Magowie
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 11. | Następna |
Część 9
Woda zapomnienia
Spieniona woda co chwila uderzała niespokojnie o brzeg jeziora. Cała tafla pokryta była zmarszczkami tworzących się fal i delikatną mgiełką. Wiatr szarpał jej włosy i ubranie, ale nic sobie z tego nie robiła.
Dokładnie obejrzała miejsce, które wybrała. Położone wysoko w górach, otoczone nimi ze wszystkich stron. Niedostępne i niegościnne. Jezioro było równie głębokie co ogromne. Jego mętne wody nie zachęcały do pływania nawet podczas niewielu ciepłych i spokojnych dni. Jedynie zwierzęta korzystały z niego i to tylko wtedy, gdy były bardzo spragnione.
Rozejrzała się raz jeszcze. Skały w kilku zaledwie miejscach porośnięte skąpą roślinnością zdawały się być dobrym strażnikiem. Na niebie zbierały się ciemne chmury. W powietrzu czuć było deszcz, a może nawet burzę.
Tak, lepszego miejsca nie znajdzie.
Przymknęła oczy i uniosła lekko ramiona. Wypowiedziała zaklęcie w starożytnym języku.
Woda jeziora zaczęła pienić się, jakby walczyła.
Wypowiedziała kolejne zaklęcie i woda ustąpiła wyższej sile.
Zaczęła rozstępować się. Powoli, lecz systematycznie.
Gdy korytarz sięgał już środka jeziora, postąpiła parę kroków naprzód, pośpiesznie idąc nim aż do granicy wody.
Spojrzała w górę. Była w najgłębszej części jeziora, a nad nią piętrzyły się ściany falującej wody.
Wypowiedziała zaklęcie, przyklękając przy dnie.
Położyła dłoń na mokrym skalistym dnie. Kamień pod nią stał się miałki. Po chwili zaczął wirować. Im bardziej oddalała dłoń od dna, tym wyższy i szerszy robił się wir. W końcu był tak potężny, że odstąpiła od niego parę kroków. Podmuch wilgotnego powietrza moczył jej włosy i ubranie.
Minęło parę minut i w wirze dał się zauważyć jakiś kształt. Rósł razem z wirem i razem z nim pęczniał. W końcu na jego miejscu pojawił się wysoki kamienny obelisk. Jego ściany, pokryte na całej powierzchni znakami, łączyły się ze sobą na szczycie kulą. I choć monument był wielokrotnie wyższy od niej, nie sięgał powierzchni jeziora.
Dotknęła go. Idealnie gładka powierzchnia, zimna i twarda. Zaklęcia wyryte w obelisku miały być już na zawsze ukryte przed ludzkimi oczami.
Miała nadzieję, że nie myli się.
Ale nawet jeśli miałaby jeszcze teraz jakieś wątpliwości, było już za późno.
Dzieło dokonało się.
Pospiesznie wróciła na brzeg.
Gdy tylko na nim stanęła, usłyszała jak ściany wody zamykają się. Pojedyncza fala wściekle rzuciła się za nią, ale zdołała ją tylko obryzgać spienioną wodą.
Obelisk zupełnie pogrążył się w odmęcie. Teraz już nikt nie będzie miał do niego dostępu.
Wolała jednak mieć pewność, że tak będzie po wsze czasy.
Podeszła do linii wody. Fale zachowywały się jakby chciały ją pochłonąć, ale gdy zbliżały się do niej, rezygnowały. Całkiem jak drapieżnik, który chciałby zaatakować, lecz boi się.
Przykucnęła i włożyła dłoń do wody, mocząc trochę przy okazji brzeg sukni, płaszcza i rękawa.
Po chwili w oddali rozległ się plusk.
I jeszcze jeden i jeszcze...
Były coraz głośniejsze i bliższe.
W końcu wśród mgły unoszącej się nad wodą mogła zobaczyć kształty żywego stworzenia.
