Magowie

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12
Poprzednia Jesteś na stronie 6. Następna

Część 5
Nowe pokolenie

Życie zwykłego człowieka mogło mieć swoje dobre strony. Jeśli oczywiście nie było się biedakiem.

Książę Kobian de Mar...
Mandor przyzwyczaił się już do swego nowego wcielenia. Bogactwo, władza i nawet żona, sprawiły że odzyskał dawną pewność siebie. Choć musiał przyznać, że w największym stopniu przyczynił się do tego Amulet. Nie rozstawał się z nim nigdy, co na początku budziło zdziwienie księżnej. Małżonek jednak wyjaśnił jej, że poza tym iż Amulet zwyczajnie podoba mu się, nie chce lekceważyć jego magicznych mocy. Księżna nie zdawała sobie sprawy ile prawdy było w tym co mówił jej mąż.
Medalion był jedyną magią jaka pozostała Mandorowi. Wiedział, że los zetknie go z Riną Pler raz jeszcze. Tym razem chciał być na to przygotowany. I był. Amulet ochroni go przed nią. Tego był pewien. Nie wiedział natomiast do czego mógł mu jeszcze posłużyć. Być może przyszłość sama podpowie mu jakieś rozwiązania.

Syn Nirvy i Levara rósł szybko. Był zdrowy i silny. Poza tym, dzięki swojej ciekawskiej i ruchliwej naturze, utrzymywał swoich rodziców w dobrej formie. Choć od jego narodzin minęło prawie dziesięć lat, Nirva i Levar wciąż nie mogli nacieszyć się swoim dzieckiem, którego przecież o mało nie stracili. Na ich głowach pojawiły się już siwe włosy, a twarz przyozdobiły pierwsze zmarszczki. Rina jednak wciąż widziała w nich swoich młodych przyjaciół.
I tylko czasami, sama patrząc w lustro, widziała coraz większą różnicę.
Wiedziała, że TA chwila nadejdzie. Wiedziała, że za kilkanaście lat czas na zawsze odgrodzi ją od niej. Nie chciała o tym myśleć, ale to była naturalna kolej życia. Nirva zdawała się lepiej sobie z tym radzić.
- Zawsze chciałam coś po sobie pozostawić. - mówiła. - I tak też będzie. Zostawię syna, a gdy on założy rodzinę...

- Wiem, wiem! Ale chyba nie jestem jeszcze na to gotowa.

- Żeby Daren się ożenił?! - zaśmiała się. - Ja myślę! Jest jeszcze na młody!

- Wiesz o czym mówię!

Nirva spoważniała. Wiedziała.
- Dzięki Darenowi łatwiej mi się z tym pogodzić. Chciałabym oczywiście doczekać wnuków, a nawet prawnuków, ale jeśli mi się to nie uda... - Nirva zamilkła na chwilę. - Niczego nie żałuję. - powiedziała w końcu. - Niczego. I ty też nie powinnaś.

- Chyba jednak zawsze coś się znajdzie. Nie da się przed tym uciec. Radzę sobie z tym jak mogę, ale...

- Wiem, że to trudne. Pamiętam nieprzespane noce, sto razy zmieniane decyzje.

Rina spojrzała na przyjaciółkę.
- Myślisz, że się po prostu zakochałam i nie bacząc na wszystko... - zdziwiła się Nirva.

- Może nie aż tak, ale... Myślałam nawet, że oboje zwariowaliście. Mogliście przecież żyć ze sobą przed długie lata, mogliście...

- Mogliśmy. Ale my chcieliśmy czegoś innego. - przerwała jej Nirva. - Pamiętam, że kiedyś nie dopuszczałam do siebie takich myśli. Wszystko się jednak zmienia.

Zapadła cisza.
- Muszę przyznać, że podziwiam was. Moje najczarniejsze przewidywania nie sprawdziły się. Chociaż wtedy... te znaki...

- Nie dotyczyły nas.

- Mogły jednak dotyczyć waszej przyszłości.

- Jeśli tak, to jak widzisz poradziliśmy sobie.

Rina westchnęła.
- I niczego naprawdę nie żałujesz? - zapytała. - Żadnego drobiazgu, żadnego zaklęcia?

Nirva uśmiechnęła się.
- Nie wierzę, że nigdy nie pomyślałaś choć raz... - nie dawała za wygraną Atis Adea.

- Tylko raz. - odparła cicho Nirva.

Rina patrzyła na nią wyczekująco.
- Tylko raz, kiedy myślałam, że umieram. Nawet nie przypuszczałam, że kiedykolwiek będę odczuwała... bezsilność. Wtedy dałabym wiele za jedno zaklęcie.

