Vedymin
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 5. | Następna |
Idzie krokiem sprężystym. Wśród wiosennych bazi,
konia piaszczystą drogą za uzdę prowadzi
wielce objuczonego. Nic sobie ze skwaru
nie robi. W płaszczu czarnym, od strony Pontaru
ku bramie Powroźniczej pewnie maszeruje.
Już się przed nim ostrokół przecudny maluje;
drewniany, choć na elfich jest on fundamentach
powstały (jak cały gród). Brama, niedomknięta,
ba! na ościerz otwarta przechodniom ogłasza,
że gościnna i wszystkich w gościnę zaprasza.
Wiedźmin w gościnę wstąpił. Przekroczywszy bramę,
rozgląda się ciekawie za otwartym kramem.
Próżny to trud. Nastało późne popołudnie,
słońce wiosenne jęło przygrzewać przecudnie
i kramy zatrzaśnięto na spustów dwanaście.
Pusta była uliczka. Ni karczmarz nie wrzaśnie
na biednego pijaka, co szynk ogołocił
z trunków wszelkich, nim wreszcie bankrutctwo ogłosił
wszem, wobec i w około. Nie dają mięsiwa,
zgaszon ogień pod kotłem, nie pachnie oliwa,
nie smaży się sielawa, nie piecze się ciasto...
Szukając wszystek tego, wiedźmin ruszył w miasto.
Ruszył prosto przed siebie. Logiczne myślenie
(które mu mistrz Vesemir długo wbijał w ciemię)
mówiło, że by karczmy nie szukać wiekami,
należy się kierować, wielkim szyldami,
co tutaj - a i ówdzie - były rozwieszone.
Z lewej "Zakład balwierski", tam "Mięso suszone",
są i "Buty na miarę", są "Sukna we wzorki"
i "Zamtuz pod Helenką" (nieczynny we wtorki)".
Jest "Mleko ekologiczne", jest "Droga na port"...
O, jest i gospoda! Zwie się: "Stary Narakort".
Wiedźmin szyld zauważył. Przed drzwiami przystaje,
głowę lekko pochyla, wsłuchiwać się zdaje
w gwar głosów co dochodzi ze środka gospody.
A karczma gwarna była - i nie bez powodu!
Jadło miała wykwitne, wygodne kwatery,
pluskiew niewiele było, (no, może ze cztery).
Obsługa była uprzejma, zwłaszcza za dopłatą,
(a nie w każdej gospodzie można liczyć na to).
Piwo miała korzenne, stoliki urocze,
było więc czym się upić i pod co się wtoczyć.
Trzeźwych zaś zwykł zabawiać instrument wspaniały,
nowoczesny i dźwięczny - zwie on się "cymbały".
Gospoda cymbalistów miała całą chmarkę,
lecz żaden zagrać nie śmiał, przy pani karczmarce.
Ta, gdy tylko muzyki takty posłyszała,
biegła w mig ku alkowie. Tu nos pudrowała,
czernią rzęsy smagnęłą, użyła pachnidła,
pończoszki zawiązała (trzymając się zydla),
by na końcu otworzyć szafę z kreacjami.
Kreacje zaś do ciała kleiła plastrami
tak sprytnie, że żadne żyjące stworzenie
o plastrach nie wiedziało, choć miało baczenie
na występy karczmarki. Skończywszy z wizażem
prędko ku gościom idzie. Zastygają twarze
w przerażeniu i w trwodze. Nikt nie protestuje.
Każdy ten armageddon po męsku przyjmuje.
Karczmarka zaś takowe grobowe milczenie
za dobry omen bierze i śle pozdrowienie:
"Przycielom muzyki, co są tu tak licznie
zaśpiewane zostanie pasticcio liryczne"
Przyjaciele muzyki, wspomniani przed chwilą
wiedzą już co ich czeka i w swej duszy kwilą,
a karczmarka muzyczne seppuku zaczyna.
Wpierw nadyma się cała i mięśnie napina.
Potem z mocą dzwiękami w widownię uderza
(wszystkie dźwięki fałszywe, zechciejcie mi wierzać!).
Potem lirycznie cichnie. Opera tej diwy,
brzmi wówczas jak drzwi zawias, gdy brak mu oliwy.
Krótko fałsz owej pieśni trwać będzie w cichości.
Wkrótce nabierze mocy, nabierze prędkości,
jak furmanka na drodze kakofonią dźwięku,
zgoni z drogi przechodniów, wygubi do szczętu
znawców dobrej muzyki. Skręciwczy im szyje,
pieśń wreszcie się ku niebu od ziemi odbije.
Tu, wśród dźwięków wysokich, rozłoży ramiona
i zawyje, by wreszcie na bezdechu skonać.
Karczmarka zaś z uśmiechem wszystkim podziękuje,
wnet przyszłotygodniowy śpiew zaanonsuje,
po czem, z oczami dziecka, w nadziei zapyta,
czy chciałby kto autograf. Imię jej - Edyta.
Nie dziwne więc, że wiedźmin, wiedziony kaprysem
w dół ulicy podążył, ku karczmie "Pod Lisem".
Poprzednia | Jesteś na stronie 5. | Następna |
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 |