Wstała i patrzyła w tamtą stronę.
Zatrzymało się w głębokiej wodzie kilkanaście metrów przed nią. Wychyliło z wody ogromny łeb i wydało z siebie przeciągły dźwięk o niskiej częstotliwości. Skórzasty kołnierz wokół głowy rozwinął się, gdy otwierało wielką uzbrojoną w ostre zęby paszczę.
- Strzeż tajemnicy. - powiedziała cicho.
Zwierzę jakby w odpowiedzi znowu ryknęło i zniknęło w odmętach jeziora.
Wiedziała, że dzieci czekają na nią nad rzeką. Przynajmniej większość z nich. Kilkoro, w tym Torin, zmierzało w tamtą stronę w towarzystwie Lanca.
Rina szła powoli za nimi. Lecz nie starała się dotrzymać im kroku. Wręcz przeciwnie. Chciała celowo zostać daleko w tyle. Gdy udało jej się to, skręciła w bok z głównej drogi, by po chwili dojść do domu Karena.
Gospodarz i jego żona powitali ją w progu ukłonami. Odpowiedziała im tym samym.
- Nasze dzieci poszły już nad rzekę, Jaśnie Pani. - powiedziała żona Karena.
- Tak, wiem. - odpowiedziała Rina. - Ale chciałabym porozmawiać z wami.
Spojrzeli po sobie nieco zaskoczeni, lecz zaprosili ją do swego domu.
Jak wszystkie domostwa w osadzie, był niewielki lecz zadbany i czysty.
- Mam do was prośbę. Ogromną prośbę. - zaczęła, gdy usiedli przy stole.
Torin obejrzał się za siebie, ale nie zobaczył Riny.
Skończył już 10 lat, ale śpieszno mu było do opowieść, jakimi raczyła ich niemal co wieczór.
Wrócił więc do miejsca, w którym widział ją po raz ostatni. Rozejrzał się dookoła i nie zobaczył nic. Chociaż właściwie... Zdawało mu się, że mignęły mu białe włosy.
Czyżby weszła do tego domu?
Podbiegł tam, lecz zamiast wejść i zapytać o Rinę, stanął przy otwartym oknie.
Poznał jej głos od razu.
Już chciał wdrapać się na parapet, gdy usłyszał rozmowę. Coś kazało mu stać w miejscu i słuchać.
Tego wieczora opowieść, choć ciekawa i porywająca, nie przykuła jego uwagi tak jak podsłuchana rozmowa. Niewiele z niej rozumiał. Właściwie nic z niej nie rozumiał. Tyle tylko, że miał zamieszkać u tych ludzi. Znał ich od zawsze, był przyjacielem ich dwóch synów. Ale dlaczego miał tam mieszkać? Czyżby Rina wybierała się w jakąś podróż i chciała go zostawić tu samego?
Pytania kłębiły mu się w głowie i postanowił, że nawet jeśli oberwie mu się za podsłuchiwanie, zapyta ją o to.
Atis Adea musiała jednak sama zauważyć, że Torin był czymś rozkojarzony, bo w drodze powrotnej do domu, gdy byli już sami, zapytała:
- Podobała ci się dzisiejsza historia?
- Tak, bardzo. - odparł natychmiast.
Wiedziała jednak, że to nie prawda.
- No dobrze, powiedz mi co cię trapi.
- Mnie? Nic. Dlaczego pytasz?
- Bo wcale nie słuchałeś tego co mówiłam. Zazwyczaj jest inaczej, ale dzisiaj twoje myśli krążyły gdzieś daleko. Powiesz mi o co chodzi?
Mówiła łagodnie, bez cienia zdenerwowania, a jednak nie od razu zaczął.
- No...?
Chłopiec szedł przez chwilę w ciszy, jakby zastanawiając się co powiedzieć.
W końcu jednak zapytał:
- Czy ty gdzieś wyjeżdżasz?