Nirva zamilkła.
- Ale zdążyłaś. - powiedziała w końcu z lekkim uśmiechem. - Do końca moich dni będę ci za to wdzięczna.

- Przecież nie mogłam cię zostawić. Choć byłam na was bardzo zła. Znałam cię tyle lat i nigdy nie przyszło mi do głowy, że możesz być tak lekkomyślna! - na wspomnienie tamtego dnia Rina nieświadomie podniosła głos.

Gdy zdała sobie z tego sprawę, dodała:
- Widzisz? Nawet teraz powraca do mnie tamta złość.

- To prawda, byliśmy nierozważni. Nie sądziliśmy jednak, że tak szybko... Nie planowaliśmy Darena.

- Wiem, ale to niczego nie usprawiedliwia. Wtedy udało mi się. Lecz równie dobrze mogło mi się nie powieść. Oboje mogliście...

Rina nie musiała kończyć. Nirva wiedziała co miała na myśli.
- Okazuje się, że takie właśnie jest życie. - odparła. - Ale teraz już wiem, że czasem warto ryzykować.

Nirva i jej mąż starzeli się. Było to nieuchronne, choć podświadomie Rina nigdy nie pogodziła się z tym.
Śmierć, choć nie bezpośrednio, dotknęła księżniczkę pewnej zimy, gdy na polowaniu zmarł jej brat, książę Ambly.

Był może właśnie wtedy Nirva pomyślała o tym jak przyjdzie jej zapłacić za swoje człowieczeństwo. Martwiła się jednak bardziej o swojego syna. Po pogrzebie brata, na którym obecne była także Rina, Nirva odbyła z nią bardzo poważną rozmowę.
Wieczorem, gdy stypa w końcu się skończyła, a Nirva i Rina stały na zamkowym tarasie opatulone w futra, ta pierwsza odezwała się:
- Jesteś jedyną osobą, do której mogę się zwrócić.

Rina spojrzała na przyjaciółkę i zapytała:
- O co chodzi?

- Zawsze wiedziałam, że odkąd jestem zwykłym człowiekiem, śmierć upomni się o mnie. - powiedziała, patrząc gdzieś daleko przed siebie. - Wcześniej czy później nadejdzie nasz czas.

- Nirva... - zaczęła Atis Adea, lecz przyjaciółka nie dała jej skończyć.

- Tak musi być. Żadna z nas nie ma na to wpływu. Dobrze o tym wiem. Oboje o tym wiedzieliśmy.

Na chwilę zapadła cisza.
Rina wolałaby o tym nie rozmawiać. To oczywiście było głupie, ale podświadomie miała nadzieję, że nie-mówienie o nieuchronnym, odwlecze to. Rozsądek jednak natychmiast dochodził do głosu.
- Mam nadzieję, że upłynie jeszcze dużo czasu, zanim... - księżniczka zawahała się. - Wiem, że proszę o wiele, ale tylko ciebie mogę o to prosić. Moja bratowa ma swoje dzieci i swoje problemy, a z czasem tych ostatnich na pewno nie ubędzie.

Rina zaczęła rozumieć o co chciała prosić ją Nirva. Nie mówiła jednak nic, czując że przyjaciółka musi jej o tym sama powiedzieć.
- Daren to jeszcze dziecko. Jestem jednak pewna, że za parę lat... gdy nas zabraknie... Poradzi sobie. - powiedziała w końcu. - Ale proszę cię, nie opuszczaj go. Bądź mu podporą i przyjaciółką. Ufa ci i wie, że gdyby potrzebował pomocy...

- Nirva! - Rina położyła dłoń na jej ramieniu. - Macie przed sobą jeszcze wiele lat. Śmierć twojego brata nastroiła cię tak... - nie znalazła właściwego słowa. - Ale jeśli ma ci to pomóc, to bądź pewna, że nawet gdybyś mnie o to nie prosiła, nie zostawiłabym twojego syna samego. Bez względu na to, jak bardzo nie chciałby abym wtrącała się w jego życie.

Nirva uśmiechnęła się lekko.
- Dziękuję. - powiedziała.

- Nie musisz. - odparła Rina. - Nie musisz.

