Magowie

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12
Poprzednia Jesteś na stronie 10. Następna

Część 8
Nowy początek, nowy koniec

Od dawna nie było tak ładnej pogody. Przedtem nic, tylko ciągłe deszcze, wichury i burze.
Osobiście nawet i polubił taką pogodę. Kojarzyła mu się z władzą. Bo przecież kiedyś ją miał. Sam wywoływał podobne zjawiska kiedy chciał i gdzie chciał. Wszyscy, którzy powinni wiedzieć, że to jego dzieło, wiedzieli. I byli posłuszni, tak jak tego chciał.
Odkąd jednak stracił swą władzę, zauważył, że paskudna pogoda będąca dziełem natury, bardzo długo utrzymywała się. Przynajmniej tam, gdzie akurat przebywał.
Pamiętał, że ostatnia Atis Adea nie stosowała podobnych sztuczek. To po prostu nie było w jej stylu.
Mógł spokojnie kontemplować każdą burzę i ulewę, porównując je do tych, które były jego dziełem.
Z satysfakcją przyznawał, że natura nie oferowała więcej niż on kiedyś.
Aczkolwiek, choć nie miał pewności, ostatnie tygodnie przypominały mu jego przeszłość. Rina miała powody do wściekłości, a ponieważ nie mogła dostać go w swoje ręce, i nie miała w zwyczaju wyładowywania się na innych, mogła być autorką ostatnich zdarzeń pogodowych.
Chociaż w dalszym ciągu uważał, że bardziej pasuje do niej taki nieoczekiwanie piękny dzień, niż...
Spojrzał na chłopca bawiącego się z niańką parę kroków dalej.
Nie, tego nie mogło zrobić dziecko. Jeszcze nie.
Poza tym medalion dałby mu znać o...
Nagle poczuł znajome drżenie.
Rozejrzał się nerwowo.
Wszystko wyglądało normalnie, a jednak...
Wstał ze swego fotela i podbiegł niemal do dziecka. Chwycił je za rękę i stojąc tak, znowu zaczął się rozglądać. Chłopiec wyrywał się i krzyczał, lecz Mandor nie zwracał na to uwagi. Niańka zakryła usta dłonią, by nie zacząć krzyczeć na niego. Czuła, że to dziwne zachowanie zwiastuje coś. Tym bardziej, że zauważyła coraz więcej uzbrojonych ludzi zbliżających się do nich. Zawsze byli w pobliżu, gotowi na najmniejszy znak.
Ranee sama zaczęła się rozglądać. Nawet gdyby udało jej się wyrwać chłopca z uścisku starca, nie uciekłaby. Zginęłaby po paru krokach.
- Gdzie jesteś? - szepnął, rozglądając się.

Żołnierzy było coraz więcej. Pierwsi z nich stali już parę kroków od Mandora, wypatrując zagrożenia. Nie wiedzieli czego się spodziewać, ani skąd.

W pewnej chwili wszyscy zorientowali się, że dookoła nastała dziwna cisza. Żaden ptak ani owad nie odzywał się. Nawet drzewa i trawa przestały szumieć. Słychać było tylko krzyki chłopca, ale i on nagle zamilkł.
Mandor był już pewien, że Atis Adea jest blisko.
Nienaturalną ciszę przerwał nieprzyjemny huk, który rozległ się wśród żołnierzy. Stojący najbliżej jego źródła zostali odrzuceni na parę metrów, przewracając przy okazji paru innych kompanów. Huk jeszcze nie przeminął, gdy w brutalnie opustoszałym miejscu pojawiła się świetlista Brama, z której wydobywała się mgła pełzająca tuż przy ziemi.
Oczy prawie wszystkich skierowały się tamtą stronę. Mandor mocniej ścisnął rękę chłopca, w drugiej ręce ściskając swój medalion.
W Bramie pojawiła się postać odziana w czarną pelerynę, z nasuniętym głęboko na oczy kapturem.
Stanęła w mgle, czekając aż Brama z podobnym hukiem zniknie.
Mandor, tak jak i Ranee spodziewali się jej, a mimo to patrzyli na cichą postać z niemym zdziwieniem. Paru żołnierzy, którzy byli najbliżej, rozdziawiło nawet gęby.
Lecz nagle, przypominając sobie co powinni zrobić, rzucili się do przodu z obnażonymi mieczami i maczugami, krzycząc z wściekłością.
Postać jednak zareagowała błyskawicznie. W jej dłoniach pojawiły się lśniące miecze. Cięcia były precyzyjne, czyste i zadawane w ciszy przy użyciu nieporównywalnie mniejszego zaangażowania siły niż można się było spodziewać. Postać uskakiwała, zmieniała miejsca wykonując imponujące salta przy wtórze furkotania peleryny, która zdawała się w ogóle nie krępować ruchów. Jej miecze coraz bardziej lśniły krwią, tak jak i ziemia wokół niej. Odcięte kończyny, przebite ciała mieszały się z soczystą zielenią trawy, pachnącą słońcem ziemią i krzykiem ofiar.
I choć przez chwilę żołnierzy przybywało, nie dali rady przybyszowi.
Czy gdyby wiedzieli z kim mają do czynienia, wciąż szliby na śmierć z taką ochotą?
Nastał w końcu moment, gdy nie było już nikogo, kogo mógłby dosięgnąć któryś z lśniących mieczy.
Postać stała jeszcze przez chwilę z bronią gotową do ataku. Lecz i ona po chwili wyprostował się, wbijając miecze w ziemię. Stal kołysała się rytmicznie, połyskując krwiście.
Wszyscy, którzy byli w stanie, obserwowali jak postać zakrwawionymi dłońmi, powoli zsuwa z głowy kaptur. Ich oczom ukazały się białe jak śnieg włosy, luźno związane z tyłu głowy. Twarz okalały pojedyncze pasma, które wysunęły się podczas walki.
Kobieta patrzyła na starca zimno. Jej twarz nie wyrażała niczego.
- A więc jesteś. - odezwał się pierwszy. - Piękne widowisko. - dodał.

