Vedymin
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 6. | Następna |
Karczma ni krztyny dobrej opinii nie miała.
Na werdykt się składały: myszy cała zgraja,
kot leniwy straszliwe, nieskory do bitki,
jadło mocno plugawe, takowe napitki,
wystrój nieestetyczny, karczmarka przy kości,
co w zwyczaju swym miała, proszę publiczności,
w gości kurwami rzucać przy pierwszym wejrzeniu;
wychodzących zaś klęła w trzecim pokoleniu.
By dopełnić obrazu, nadmienić przystoi,
że w pokojach gościnnych, wśród pościeli zwoi,
życie burzliwe kwitło. Pod skórami z jaków,
żył cały ekosystem pluskw, pcheł i prusaków.
Osobliwie te pierwsze, ciemnymi nocami,
lubowały się raczyć w grupach wycieczkami,
podczas których donośnie, a w rytmie tupały,
jak nilfgaardzkiej piechoty bojowe oddziały.
Tak głośno, że człek prawy, by zaznać spokoju,
po schodach w mig się spuszczał. Tu szklanka napoju
odżywczego wnet była przed gościem stawiana.
Później gość, cały wesół, stawiał je do rana.
Stawiał nie tylko sobie - krąg karczemnej braci
wnet się dzięki człekowi w szklanice bogacił.
Szklanic zaś rozmiar szczodry, wraz z ich piwną duszą
sprawiał, że gość precz mówił swym skromnym funduszom
i w wielkiej egzaltacji swych nowych kompanów
zwykł złotym miodem poić z okazałych dzbanów,
by wreszcie, późną nocą, z przeraźliwym piskiem
ogłosić "Panie barman! Ja dziś stawiam wszystkiem!"
Wówczas, druhowie z karczmy, z uśmiechem plugawym,
w plecy gościa klepali i wśród tłustej strawy,
ze złocistych piw kufli, biała, gęsta piana
noc całą zwykła spływać - za kiesą kompana.
Noc całą, bo kompania znała powiedzenie,
co głosi, że w treningu mistrz zna swe korzenie
i - w myśl sentencji - była do treningu skora,
nie patrząc, jaki dzień był, jaka roku pora.
Oczywiste, ów trening, toczon w tempie bystrym,
powodował zniszczenia natury dwoistej.
Znaczy (tu pierwsze primo) w materialnej sferze,
niszcząc kufle i dzbany, szklanki i talerze.
Jednakoż łamał trening, co zmilczeć nie sposób,
okolicznej młodzieży moralny kręgosłup.
Młodzieńcy bowiem, gdy się z karczmą opatrzyli,
wpadali w wir straceńczy korzennych promili
i pili póki ciała i umysłu stało.
Wielu z nich, w swoim czasie, kręgi zasilało
wspomnianej już drużyny, wiecznych buntowników,
zwanych - od nazwy karczmy - mianem Lisowczyków.
Słowem, summa summarum, licząc wszelkie braki,
rzec można, że był z karczmy lokal byle jaki.
A nawet, mówiąc mową prostą jako struna,
rzec można, że była to plugawa speluna.
Wiedźmin, który speluny poznał od małości,
bez strachu próg przekroczył i zawitał w gości.
Poprzednia | Jesteś na stronie 6. | Następna |
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 |