Rina spojrzała na niego zdziwiona.
- Dlaczego o to pytasz?
- Bo... Nie planowałem tego, ale tak jakoś... samo wyszło.
- Ale co? - zapytała lekko rozbawiona.
- Czemu mam zamieszkać w domu Karima? - zapytał jednym tchem, patrząc na Rinę.
Kobieta zatrzymała się. Patrzyła na Torina w taki sposób, że nie wiedział czy zaraz wybuchnie krzykiem czy nie.
- Podsłuchiwałeś?
- Właściwie to nie. Tak jakoś...
- ... wyszło. - dokończyła za niego.
W jej głosie nie było złości, lecz nie wiedział czy to dobrze czy nie.
Cisza przedłużała się i Torin zaczął podejrzewać, że jednak miał rację.
Rina wyciągnęła rękę w jego stronę. Podszedł, a wtedy ona objęła go i lekko przytuliła do siebie. Ruszając dalej, powiedziała:
- Jesteś już dużym chłopcem, ale w dalszym ciągu opiekuję się tobą. Gdyby jednak coś mi się stało, chciałabym mieć pewność, że...
- A co może ci się stać? - zdziwił się. - Przecież jesteś Magiem.
- Już niedługo. - odparła.
- Jak to?!
- To długa historia i może kiedyś ci ją opowiem, lecz teraz...
Nie wiedziała jak mu powiedzieć o tym, że chce zniszczyć magię, że może przypłacić to życiem, że chłopiec może zostać sierotą.
- Co chcesz zrobić? - zapytał badawczo przyglądając się jej. - Chyba nie to samo co ze mną?
Pamiętał, że posiadał zdolności magiczne i że Rina odebrała mu je. Wcale tego nie żałował, bo pamiętał też ile kłopotów mu sprawiały. Ale ona od zawsze była Magiem i sądził, że tak już zostanie.
- Duży i sprytny. - uśmiechnęła się pod nosem.
Już wiedział, że ma rację.
- Ale dlaczego?!
- Bo tak należy.
- Dlaczego?! - upierał się.
- Jesteś za młody, by to zrozumieć. Ja po prostu wiem, czuję, że powinnam to zrobić. - powiedziała. - Problem polega jednak na tym, że nie jestem pewna jak moje ciało zareaguje na to. Może się zdarzyć, że... - szukała właściwego słowa. - odejdę. - powiedziała w końcu.
Torin nie odezwał się.
- Nie chcę, żebyś został sam. Lubisz Karima i jego rodzinę, przyjaźnisz się z ich dziećmi. Pomyślałam, że jeśli się zgodzą, a ja nie mogłabym... no wiesz, opiekować się tobą, oni zajmą się tobą.
- Tak, ale...
- To dobrzy ludzie, a ja muszę to zrobić. Od tego może zależeć los kolejnych pokoleń. To jedyny sposób. Uwierz mi, że gdyby był inny...
Spojrzał na nią smutno.
Chciała mu to przekazać spokojnie, bez niepotrzebnego wywoływania obaw, lecz teraz widziała, że jakichkolwiek nie użyłaby słów, strach i tak zagościłby w jego sercu.
Rina była dla niego jedyną rodziną jaką znał. Wiele opowiadała mu o ojcu, matce, babce, dziadku i o tych czasach gdy wielu na świecie było Magów. Miał być przecież jednym z nich, ale choć magiczne sztuczki mogły być fajne, czuł że podjęła właściwą decyzję. Do szczęścia nie potrzebował niczego więcej. Ale gdyby zabrakło jej zostałby sam jak palec, bez względu na to jak wielu przyjaciół otaczałoby go.
- Nie martw się na zapas.
- A kiedy mam zacząć?
Westchnęła. Objęła go mocniej.
Resztę drogi pokonali w milczeniu.