Kobieta nie odpowiedziała.
- Co teraz? - zapytał, lecz w jego głosie nie było obawy. - Ich pokonałaś. To zresztą nic trudnego, gdy jest się Magiem. Prawda? Pamiętam, że to całkiem przyjemne uczucie. Nawet bardzo przyjemne. Też to czujesz? Małomówna się zrobiłaś. - znowu zaczął. - Ale oboje dobrze wiemy, że tego nie pokonasz.

Widziała jak ściskał w dłoni medalion.
- Więc co chcesz zrobić? Stać tu do końca świata?

- A przynajmniej twego życia. - odezwała się.

Jej głos był gładki, może nawet przyjemny, lecz jednocześnie lodowaty.
- Zdążę zabrać go ze sobą. - wskazał chłopca. - Przecież wiesz.

Kobieta zaczęła bardzo powoli, jakby od niechcenia, przechadzać się po okręgu wokół Mandora.
- Naprawdę sądzisz, że potrafisz nad nim zapanować? - zapytała. - Bez magii nie masz szans podporządkować go sobie.

- Zaryzykuję. Nie mam przecież niczego do stracenia. - odparł. - W odróżnieniu od ciebie.

- Będzie jeszcze wielu Atis Adea.

- Ale ten jest ważniejszy od wszystkich przyszłych Magów. Tylko on jest kluczem do przebaczenia. - uśmiechnął się ironicznie.

Wiedziała o czym mówił. I choć zabolała ją ta prawda, nie dała mu tego po sobie poznać.
- Straciłaś wszystko. Prawie wszystko. Wkrótce będę świadkiem twojego upadku.

- Masz nadzieję, że pokona mnie? Bez szkolenia?

- Zdziwiłabyś się ile pamiętam.

- To wciąż zbyt mało. A jeśli zwróci się przeciw tobie? O tym nie pomyślałeś?

- Jak już powiedziałem, zaryzykuję. Odkąd odebrałaś mi magię, nie robię nic innego tylko ryzykuję. I jak widzisz, wychodzę na tym całkiem nieźle.

Czuła oddziaływanie medalionu, lecz gdy próbowała zbliżyć się do Mandora, natrafiała na niewidzialną barierę. Ilekroć jej dotknęła, czuła jakby tysiące szpikulców wbijało się w jej ciało. Medalion odbijał też ze zwielokrotnioną mocą zaklęcia, które wysyłała w jego stronę.
Mandor zauważył jej próby i zaśmiał się.
Pamiętała ten śmiech. Triumfu i pogardy.
- Niewiele dało ci to wszystko, prawda?

Nagle kobieta wysłała w stronę starca jaskrawe błyskawice. Lecz zanim zbliżyły się do niego, wykonała skok w górę, salto, a gdy tylko dotknęła ziemi, powtarzała wszystko.
Mandor skulił się w sobie, spodziewając się uderzenia. Czuła jego strach, tak jak strach leżącej na ziemi młodej kobiety.
Po dłuższej chwili przerwała atak.
Mandor wyprostował się i spojrzał na swą przeciwniczkę.
- I to by było na tyle. - odezwał się. - Nigdy mnie nie pokonasz. Nigdy! - dodał niemal sycząc.

Nie zareagowała. Stała niewzruszenie, patrząc na niego tak jakby nie obchodziła ją porażka.
- Będziesz musiała poczekać, aż twój niedoszły uczeń pokona cię.

- Nie dopuszczę do tego. Zginiesz, zanim to się stanie.

- To raczej on zginie pierwszy. Nie pozwolę, być go odzyskała. Pociągnę go do mojego piekła, zostawiając cię w twoim. Bo całe twoje wieczne życie będzie nim. - mówił z satysfakcją.

Jakkolwiek nie chciała się do tego przyznać, wiedziała że mówił prawdę.
- Nie zapanujesz nad tym, Rino. - powiedział nagle, wyrywając ją z zamyślenia. - Świat jest już tak urządzony. Żeby istniał ktoś taki jak ty, musi istnieć ktoś taki jak ja. Jaką masz pewność, że nie pojawi się potężniejszy Atis Adea i że nie będzie podobny do mnie? Sądzisz, że te wszystkie wojny wywoływali ludzie? Im tylko się wydawało, że Magowie byli na ich usługach. Masz dostęp do Wielkiej Biblioteki. Musiałaś znaleźć wiele ciekawych informacji, nieprawdaż? Nawet najpotężniejsi i najlepsi Magowie w pewnej chwili dochodzili to tych samych wniosków. Stagnacja zagraża równowadze. Aby ją odzyskać, potrzebny jest przeciwnik. Jeśli nie ja, znajdzie się ktoś, kto w końcu pokona cię. Oczywiście nie przyznasz mi racji, ale w głębi swojej dobrotliwej duszy wiesz, że ją mam.

- Nawet jeśli tak, jestem tu po to, by temu zapobiec. - powiedziała.

- Jak długo zdołasz to robić? Każdy twój uczeń będzie w stanie pomóc ci, ale też i przeszkodzić. Nigdy nie będziesz miała pewności kogo szkolisz. A ten chłopiec? - wskazał na Torina. - Czy masz pewność, że to nie on byłby równowagą dla ciebie?

