerolga i sojuszem z Kerondami. Interwencja tych ostatnich tylko pogorszyła sprawę. Ludzie od zawsze nękani najazdami barbarzyńców, orków, elfów czy goblinów, nauczyli się nienawidzić wszystkich obcych. Dlatego wielu chłopów dołączyło do powstania, żeby tylko mieć możliwość walki ze znienawidzonymi od lat wrogiem. Tak więc oddziały mające pomóc w zaprowadzeniu spokoju, jedynie pogorszyły swą obecnością i tak rozpaczliwą sytuację i szybko trzeba było wycofać je z ziem objętych rebelią, aby zapobiec kolejnym aktom zdrady.

Ponownie opanował go gniew na byłego władcę, za to, iż nauczył naród buty, wiary w wyjątkowość Agnoru oraz, że swym postępowaniem wzmocnił jeszcze nienawiść ludu do innych ras. Teraz to pokutowało. Kraj kąpał się we krwi jego mieszkańców, a pożoga dotarła do najdalszych jego krańców. W najbardziej ponurych myślach wydawało się mu się, iż jedynym ratunkiem jest wymordowanie lub uwięzienie wszystkich buntowników, co jednak było absolutnie nie do pomyślenia, gdyż w powstaniu uczestniczyli praktycznie wszyscy chłopi. Nikt nie widział rozwiązania. Wysoko urodzeni nie mogli jednak pozwolić sobie na zaprzestanie walki, gdyż to oznaczałoby skazanie królestwa na zagładę.

Nie było również nadziei na pokój ze strony pospólstwa. Bez władzy zwierzchniej, bez kontaktu między sobą, niekierowani, żywiołowi i uparci - walczyli, zabijali, niszczyli i plądrowali wszystko co należało do kogokolwiek wysoko urodzonego. Nikt nie sprawował nad nimi władzy, więc z nikim nie można było nawet pertraktować. Zdawało się, że ich poczynaniami włada jedynie żądza przelewania "błękitnej" krwi oraz wiara w ducha Gerolga.

"Gdyby tylko zdali sobie sprawę ze skutków swych działań... Nie muszą kochać Anariona, ale niech chociaż nie niszczą kraju. Dlaczego nie mogą myśleć tak jak mieszkańcy tej małej wioski?"

Rozmyślania barona przerwało pytanie skierowane wprost do niego.

- Słucham? -zapytał.

- Panie. - poprosił jeden z chłopów - Powiedz ty nam, jak to było naprawdę z tym wszystkim? Ku nam dochodzom zawsze jeno pogłoski.

Pagiet spojrzał z uśmiechem na pytającego i upił kolejny łyk piwa. Zauważył, że w pomieszczeniu ponownie zapadło milczenie.

- A co chcesz wiedzieć człeku? Z czym jak było? - wieśniak jednak speszył się, nieprzyzwyczajony do rozmów z wysoko urodzonymi.

Inny biesiadnik, zasuszony staruszek o nazwisku Beg, odpowiedział zamiast niego.

- No wszytko. Łod poczontku. O ksienciu, z tom bitwom, z elfami i barbarianami. Dlaczemu to wszytko się stało? I dlaczemu... - urwał nagle pod groźnym spojrzeniem Gerby04˘ego. Baron poczuł napięcie także za swoimi plecami. Hrabia był urażony słowami wieśniaka.

Pagiet dobrze wiedział co chciał powiedzieć ów mężczyzna:
"dlaczego król, król ludu, król wojownik, król pogromca, król wyzwoliciel... dlaczego NASZ król musiał zginąć?".

Może nie zupełnie takich słów chciał użyć, ale taki miał być z pewnością ich sens. Pytanie to powinno doprowadzić do wściekłości kogoś wiernego Anarionowi, ale on nie był zły. Zarówno z powodu alkoholu, jak i na skutek pewnej prawdziwości takiego stwierdzenia. W końcu zdrada na zawsze pozostanie zdradą, niezależnie od tego, czym zostanie usprawiedliwiona. Jemu też się to nie podobało.

- Pytacie dlaczego... - zawiesił głos - Chętnie odpowiem, ale nie wiem zbytnio w jaki sposób...

Usłyszał szmer za plecami. To poruszył się kapitan Dion.

- Baronie - odezwał się - swego czasu zaczął mi pan opowiadać o tym, co robił pan podczas wszytskich tych wydarzeń, ale wtedy nie dane mi było wysłuchać tej historii. Może więc teraz...

- Taaak... - zamilkł na kilka uderzeń serca, szperając w pamięci i zastanawiając się. Po chwili jego skupioną twarz rozjaśnił lekki uśmiech. Podjął decyzję. - Tak. Opowiem wam o tym tak, jak ja to zapamiętałem. Całą historię. Kilka jej szczegółów może was zaskoczyć, gdyż nie są powszechnie znane, ale zapewniam was, iż każde słowo będzie prawdziwe.

- Fto nikt nie wontpi panie. - powiedział Gerby.

- Mam nadzieję, że nie! - zaśmiał się krótko, po czym zwrócił się do zgromadzonych chłopów - Wy zapewne nie wiecie o tym, iż byłem, a w pewnym sensie wciąż jestem, współpracownikiem samego króla Anariona. A w owym, przełomowym czasie byłem mu szczególnie bliski, wiem więc i widziałem wiele. Brałem osobisty udział w tych wydarzeniach i prawdopodobnie jako jedyny Agnorczyk przeżyłem bitwę na Czerwonych Wzgórzach. - zamilkł, żeby do wszystkich zdążył dotrzeć sens jego słów. Rozkoszował się zdumieniem na twarzach zarówno wieśniaków jak i swych towarzyszy. Wnętrze karczmy wypełniła wręcz namacalna cisza a ciekawość dało się wyraźnie wyczuć w powietrzu.

Kapitan Dion odezwał się jako pierwszy.

- Ależ to przecież niemożliwe baronie! - jęknął. Na twarzach pozostałych również pojawiło się lekkie niedowierzanie. Jednak głód wiedzy zwyciężył.

- Czy opowiesz nam o tym panie? - zapytał z przymilnym uśmiechem Edwout, zawsze chętny do słuchania o bohaterach i wielkich czynach. Wszyscy obecni skrupulatnie mu przytaknęli.

Baron zawahał się, spojrzał na nich tajemniczo, a w końcu powiedział cicho:

- Jeśli wy w zamian postawicie mi następne piwo. - wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Wszyscy słuchacze zawtórowali mu głośno, ale szybko zamilkli w napięciu czekając na opowieść. Wpatrywali się w Pagieta, kręcąc się niecierpliwie na swoich miejscach. Ktoś przyniósł obiecany napój. Baron wypił jeden, duży łyk i rozsiadł się wygodniej na ławie. Przywołał wspomnienia, te bliższe jak i te bardzo odległe. Wiele widział i miał dużo do opowiedzenia.
Powiódł powoli wzrokiem po zebranych. Poczekał, aż uciszą się wszelkie szmery i głosy, a wszyscy zajmą wygodne miejsca, a następnie, mówiąc niespiesznie, dokładnie ważąc i dobierając słowa, rozpoczął swą historię.


Poprzednia Jesteś na stronie 3. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13