Była już zmęczona. Wymazywanie zaklęć z ksiąg nie było łatwym zajęciem. W dodatku musiała się spieszyć. Zostało jej zaledwie parę dni. Poza tym nie mogła ciągle siedzieć w Bibliotece. Odkąd Torin dowiedział się o wszystkim, ciągle chciał być przy niej. Nie interesowały go zabawy w gronie przyjaciół, chyba że był blisko niej.
Tak jakby przeczuwał coś złego.
Dawno temu zauważyła, że chłopiec posiada dar przeczucia. Odebrała mu magię, ale najwyraźniej jakaś jej cząstka została w nim.
A jeśli przeczucie nie zawiedzie go?
Nawet gdyby chciała nie mogła zatrzymać tego. Już nie.
Wychodząc z Biblioteki zauważyła na kamiennej ścianie nową płaskorzeźbę. Kobieta obejmowała małego chłopca. Szli blisko siebie, jakby pocieszając się nawzajem.
Nie musiała dotykać kamiennego rysunku, by wiedzieć co wtedy czuła ona albo Torin.
Wiedziała aż zanadto.
Gdy wyszła z bramy, prawie natychmiast usłyszała głos chłopca:
- Już myślałem, że nigdy stamtąd nie wyjdziesz! - powiedział z odrobiną żalu.
- Przepraszam, miałam dużo pracy.
- Akurat! - zaśmiał się, lecz mimo wysiłków jego śmiech nie brzmiał już tak radośnie jak kiedyś.
Wziął ją za rękę i chciał pociągnąć w stronę rzeki.
- Poczekaj. - powiedziała, zatrzymując go.
Torin spojrzał na nią.
- Chcę ci coś dać.
Z szyi zdjęła medalion. Spojrzała na niego po czym założyła go na szyję chłopca.
- To talizman. - powiedziała. - Amulet Ochrony. Nie wiem czy zachowa swoją właściwość gdy magia przestanie istnieć, ale nawet jeśli nie chciałabym żebyś go miał. Na pamiątkę.
- Mówisz jakbyś miała pewność, że... - urwał.
Patrzył na medalion tylko po to, by nie patrzeć w jej oczy. Bał się tego co mógłby tam zobaczyć, albo tego co mógłby wyczuć.
- To nic nie znaczy. Nie mam żadnej pewności. - powiedziała. - Po prostu chciałam, żebyś to miał. Nawet jeśli przestanie być magiczne.
- Dziękuję. - powiedział cicho, pod nosem.
Pocałowała go w czoło.
- No, a teraz biegnij bawić się z przyjaciółmi. Zaraz do was dojdę.
- Na pewno? - upewniał się.
- Na pewno. - uśmiechnęła się.
Torin schował medalion pod bluzę i pobiegł w stronę rzeki. Parę razy obejrzał się za siebie, ale mając pewność że Rina idzie za nim, biegł dalej.
Nie miała zamiaru zbaczać z drogi, ale w pewnej chwili poczuła coś.
Rozejrzała się i zobaczyła na skraju lasu jakąś postać. To był Lance, młody mężczyzna, który od dawna przysłuchiwał się niemal każdej jej opowieści.
Podeszła do niego wolnym krokiem. Zauważył ją i gdy była blisko, wstał z ziemi.
- Dzień dobry, Lance.
- Witam, wielmożna pani. - powiedział cicho z nutą niepokoju.
- Mówiłam ci już, żebyś mnie tak nie tytułował, lecz zwracał się do mnie po imieniu.
- Jakże bym śmiał? To nie wypada by do Atis Adei...
- Lance! - przerwała mu śmiejąc się.
Na ustach mężczyzny zagościł lekki uśmiech zakłopotania.
- Chciałabym cię o coś zapytać, jeśli można. - powiedziała.
Skinął energicznie głową.
- Dlaczego spisujesz moje opowieści?
Jego serce zaczęło bić szybciej, a w gardle zaschło mu.