Nie odpowiedziała, lecz jej milczenie wziął za przyznanie mu racji.
Wyprostował się, a na jego twarzy zagościł uśmiech triumfu.
Gdyby nie był tak bardzo pewien siebie, być może zauważyłby, że odkąd Rina uspokoiła się po nieudanych atakach, niańka chłopca, będąc ciągle blisko ziemi, zbliżyła się do niego znacznie. Rina zrozumiała zamiar Ranee i choć zdawała sobie sprawę z zagrożenia, wiedziała też, że to jedyne wyjście.
Mandor ciągle coś mówił. Jakby miał nadzieję, że przekona ją do swoich racji, a ona zostawi go w spokoju. Udawała, że go słucha, odwracała jego uwagę drobnymi zaklęciami. I czekała.
Choć żadne z nich nie było przygotowane na to co się stało.
Ranee wstała na równe nogi i stanęła nagle przed Mandorem. Był bezgranicznie zdziwiony jej pojawieniem się, tym bardziej, że w oczach zobaczył nienawiść. Chciał odsunąć ją, lecz była o wiele młodsza od niego, silniejsza i zwinniejsza.
Chwyciła jego medalion. Lecz zanim zrobiła cokolwiek, krzyknęła przeraźliwie. Spomiędzy palców przeciskały się świetliste smugi.
Mandor uśmiechnął się lekko, będąc pewnym, że kobieta puści go natychmiast.
Swoją drogą był ciekaw jak medalion chroni swego właściciela.
Pytanie nie przebrzmiało mu w głowie, gdy zdał sobie sprawę, że kobieta nie puszcza medalionu, lecz stara się go zerwać.
Rina nie potrafiła jej pomóc. Stała bezradnie i przyglądała się szamotaninie.
Mandor, trzymając przestraszonego chłopca, usiłującego wyrwać się z uścisku, drugą walczył z Ranee.
Nagle łańcuch medalionu pękł z metalicznym zgrzytem, a Ranee upadła na plecy, wciąż trzymając w dłoni coraz bardziej jarzący się medalion.
Rina przygotowała się do ataku, gdy nagle starzec zasłonił się chłopcem. Jej zaklęcie uderzyłoby również w niego. Ale wypowiedziała inne i chłopiec nagle zniknął, by pojawić się parę metrów dalej.
Teraz Mandor był bezbronny i Rina nie zamierzała dłużej czekać.
Wypowiedziała zaklęcie.
Mandor nie mógł ruszyć się z miejsca. Gestem przywołała wichury, które zaczęły krążyć wokół niego. Zewsząd nadciągały ciemne chmury. Podeszła do szamoczącego się w powietrznym wirze Mandora. Spojrzała na niego uśmiechając się jak on niegdyś, triumfalnie i z pogardą. Pochyliła się nad Ranee i odciągnęła ją na bok. Medalion w jej dłoni już nie jarzył się. Wypuściła go i wtedy Atis Adea zobaczyła ślad wypalony na dłoni. Nagle tuż przy nich stanął Torin. Lecz tylko Rina mogła go zauważyć. Oczy Ranee pokryte były bielmem. Skóra twarzy w miejscach gdzie dosięgły ją promienie medalionu, była poparzona niemal do krwi.
Nie mogła jej pomóc.
Spojrzała na chłopca i powiedziała:
- Zostań tu i nigdzie nie odchodź!

Chłopiec ukląkł przy Ranee i chwycił ją za zdrową dłoń. Kobieta poznała ten dotyk. Szepnęła coś, lecz Rina nie usłyszała tego.
W górze na niebie zaczynała się burza.
Atis Adea wolnym krokiem zbliżyła się do Mandora, który wciąż usiłował wydostać się z wirującej pułapki. Zupełnie jakby nie zdawał sobie sprawy, że nie ma szans.
Pierwsza błyskawica uderzyła w wieżę zamku, rozpłatując ją niemal na pół. Starzec zdawał się tego nie zauważyć, zajęty daremnymi próbami ucieczki. Lecz kolejny piorun przykuł jego uwagę, bowiem uderzył parę metrów od Riny. Oświetlił jej postać przeraźliwym błyskiem. Ona sama nie zareagowała nawet. Patrzyła na przerażonego starca.
W pewnej chwili rozłożyła lekko ramiona. Po krótkim czasie z chmur wyłoniła się błyskawica. Pomknęła w jej stronę, lecz nie uderzyła w nią. Zamiast tego rozdzieliła się przed nią i dwiema ognistymi strugami spłynęła na jej dłonie.
Od razu poznał, że nie była to zwyczajna błyskawica, tym bardziej, że trwała nienaturalnie długo.
Gdy w końcu zniknęła, w dłoniach Riny paliły się żywym ogniem dwie kule. Zbliżyła się do Mandora. Coraz dokładniej widział jej kamienną twarz, oświetloną przez trzymane w dłoniach ognie.
- Nie! - krzyknął. - Nie!