Brama zamknęła się za nią z cichym szelestem.
Stała w pełnym słońcu, podziwiając dobrze znany widok. Dolina kwitła. I to dosłownie. Wiosna nie poskąpiła temu miejscu swojej uwagi. Świeża zieleń, kolorowe kwiaty, coraz donośniejszy świergot ptaków, ciche bzyczenie niedawno obudzonych do życia pszczół. Wszystko to sprawiało, że aż chciało się żyć.
Odetchnęła głęboko czystym rześkim powietrzem. Pomyślała, że cała magia świata nie zastąpiłaby tego co teraz czuła.
Ale nagle poczuła coś jeszcze. Smutek i zdenerwowanie jednocześnie.
Znała to, więc bez trudu odgadła jaki gość czeka na nią w jej domu.
Daren był zajęty jakimiś pracami na dziedzińcu, lecz gdy tylko zobaczył Rinę, przerwał je i podbiegł do niej.
- Długo czekasz na mnie? - zapytała, zamiast powitania.

- Nie wiem. Nie nudziłem się. - odparł Daren.

- Oh, na pewno. - uśmiechnęła się Rina. - Dobrze cię widzieć. - dodała.

- Miałem nadzieję, że to usłyszę.

- Doprowadź się do porządku i przyjdź do mnie. - powiedziała, klepiąc go po ramieniu.

Chłopak skinął głową i szybko oddalił się.
Patrzyła za nim dopóki nie zniknął jej z oczu.
Bardzo lubiła jego odwiedziny, choć coraz częściej były to raczej ucieczki.
Gdy zobaczyła go znowu, był już czysty i uczesany, jeśli w ogóle można było kiedykolwiek powiedzieć tak o jego włosach.
- Nareszcie wyglądasz porządnie. - powiedziała. - Musiałeś się jednak bardzo nudzić, skoro zabrałeś się do tej pracy. Gdybyś uprzedził mnie...

- Wtedy ktoś musiałby uprzedzić mnie. - przerwał jej. - Nie planowałem tego. - dodał.

- Ostatnio w ogóle niczego nie planujesz. - powiedziała, podając mu ciasto owocowe, za którym zawsze przepadał.

- Twoi rodzice zapewne nie wiedzą, że tu jesteś? - zapytała, wskazując mu fotel.

- Zorientują się, gdy zobaczą kamień w fontannie.

- Martwią ich twoje ucieczki.

- Ucieczki?

- A jak inaczej to nazwać? Co tym razem się stało? - zapytała.

Daren przez chwilę nic nie mówił. Wiedział jednak, że w końcu będzie musiał jej powiedzieć.
Jak zawsze zresztą.
- No więc?

- Moja matka zaprosiła do nas swoją rodzinę.

- I co w tym takiego strasznego?

- Nie znasz moich kuzynów. To tacy... Tacy wstrętni, nadęci...

- Mówisz o swojej rodzinie! - przerwała mu.

- Nie wybierałem jej, ale to nie znaczy, że muszę...

Nie dokończył. Nie chciał powiedzieć czegoś, czego mógłby potem żałować.
- Zazwyczaj nigdy nie uciekam przed ludźmi, ale rodzina mojej matki jest chyba wyjątkiem.

- Czemu? Przecież znasz swoich kuzynów od urodzenia. Do tej pory nie miałeś nic przeciwko ich wizytom.

- Chyba dorosłem do buntu. - stwierdził. - Mam wrażenie, że brat mojej matki nigdy do końca nie zaakceptował mojego ojca. Pewnie bardzo nie chciał, żebym był do niego podobny. Usiłował mnie wychowywać ilekroć odwiedzałem go, lub gdy on zaszczycał nas swoją osobą. Zresztą nawet gdy go nie widziałem, podsyłał moim rodzicom nauczycieli i wychowawców. - mówił. - Znosiłem to, aż do jego śmierci.

Rina pamiętała to doskonale. Ambly rzeczywiście chciał zrobić z Darena "prawdziwego" księcia. Metody Nirvy nie przypadły mu do gustu i niemal na każdym kroku wyrażał swoją opinię. Wychowanie Darena było powodem wielu spięć w tej rodzinie.
Rina chciała nawet któregoś razu interweniować, ale Levar prosił ją by tego nie robiła. Sam załatwił całą sprawę, choć jak się potem okazało, tylko czasowo.
Chłopak nie dał się więc wychować na podobieństwo swych kuzynów, którzy ze strony ojca zaznali tylko dyscypliny.
Trudno więc było się dziwić, że Daren nie znajdował z nimi wspólnego języka. Teraz dorósł i zaczął podejmować decyzje. Jedną z nich była ucieczka przed swoją rodziną.
Rina rozumiała go. Prawdopodobnie postąpiłaby podobnie, jeśli nie tak samo.
Nie mogła jednak przyznać mu racji. Przynajmniej oficjalnie.
Ale Daren wiedział, że jej milczenie tak naprawdę wyraża zrozumienie.
- Wiesz, kiedy umarł Ambly, poczułem ulgę. - powiedział nagle.