- Wiem, że robisz to niemal od początku. Nie obawiaj się, nie mam nic przeciwko temu. Gdyby tak było wiedziałbyś o tym. Pytam z ciekawości. Więc?
- Bo są piękne. - powiedział zwyczajnie. - Sam piszę opowieści, ale żadna z nich nie jest tak piękna. Spisuję je, bo pomyślałem, że...
- Chcesz by inni też je poznali. - dokończyła za niego.
- Ale nie podpiszę ich swoim nazwiskiem. O! Co to to nie! - zapewnił ją.
- O to akurat się nie martw. Jeśli miałbyś je kiedykolwiek wydać, wolałabym nawet żebyś zrobił to pod swoim nazwiskiem.
- ???
- Nie pytaj dlaczego, po prostu zrób tak. - uśmiechnęła się. - A jeśli masz ochotę posłuchać kolejnej, zapraszam.
Zebrał swoje rzeczy i wraz z Riną ruszył w kierunku rzeki. Szli powoli rozmawiając i śmiejąc się. W pewnej chwili Atis Adea niedostrzegalnie dotknęła jego ramienia. Nikt nie mógłby tego zauważyć, nawet gdyby stał blisko nich.
Nikt też nie mógłby usłyszeć bezgłośnego zaklęcia, ani zobaczyć maleńkiej iskierki między palcami dłoni kobiety. Uznała, że przyda mu się odrobina pewności siebie.
Od paru dni była niespokojna. Zbliżało się nieuchronnie to, czego oczekiwała.
Chociaż do końca nie wiedziała czego się spodziewać.
Doskonale pamiętała, że każdy Mag, któremu odbierała magię reagował na to inaczej. Im bardziej się bronił, tym gorzej to znosił. Wielu z nich przegrało.
Postanowiła, że nie będzie się bronić, ale nie mogła przewidzieć czy jej umysł w chwili bądź co bądź zagrożenia, nie podejmie walki traktując ją jako zwykły instynkt samozachowawczy.
Nie chciała by w chwili gdy będzie się rozstrzygał jej los, ktokolwiek, a w szczególności Torin, był przy niej. Nie znała konsekwencji jakie mogłoby pociągnąć to za sobą. Nakazała chłopcu by, gdy nadejdzie czas, schronił się w osadzie. Zrozumiał, że to konieczne, i że chodzi jej o jego bezpieczeństwo. Wcale go to jednak nie uspokoiło.
Niepokój Riny udzielił mu się, lecz starał się nie dać tego po sobie poznać.
Nadszedł jednak ten dzień.
Już od rana Atis Adea nie czuła się dobrze.
Kazała wszystkim opuścić swój dom.
- Musisz odejść. - powiedziała do Torina.
Ten skinął lekko głową, ale nie ruszył się z miejsca.
- Proszę, zrób to o co cię prosiłam.
- Wolałbym zostać. Możesz potrzebować mnie, a wtedy...
- Torin! - podniosła głos, lecz w porę opanowała się. - Odejdź z resztą. Tak trzeba.
- Ale...
Nagle na korytarzu pojawił się Karim.
Przywołała go gestem.
Mężczyzna podbiegł do niej.
- Zabierz go stąd. - powiedziała tylko.
- Tak, pani. - odpowiedział Karim i chwycił Torina za rękę. - Chodź chłopcze.
- Nie! Chcę zostać tu! Potrzebujesz mnie! - wyrywał się.
Dotknęła dłonią jego policzka.
Była coraz słabsza, lecz włożyła w nieme zaklęcie niemal całą energię.
Chłopiec osunął się i Karim wziął go na ręce.
- Dziękuję. - powiedziała cicho.
Mężczyzna skinął głową i oddalił się pospiesznie.
Nie patrzyła za nimi.
Nie chciała żeby to był ostatni obraz jaki zapamięta gdyby...
Rozejrzała się po swojej pracowni.
Wszędzie na podłodze leżały porozrzucane księgi i rulony papieru. Większość z nich była nieskazitelnie biała.