Zatrzymała się tuż przed nim na wyciągnięcie ręki.
Ale nie mógł jej dosięgnąć.
Za to ona mogła.
Dotknęła ognistymi kulami wiru, który wciąż krążył wokół Mandora. Przez parę sekund ogień błyskawic krążył wraz z nim. Lecz po chwili wewnątrz wiru rozpętała się burza. Prawdziwa. Z piorunami. Uderzały w mężczyznę raz za razem, paląc go, łamiąc każdą najmniejszą nawet kość i wypalając oczy.
Spłonął szybciej niż by tego chciała.
Zbyt szybko, żeby ukoić ból, który zadał.
Wszystko skończyło się.
Rina stała jeszcze przez chwilę w miejscu, patrząc jak wir powietrzny zanika. Na zgniecionej trawie zostały tylko prochy Mandora. Wyciągnęła dłoń w ich stronę i wtedy ostatni ślad po największej udręce jej życia spłonął w ogniu.
Dopiero gdy płomienie zniknęły, spojrzała na Torina.
Chłopiec był przestraszony. Nie wiedział co się dzieje, ale była pewna, że zdawał sobie sprawę, że to coś złego. Podeszła do niego i leżącej ciągle na ziemi kobiety.
- Ranee... - powiedziała Atis Adea, klękając przy niej.

- Rina ... Już po wszystkim? - zapytała słabym głosem.

- Tak, już po wszystkim. Twój syn jest bezpieczny.

Widziała jak Ranee ścisnęła lekko drobną rączkę Torina.
- To dobrze.

- Nie bój się. - powiedziała Rina do chłopca. - Ten zły człowiek nie skrzywdzi cię już.

Miała nadzieję, że chłopiec zrozumiał.
- Zaopiekuj się nim. - szepnęła Ranee. - Tak jak obiecałaś.

- Ranee... - zaczęła Rina.

- Dopilnuj, by jego życie było szczęśliwsze niż nasze. Nawet gdyby miało być zwyczajne. - dodała. - Ja tego nie zrobię. Nie zdołam.

Obie wiedziały, że Ranee musi zapłacić najwyższą cenę za swój czyn. Żadne zaklęcie nie było w stanie uchronić jej przed tym.
- Obiecaj! - szepnęła.

- Obiecuję. - odparła Rina.

Chciała coś jeszcze powiedzieć lecz nie było już sensu.
Ranee odeszła.
Atis Adea, wiedząc co stanie się za chwilę, wzięła chłopca na ręce i odeszła od ciała, które zaczęło czernieć, by w bardzo szybkim tempie rozwiać się w pył.
Nie pozwoliła by dziecko oglądało wynik działania amuletu, który wciąż leżał w trawie.
Rina wyciągnęła dłoń w jego stronę i medalion spoczął w niej łagodnie.

Już dawno nie widziała przyjaciółki tak szczęśliwej. Nie sądziła nawet, że to jeszcze możliwe.
Nie zamierzała jej tego odbierać. Choć tyle mogła zrobić, zwrócić jej wnuka, jej jedyną rodzinę.
Nirva była tak pochłonięta Torinem, że nie zauważyła nawet kiedy Rina odeszła. Co prawda Atis Adea nie opuściła jej domu, a tylko starała się nie przeszkadzać, lecz mimo to pozostawała niezauważona przez wiele godzin.
Dopiero późnym wieczorem Nirva znalazła ją w ogrodzie koło fontanny.
- Nie masz chyba zamiaru odejść? - zapytała, zbliżając się powoli.

Odkąd odzyskała wnuka, zdawała się odzyskać też siły. Wciąż podpierała się laską, lecz w jej chodzie widać było dziwną sprężystość. Oczy nabrały blasku, a na ustach zagościł dawno niewidziany uśmiech.
- Prawdę mówiąc ... - zaczęła Rina. - Chciałam się tylko upewnić, że ...

Nie dokończyła. Zamilkła jakby nie mogła znaleźć dobrego wytłumaczenia.
Nirva usiadła przy niej na kamiennej ławie.
- Nawet nie podziękowałam ci. - odezwała się. - Wybacz. I dziękuję.

- Nie musisz. Sprawiłam ci już i tak wystarczająco dużo bólu, którego nie można niczym ukoić. Torin należy do ciebie, a ja usunę się.

- Dlaczego?

Myślała, że tego właśnie chciała przyjaciółka.
Spojrzała na nią.
Ból po stracie Darena mieszał się z radością odzyskania Torina.
- Czuję się winna tych niepotrzebnych śmierci. Nie chcę ci o nich przypominać swoją obecnością.

- I myślisz, że gdy odejdziesz, ból minie? Że zapomnę? Nie cofniesz tego co się stało. Nikt nie potrafi przewidzieć konsekwencji swych czynów. I to dotyczy również Magów. Idziemy drogą, którą obraliśmy, ale nie możemy zawrócić. Jedyne co nam pozostaje to pogodzić się z tym faktem i mieć nadzieję, że kolejne wybory okażą się trafne. Dopiero na końcu widać czy takie były. - Nirva mówiła cicho i powoli. - Jestem już na końcu mojej drogi i widzę, że wszystko co mnie spotkało, nawet jeśli było bolesne, miało swój sens. Wybory, których dokonałam i te których byłam świadkiem sprawiły, że zaznałam radości, miłości i bólu.

Rina nic nie powiedziała.
- Opowiedz mi lepiej jak udało ci się pokonać Mandora? - zmieniła nagle temat. - Znalazłaś zaklęcie?

Atis Adea wiedziała, że kłamstwo musi kiedyś wyjść na jaw.
- Nie. - odparła po chwili cicho, nie patrząc na Nirvę. - Nie znalazłam zaklęcia.

- Jak to? Mówiłaś, że medalion ...

- Tak naprawdę to nie ja pokonałam go.

- ???

- Był jeszcze ktoś, kto gotów był oddać życie za Torina.

Nie wiedziała jak to powiedzieć.
- Ranee? - zapytała po chwili ciężkiej ciszy Nirva.

Rina spojrzała na nią zdziwiona.
- Czułam, że ona ...

- Od dawna wiedziałaś?

- Chyba od początku.

- I nic nie powiedziałaś? Nawet Darenowi?