- Ulgę? - zdziwiła się.

- Że w końcu nie będzie się mnie czepiał.

- Mówiłeś o tym ojcu, albo...

- Chyba żartujesz!

Rina uśmiechnęła się.
- I co? Masz zamiar ukrywać się tu wiecznie?

- Przynajmniej dopóki nie wyjadą. - odparł. - Chyba nie wyrzucisz mnie stąd? - zapytał.

Atis Adea spojrzała na niego i od razu poznał odpowiedź.

Daren niezbyt długo zabawił u Riny. Jeszcze tego samego dnia wrócił do swojego domu. Atis Adea osobiście odprowadziła niesfornego młodzieńca. On sam oczywiście nie był z tego zadowolony, lecz wiedział, że z Riną nie wygra.
- Nie przesadzaj. - mówiła. - Wytrzymasz te parę dni.

- Mam nadzieję, że wiesz co mówisz i że to będzie naprawdę parę dni.

- A poza tym - ciągnęła. - kiedyś jakiś mędrzec powiedział, że cierpienie uszlachetnia.

Daren spojrzał na Rinę badawczo. Miała poważną minę, ale wiedział że żartuje.
- Nie chcę być aż tak szlachetny. - odparł.

- Nie bądź taki mądry! - Rina pchnęła go lekko w stronę otwartej Bramy.

Oboje uśmiechając się, przeszli przez nią, by po chwili znaleźć się w ogrodzie Nirvy.
- Lepiej już idź. - powiedziała.

- A może pójdziesz ze mną? - zapytał. - Na pewno będzie ciekawiej.

- Raczej nie. To ciebie oczekują, nie mnie.

- To tylko wymówka. - odparł poważnym tonem Daren. - To ma być kara za moją ucieczkę, prawda?

Miał rację, to była wymówka. Znała rodzinę Nirvy. Wiedziała co czuł jej syn nawet nie używając magii. Nie miała ochoty spotkać dzieci Amblyego. Były dokładnie takie jak opisywał je Daren.
- Pozdrów swoich rodziców. - powiedziała.

Pożegnali się i Rina wróciła do swojej doliny.
- Gdybym to ja mógł się wymigać tak jak ona. - westchnął chłopak.

Wyjął z fontanny kamień i wolnym krokiem ruszył do domu.

Pobyt bratowej Nirvy przedłużał się. Ani Nirva, ani Levar nie wypowiedzieli jednego słowa skargi, choć ta wizyta zaczęła ich już męczyć.
Daren starał się jak mógł. Zabierał swoich kuzynów na przejażdżki, zabawy, wycieczki, lecz wszystkie te rozrywki nie odpowiadały zmanierowanym młodzieńcom. Jedynie najmłodszy z braci, Mikosh, potrafił docenić wysiłki Darena. Jemu jednemu podobało się życie z dala od zamku ojca i całej tej sztywnej etykiety.
Wyjaśnienie tego faktu było proste. Był dzieckiem, gdy umarł jego ojciec. Nie było więc komu edukować go. Niestety starsi bracia przejęli od ojca wszystkie nawyki i usiłowali wpoić je najmłodszemu z nich.
To z Mikoshem Daren najczęściej znikał z oczu kuzynom. Musieli oczywiście wysłuchać potem długiego kazania, ale zazwyczaj opłacało się.
Tamtego dnia również wymknęli się z zamku, by spędzić trochę czasu w miasteczku.
Dzień targowy przyciągał nie tylko kupców. Aktorzy, muzycy i sztukmistrze popisywali się przed tłumem na pospiesznie zbudowanych scenach.
Książę Ambly potępiłby ich i na pewno surowo ukarałby Mikosha za to, że mimo zakazów znalazł się w nieodpowiednim dla niego miejscu.
Pomimo to jednak syn księcia był zauroczony miasteczkiem i tym co się w nim działo za każdym razem, gdy Daren zabierał go ze sobą.
W drodze na targ mijali wozy obładowane towarami i trupy wędrownych artystów. Kolorowo ubrani ludzie zapraszali na swoje przedstawienia. Wszystko to sprawiało, że zanim jeszcze dotarli na miejsce, wiedzieli, że całodzienna eskapada będzie kosztowała ich bardzo długie kazanie. Ale przeczuwali, że ten dzień zapamiętają z zupełnie innych powodów.
Bramy miasta oblegane były tłumnie. Daren jednak przeprowadził swojego kuzyna "tajnym przejściem", które było zwyczajną, zamaskowaną przez roślinność, dziurą w murze.
- No, to jesteśmy na miejscu. - powiedział Daren, rozglądając się dookoła. - Lepiej pilnuj się mnie, drogi kuzynie.