Z trudem doszła do okna.
Wydawać by się mogło, że nic się nie zmieniło.
Ale ona czuła, niemal widziała i słyszała jak potężna fala przewala się przez świat. Wkrótce dotrze do niej i wtedy... wtedy wszystko się skończy. A jeśli będzie miała dużo szczęścia, wszystko się zacznie.
Czuła się coraz gorzej. Tępy ból rozsadzał jej głowę i oczy, towarzyszył prawie każdemu ruchowi.
A więc to czuli ci najpotężniejsi Magowie.
Nie chciała walczyć, lecz tak jak się obawiała jej umysł nie zamierzał rezygnować z potęgi.
Fala była coraz bliżej. Czuła niemal jej gorący oddech.
Otworzyła bolące oczy i spojrzała przez okno.
Niebo zasnuły ciężkie burzowe chmury. Wiatr wiał wściekle, smagając wszystko na swojej drodze. Powietrze było lepkie i coraz trudniej było nim oddychać.
Nagle zdała sobie sprawę, że jeśli zostanie tu, zamek może zostać zdmuchnięty z powierzchni ziemi. Musiała go opuścić! Natychmiast!
Ostatkiem sił ruszyła do wyjścia.
Dotarła do wewnętrznego dziedzińca, gdy uderzyły w nią dwie fale, pierwsza gorąca jakby z pieca, druga zimna niczym lód. Upadłaby, gdyby nie pochwycił jej wir utworzony z fal. Nie mogła ruszyć się. Niewidzialna siła unieruchomiła ją całkowicie. Ból był tak ogromny, że nagle zapragnęła by to wszystko skończyło się. Obojętnie jak! Byle się skończyło!
Jej ciało zostało uniesione ponad kamienny dziedziniec. Wir był coraz gęstszy od srebrnego pyłu, który krążył wokół niej smagając odsłoniętą skórę ostrym lodowym oddechem. Nie usłyszała zbliżających się grzmotów. Nie widziała jak błyskawica mknie w jej stronę. Lecz poczuła ją, gdy całym impetem uderzyła w nią. Rozległ się taki huk, że wszystkie szyby w oknach wychodzących na dziedziniec rozbiły się w drobny mak i z trzaskiem spadły na kamienie. Wydała z siebie krzyk cierpienia. Tak przeraźliwy, że mógł poderwać z grobu umarłego przed wiekami człowieka.
A potem nie wydała z siebie już żadnego głosu. Jej głowa opadła bezwładnie, choć jej ciało ciągle zawieszone było w powietrzu.
Dookoła rozpętała się burza jakiej jeszcze nikt nie widział. Pioruny raz za razem uderzały w nią, sprawiając że jej ciało rzucało się konwulsyjnie wewnątrz wiru.
Mężczyzna ukryty za załomem nie był w stanie pomóc jej. Sam ledwo chronił się przez wściekłością natury. Lecz nawet gdyby mógł dostać się do niej, nie miał pojęcia co zrobić.
Wszystko to trwało zaledwie parę minut, ale miał wrażenie, że potworna burza nie miała końca.
Lecz tak jak nagle zaczął szaleć żywioł, tak samo nagle umilkł i odpłynął, rozszarpując burzowe chmury.
Ciało kobiety upadło z łomotem na kamienną posadzkę.
Podbiegł do niej i klęknął przy niej. Leżała twarzą do ziemi. Odwrócił ją delikatnie i oparł jej głowę na swojej piersi. Z nosa, kącików oczu, czoła i rozciętej wargi sączyła się krew. Wyglądała jak nieżywa. Przysunął się do jej twarzy. Wyczuł oddech. Słaby i nieregularny.
Delikatnie wziął ją na ręce.
Ostatnie zagubione podmuchy wiatru szarpały białe kosmyki sklejonych włosów.
Poprzednia | Jesteś na stronie 11. | Następna |
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 |