- Byłam gotowa pomóc jej. Ale dobrze wiedziałam co czuła. Przeszłam przez to. Byłam jednak silniejsza od niej. Wiem, że to samolubne, ale cieszyłam się, że oddała nam Torina, skoro sama nie mogła ...

Zamilkła.
- Gdyby dokonała innego wyboru i podjęła walkę, gdyby okazała się silna ... - kontynuowała po chwili. - Zginęłaby razem z Darenem, a ty nie odzyskałabyś Torina. - spojrzała na Rinę. - Prawda?

Bezgłośnie przyznała jej rację.

Myślała, że potrzebuje czasu. Ale nawet radosny śmiech Torina nie wymazał wrażenia jakie pozostawił Mandor. Nie mogła pozbyć się pytań dręczących ją od tamtego dnia.
Patrząc na chłopca bawiącego się z innymi dziećmi, zastanawiała się czy Mandor nie miał przypadkiem racji. Historia magii mówiła zawsze o przeciwnikach. Nigdy nie było zbyt długiego okresu spokoju. Wcześniej czy później pojawiał się ktoś, kto chciał zmienić istniejący porządek.
Nawet gdyby mogła zajrzeć w przyszłość małego czarodzieja, będą inni. Tego nie mogła powstrzymać. Może przez jakiś czas, ale to w końcu musiałoby się stać.
Wszystko wskazywało na to, że starania starca z Pierwszego Pokolenia mogą okazać się daremne.
Czy nie widział tego, że powtarzanie się historii jest prawidłowością?
Po co więc to wszystko?
Po co wiedza, którą jej przekazał i ta zamknięta w Wielkiej Bibliotece, skoro nie miała wpływu na przyszłość?
Być może za jej życia nie dojdzie do niczego, ale czuła że kiedyś to się stanie.
Nie tego chciała!
Nie o to walczyła!
Starała się nie okazywać Nirvie swoich wątpliwości. Tym bardziej, że przyjaciółka zaczęła niedomagać. Rina nie opuszczała jej domu, czując że niewiele czasu im zostało.
Nirva musiała również to czuć.
- Nie mam ochoty umierać. - mówiła. - Ale kto miałby?

- Musisz po prostu oszczędzać się. - odparła Rina, pomagając Nirvie usiąść z wyłożonym poduszkami fotelu.

- Zaoszczędzę tym sposobem może parę dni, ale czy warto? Chcę nacieszyć się Torinem jak długo będzie to możliwe. - uśmiechnęła się blado.

Na chwilę zmarszczki wokół jej oczu pogłębiły się.
Rina również próbowała się uśmiechnąć, ale najwyraźniej nie wyszło jej to zbyt przekonująco, bo Nirva zapytała:
- Co cię trapi?

- Mnie? Nic. Dlaczego pytasz?

- Sądzisz, że nie widzę? Odkąd wróciłaś razem z moim wnukiem...

Atis Adea nie odpowiedziała. Odwróciła się w stronę ostatnich promieni słońca.
- Co się stało? - zapytała ponownie, przyglądając się Rinie. - Przecież cię znam.

Rina westchnęła cicho.
- To trudne. - zaczęła w końcu.

- Boisz się, że nie zrozumiem? Jestem stara, ale nie...

Nagle zamilkła. Jakby coś do niej dotarło. Rina stała przy oknie i wpatrywała się w coś. Mały Torin bawił się na dziedzińcu z innymi dziećmi, a Atis Adea... Patrzyła na niego, jakby starała się znaleźć w nim odpowiedzi.
- Chodzi o niego? - usłyszała.

Rina poruszyła się nieznacznie nic nie mówiąc.
- A więc o niego. Co się tam stało? Wtedy, gdy... - nie wiedziała jak zadać pytanie. - Rina...

- Myślałam, że wiem wszystko co powinnam, że starzec nie mylił się. Ale wtedy zobaczyłam wszystko w innym świetle.

Nirva nie rozumiała, lecz nie przerywała.
- Myślałam, że gdy pokonam zło... Byłam pewna, że... - westchnęła. - Powiedziałaś, że każdy ma swoją drogę, że każdy dokonuje swoich wyborów. A jeśli los bawi się nami, dając nam ułudną wiarę w to, że sami kierujemy swoim życiem? Na końcu dociera do nas, że tak naprawdę wcale tak nie jest. Że historia powtarza się ciągle i ciągle, a my tego nie dostrzegamy. Nie potrafimy nawet patrzeć w odpowiednią stronę.

Opowiedziała jej o swoich wątpliwościach, o tym co mówił Mandor.
Gdy skończyła, zapadła cisza. Ciężka, duszna, lepka od pytań.
Słychać było jedynie przytłumione odgłosy zabawy dzieci.
- Sądzisz, że Torin...

- Jeśli nie on, pojawi się ktoś inny. Jeśli nie ze mną, będzie walczył z innym Magiem. I wszystko powtórzy się. Wszystko...

- Co chcesz zrobić?

- Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Myślę o tym od tamtego dnia i niczego nie wymyśliłam. A magia wcale mi w tym nie pomaga.

- Czyżby to ona była problemem?

Rina spojrzała na przyjaciółkę.
A jeśli miała rację?
- Nie wiem. - odparła jednak.

Parę dni potem Nirva nie wstała już z łóżka. Spędziła w nim parę kolejnych dni, słabnąc z dnia na dzień. Wspominały stare czasy. Co chwila przypominało im się coś nowego. Rina udawała, że wielu rzeczy nie pamięta, choć dla niej były to zdarzenia niemal sprzed kilku tygodni.
Im więcej wspomnień przywoływały, tym większe widziała zmiany jakie czas poczynił w Nirvie.
Tak trudno było jej się z tym pogodzić. Przez tyle lat były dla siebie jedyną rodziną.
Starała się śmiać razem z nią. Brać z niej przykład i korzystać z ostatnich wspólnych chwil.
Ale ta świadomość bolała ją bardziej, niż mogłaby przypuszczać.
Nirva w pewnym momencie przestała się śmiać.
- Odbierzesz mu magię? - zapytała nagle.

Atis Adea nie udawała, że zdziwiło ją to pytanie.
- Nie wiem. - odparła po prostu.

- Nie doczekam chwili, aż podejmiesz decyzję, prawda? - zapytała, choć znała odpowiedź.

Rina dotknęła jej dłoni.
- Przyrzekam, że nie skrzywdzę go.

- Chciałabym, żeby był szczęśliwym człowiekiem. Jeśli ma nim być tylko jako zwykły śmiertelnik...

Ich wzrok spotkał się nieoczekiwanie.
- Zrób to. - dodała ciszej.

Rina nie odpowiedziała.
Już druga osoba zasugerowała jej to. Ale to ona musiała podjąć decyzję, choć tyle pytań jeszcze miała.

Cisza, która zapadła po tym, jak ostatni żałobnicy opuścili zamek, odbijała się od zimnych ścian bezgłośnym echem.
Była gotowa do odejścia.
Prawie.
Stała nieruchomo przy grobach, jakby nie wiedząc co robić.
Nie potrafiła wtedy pożegnać się z przyjaciółką.
Jak ma to zrobić teraz?
Czuła się samotna i opuszczona. Oszukana przez los, który udawał, że jest ślepy.
Jak ma żyć?
Była sama, nie musiała powstrzymywać łez.
Zatoczyła dłonią nad trzema nagrobnymi głazami. Litery w nich wyryte nabrały złotego połysku. Za kamieniami wyrosły dorodne różane krzewy, każdy o innym kolorze kwiatów.
Przez chwilę stała jeszcze, patrząc jak pojedyncze pąki rozchylają swe płatki.
Potem wolnym krokiem wróciła do zamku. Torin czekał na nią przy wejściu do ogrodu. Wzięła chłopca za rękę i zaczęli iść przez martwy ogród.
Chłopiec szedł z wyciągniętą w bok rączką, trącając niektóre krzewy, tak jak dzieci trącają patykiem sztachety mijanego płotu. Doszli w końcu do fontanny.
Rina odwróciła się, by ostatni raz spojrzeć za siebie.
I nagle dostrzegła coś dziwnego.
Krzaki, których dotknął Torin zazieleniły się nieco, jakby wracały do życia.
Spojrzała na niego, lecz on uśmiechał się niewinnie, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego co zrobił. Pogładziła jego włosy.
Wyciągnęła z kieszeni kamień otwierający przejście i wrzuciła go do fontanny.
Brama otworzyła się natychmiast.
Weszli w nią powoli, a gdy zniknęła, fontanna rozsypała się w drobny mokry żwir.

Pod starym potężnym dębem stał fotel wyłożony miękkimi materiami. Dookoła niego panował zapraszający chłodem cień. Zdawało się, że nic nie zmąci kojącej gorącej ciszy buszującej wśród liści drzewa. Lecz po chwili dało się słyszeć inne odgłosy. Od strony osady w sporym rozproszeniu szła grupa dzieci w różnym wieku. Najmłodsze szły blisko kobiety odzianej w zwiewną błękitną suknię. Delikatny wietrzyk bawił się kosmykami jej białych rozpuszczonych włosów, co najwyraźniej wcale jej nie przeszkadzało. Inne dzieci szły za nią, przed nią lub obok, często biegając i potrącając się wzajemnie. Mówiły jedno przez drugie, pytając kobietę o tak wiele rzeczy, prosząc o konkretne opowieści. Rina nie była w stanie ogarnąć tego wszystkiego. Próbowała uspokoić je, uśmiechając się do nich. Wiedziała jednak, że dopóki nie usiądą pod dębem, nie uda jej się to.
W końcu jednak dotarli na miejsce. Kobieta usiadła w fotelu, a dzieci usadowiły się wokół niej na trawie, tworząc półkole. Najmłodsze siedziały najbliżej, a im były starsze tym zajmowały dalsze miejsca.
Niemal na samym końcu siedział młody mężczyzna - Lance, który od paru tygodni przysłuchiwał się jej opowieściom. Nie zabraniała mu tego, choć przeznaczała je dla dzieci, a nie dla dorosłych.
Dzieci uspokoiły się gdy tylko każde z nich znalazło sobie miejsce.
Rozpoczęła opowieść.
Mówiła powoli, opisując wszystko najdokładniej jak potrafiła. Dzieci z pierwszych miejsc już po chwili wpatrywały się w nią, zatopione w magicznych opowieściach.
Polubiła te popołudniowe bajanie. Dzięki nim nawiązała bliższy kontakt z Torinem. Chłopiec, który tyle przeszedł w swoim krótkim życiu, przystosował się zadziwiająco szybko do nowego otoczenia. Miał tu wielu kolegów, z którymi bawił się całymi dniami.
Rina postanowiła nie wprowadzać go w arkana magii, obserwując go na razie uważnie. Mimo to jednak zdarzało się, że Torin mimowolnie używał magii. Były to drobiazgi, wirujący piasek na ścieżce, turlające się po ziemi kamyki, ożywianie pozornie martwych roślinek. Traktował to jako coś normalnego. Dziwił się czasem, że inne dzieci tego nie potrafią. One z kolei po dłuższym czasie przyzwyczaiły się do jego dziwnych umiejętności, choć parokrotnie były one powodem niesnasek. Dzieci nie zawsze lubiły, gdy Torin używał magii, nawet gdy nie zamierzał tego robić w danej chwili. Sam doszedł do wniosku, że czary przeszkadzają mu w zabawie i starał się ich nie czynić. Coraz bardziej stawał się zwyczajnym dzieckiem jakich wiele było w osadzie.
Jedyną magią, jakiej dzieci same domagały się, były opowieści Riny.
Atis Adea dużo czasu spędzała w Bibliotece, czytając lub tylko wertując nieskończone zbiory w poszukiwaniu odpowiedzi na swoje pytania. Dzięki temu codziennie mogła opowiadać nowe historie. I tylko ona wiedziała ile było w nich prawdy.

Musiała szybko podjąć decyzję. Czas biegł nieubłaganie i im dłużej zwlekała, tym trudniej Torin mógł znieść przemianę. Jeśli oczywiście taką właśnie podejmie decyzję.
Gdyby mogła z kimś o tym porozmawiać...
Odłożyła na najbliższą półkę zwój trzymany w ręku. Przez chwilę stała oparta o ozdobną balustradę, spoglądając na salę poniżej. Ruchem dłoni zgasiła ogień w kominku. Unoszące się w powietrzu światła również przygasły i odpłynęły w ciemniejsze zakamarki Biblioteki, jakby szukając miejsca na odpoczynek. Tylko jedno z nich odprowadziło Rinę do wyjścia, ale gdy drzwi zamknęły się za nią, została sama w ciemnościach.
Oczy szybko przystosowały się do nowych warunków i po chwili zobaczyła na ścianie znajome wizerunki.
Odkąd weszła tu po raz pierwszy wiele lat temu, przybyło ich. To były historie z jej życia. Najważniejsze wydarzenia. Radości i smutki. Coś na wzór kamiennej księgi wspomnień.
Teraz też wiedziała czym są pozostałe płaskorzeźby. I choć nie rozpoznała nigdy czyjego życia są świadectwem, były dla niej źródłem wielu informacji.
Dotknęła wizerunku przedstawiającego kobietę i dziecko otoczonych martwymi roślinami. Natychmiast przed oczami zobaczyła obraz jej samej i Torina gdy opuszczali dom Nirvy. Ale widziała to cudzymi oczami, jakby oglądała siebie z pewnej odległości. Poczuła też to wszystko co czuła tamtego dnia, smutek, pustkę, niepewność.
Oderwała dłoń od ściany.
Nie chciała tego czuć.
Obok zauważyła zarys kolejnego wizerunku. Na razie była to rama wypełniona jednorodnym zimnym kamieniem. Ale pamiętała, że kiedy ostatni raz korzystała z tego przejścia, nie było tam nawet tego.
Dotknęła niewidocznej płaskorzeźby w nadziei, że poczuje coś. Jednak nic takiego się nie stało.
Czego właściwie się spodziewała?
Przecież płaskorzeźby przedstawiały wydarzenia, które stały się już historią. Nie zrobiła jeszcze nic co mogłoby zapełnić to miejsce.
A może szukała tam odpowiedzi? Może tylko podpowiedzi.
Westchnęła cicho i wolnym krokiem ruszyła w stronę wyjścia.
W pewniej chwili coś kazało jej przystanąć. Odwróciła głowę i ... Zdawało jej się, że jeden z wizerunków opalizuje delikatnie w mroku. Przyjrzała mu się dokładniej.
Kamienny obelisk w środku kamiennego kręgu.
Dotknęła go, lecz obrazy przesunęły jej się przed oczami niczym promień światła, powodując jedynie ból. Szybko oderwała rękę od ściany. Oczy wciąż bolały, a pod powiekami migały srebrne mroczki. Gdy ból minął, otworzyła oczy. Płaskorzeźba już nie opalizowała.
Ciągle jednak nie rozumiała co się stało.
Dlaczego właśnie ten wizerunek zwrócił jej uwagę?
Co historia chciała jej przekazać?
Czyżby coś pominęła?
Ruszyła znowu do wyjścia, lecz po paru krokach odwróciła się.
W korytarzu panował niczym niezakłócony mrok. I tylko chłód kamiennych ścian owiał ją niespodziewanie.
Wzdrygnęła się gdy przeszył ją dreszcz.

Tej nocy nie mogła zasnąć. Gdy tylko przymykała oczy, wracał ból i niezrozumiałe obrazy. Przez dłuższą chwilę starała się rozpoznać je, lecz nie udało jej się to.
W końcu wstała z łóżka i zaczęła bez celu przechadzać się po swoim domu.
Niespodziewanie nawet dla niej samej, zawędrowała do pokoju Torina. Drzwi były lekko uchylone, choć chłopiec już od dawna nie obawiał się nowego miejsca i sam zamykał na noc drzwi.
Weszła cicho, by go nie zbudzić.
Stała parę kroków od jego łóżka, przyglądając mu się.
Nie wiedziała nawet dlaczego tu jest i czego właściwie szuka.
Aura chłopca była coraz silniejsza. Jeśli wkrótce nie rozpocznie szkolenia, efekty mogą być takie same jak gdyby Torin pozostał z Mandorem.
Musi zdecydować.
Ryzykować szkolenie i mieć nadzieję, że chłopak zostanie jej następcą, czy dać mu szansę normalnego życia?
Tak jakby wiedziała jak wyglądało normalne życie...
Zaczęła cicho szeptać coś w zrozumiałym tylko dla siebie języku. Uniosła lekko dłonie. Sylwetkę wciąż śpiącego chłopca oplótł srebrzysty obłok. Krążył wokół niego ciągle zmieniając płaszczyzny. Torin nie zbudził się nawet wtedy, gdy obłok jak delikatny wiaterek rozmierzwił mu włosy.
Wszystko trwało minutę, może dwie.
Gdy obłok zniknął, podeszła do łóżka i przygładziła delikatnie kosmyki jasnych włosów. A gdy gładziła go po głowie, jej dłoń zostawiła delikatne złotawe ślady, które znikały po chwili.
Potem poprawiła pled, pod którym spał i wyszła z pokoju. Jeszcze na progu obejrzała się.
Spał spokojnie.

Od lektury oderwały ją odgłosy biegnących dzieci. Wiedziała, że to Torin wraz ze swoimi kolegami. Już po chwili hałas ucichł.
Uśmiechnęła się, bo wiedziała, że grupka dzieci stoi przed drzwiami jej pracowni, wiedząc że mają zakaz wchodzenia do tej komnaty. Ciekawość na pewno zżerała ich, ale respektowali ten zakaz. Ilekroć chcieli o coś zapytać Rinę, a ona akurat była tu, zawsze delegowali Torina. Był przecież niemal jej rodziną i wiedzieli, że kogo jak kogo, ale jego nie spotka żadna kara. Mimo to nawet Torin nie wpadał do komnaty niezapowiedziany. Oczywiście nikt nawet nie podejrzewał, że to nie tylko słowny zakaz Riny powstrzymuje intruzów przed wejściem tu, ale też zaklęcie rzucone przez Atis Adeę.

Usłyszała ciche pukanie w masywne drewniane drzwi.

Uchyliła je na tyle, aby mały człowiek przecisnął się przez nie, nie odrywając się nawet od lektury.

Wiedziała, że Torin wszedł już do komnaty, więc zamknęła za nim drzwi.
Chłopak stał cierpliwie w progu, korzystając z okazji by rozejrzeć się jak najdokładniej.
Pomieszczenie było podobne do wielu innych w zamku, ale sam fakt zakazu wchodzenia tu sprawiał, że było najbardziej tajemniczym miejscem, jakie mogło mu przyjść na myśl.
Wielki drewniany stół ustawiony był niemal na środku pomieszczenia. Stało przy nim tylko jedno krzesło, na którym w tej chwili siedziała Rina. Cały blat zasłany był księgami, zwiniętymi lub rozwiniętymi zwojami i luźnymi kartami papieru. Na mniejszym stole tuż przy szerokim i bardzo wysokim oknie rozłożone były wielkie płachty papieru przypominające mapy. Dookoła przy ścianach ustawione były wysokie aż do sufitu regały z twardego ciemnego drewna, niemal w całości wypełnione księgami. Gdzieniegdzie również na podłodze rozłożone były mapy, których końce przyciśnięte były grubymi tomami.
Na pierwszy rzut oka wszędzie panował bałagan. Ale ponieważ Torin, jak każdy inny chłopiec, nie przykładał zbytniej wagi do porządków, "wystrój" tego pomieszczenia bardzo mu odpowiadał. Sprawiał, że wszystko dookoła było jeszcze bardziej tajemnicze.
Ileż to razy próbował na własną rękę sprawdzić co zawierają te wszystkie zwoje?
Komnata była wielką pokusą, ale niestety wszystkie jego próby samodzielnego odkrywania skarbów spełzły na niczym. Podejrzewał, że Rina użyła czarów, by nikt niepowołany nie wchodził do środka. Jedynie gdy była wewnątrz, a on akurat chciał ją o coś poprosić lub zapytać, mógł wejść. Wtedy i tylko wtedy dane mu było rozejrzeć się w miarę dokładnie, aby potem opowiedzieć kolegom co widział.
- W czym mogę ci pomóc, chłopcze? - usłyszał w końcu pytanie.

Rina wyrwała go z zamyślenia.
Spojrzał na nią i zobaczył jak uśmiecha się rozbawiona jego miną.
Zrobiło mu się głupio, bo nagle zdał sobie sprawę, że za każdym razem reaguje tak samo.
Szybko jednak odzyskał pewność siebie i podszedł do Riny.
- Czy mogłabyś dziś opowiedzieć nam coś przy ognisku? Wieczory są ciepłe a poza tym...

- Nie widzę przeszkód. - przerwała mu. - Jeśli oczywiście wszyscy rodzice zgodzą się na to.

- Fajnie! - zakrzyknął radośnie. - Już się zgodzili. - dodał kierując się do drzwi. - Przygotujemy wszystko.

- Tylko z zapaleniem ogniska poczekajcie na mnie. - powiedziała i otworzyła Torinowi drzwi.

Chłopak wybiegł czym prędzej, a po chwili słyszała stukot wielu nóg na schodach.
Uśmiechnęła się i wróciła do swoich zajęć.

Wertowała karty wielkiej księgi, notowała coś na papierze od czasu do czasu zaglądając do innych ksiąg i zwojów.
W końcu wstała od stołu i podeszła do stołu z mapami. Szukała przez chwilę konkretnej mapy, a gdy ją znalazła gdzieś na spodzie, przeniosła ją na większy stół i rozłożyła. Wpatrywała się w nią, szukając czegoś. Gdy dojrzała to, wzięła do ręki zapisane przez siebie kartki. Spojrzała raz jeszcze na mapę, a potem na kartki.
- Tak, to będzie najlepsze miejsce. - powiedziała sama do siebie.


Poprzednia Jesteś na stronie 10. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12