- Nie jestem dzieckiem! - obruszył się młody książę.

- Ale jeśli się zgubisz, obaj będziemy mieli ciężkie życie. - zauważył Daren.

Ruszyli przed siebie.
Szli powoli nie tylko ze względu na tłum. Rozglądali się, przyciągani przez coraz to nowe okrzyki handlarzy, zachwalających swój towar i starających się przekrzyczeć innych.
Chłopcy szli zygzakiem między kupcami i klientami. Im bliżej byli rynku, tym głośniejszą muzykę słyszeli.
Byli już blisko celu, gdy nagle niedaleko rozległy się jakieś krzyki. Żaden z nich nie widział co się stało, ale musiało być to coś poważnego, bo w ich stronę sunęła grupka ludzi. Już wkrótce zorientowali się, że to miejscy strażnicy przepychają się przez tłum goniąc kogoś.
Daren był tak wpatrzony w nieporadnych strażników, że nie zauważył, gdy ktoś wpadł na niego, niemal go przewracając.
Chłopak chwycił intruza za ramiona.
- Dokąd to?!

- Puść mnie! - usłyszał gniewny głos.

Dopiero teraz przyjrzał się kogo złapał. Blond loki wystające spod chłopięcej czapki, utwierdziły go w przekonaniu, że to dziewczyna.
- Puszczaj, słyszysz?!

Jej twarz, tak jak i reszta jej samej były lekko przybrudzone. Ale oczy ... Oczy lśniły jak dwa głębokie jeziora.
- Puszczaj! - usłyszał znowu.

Zaraz potem poczuł ból w nodze.
Dziewczyna wyrwała się i niemal od razu zniknęła w tłumie.
- Kopnęła mnie. - powiedział Daren, rozcierając bolącą łydkę.

- Trzeba było mocniej ją trzymać! - powiedział Mikosh. - To zwykła złodziejka.

- Ale jaka ładna. - mruknął.

- Co?

- Nie, nic. Wyrwała mi się i tyle. Ciekawe co ty byś zrobił, gdyby to ciebie kopnęła.

Nagle tuż obok nich przecisnęli się strażnicy. Stracili młodą złodziejkę z oczu, ale wciąż jej szukali.
Mikosh zrobił krok w ich stronę. Daren od razu domyślił się co tamten chce zrobić. Chwycił go za rękę i mocno pociągnął do tyłu.
- Ani słowa! - powiedział twardo.

- Oszalałeś?! Ona złamała prawo!

- Przestań! Widziałeś ją? Była brudna i na pewno głodna.

- No wiesz! To jeszcze nie znaczy...

- Ty nigdy tego nie zaznałeś. I ciesz się. Ale nie zapominaj, że nie wszyscy są dziećmi księcia.

Chłopak nic nie powiedział.
- Chodź lepiej na rynek. Przedstawienia już się zaczęły.

Mikosh przez jakiś czas nie odzywał się. Był obrażony i zmieszany zarazem.
Rzeczywiście, nigdy nie zaznał głodu. Nawet nie znał nikogo kto głodował. Ale prawo jest prawem. Zawsze mu to wpajano. Gdyby ta dziewczyna chciała uczciwie zarobić, na pewno znalazłaby jakąś pracę.
Chłopak jednak niezbyt długo roztrząsał moralne aspekty tego co zaszło. Szczególnie, że na prowizorycznej scenie zobaczył... bardzo piękną tancerkę.
Daren od razu zauważył na kogo gapi się jego kuzyn. Musiał przyznać, że to co widział w zupełności usprawiedliwiało głupią minę Mikosha. Tancerka, choć ubrana w wiele kolorowych fatałaszków, zadziwiająco wiele odkrywała, a jej taniec był bardzo... ciekawy.
- Nie gap się tak! - szepnął Daren. - Głupio wyglądasz.

- Nieważne. - odparł Mikosh. - Czy ty widzisz to co ja? Bo nie jestem pewien czy to nie sen. A jeśli to sen to siedź cicho i nie budź mnie.

Daren uśmiechnął się.
Był zaskoczony reakcją, zdawałoby się tak dobrze ułożonego kuzyna. Ale pomyślał, że pozwoli mu jeszcze trochę tu postać, a potem...
W tłumie zobaczył znajomą umorusaną twarz z blond lokami.
Udawała, że ogląda przedstawienie, ale szukała czegoś innego. Jej zainteresowanie budziły raczej torby i kieszenie widzów.

- Zostań tu i nigdzie się nie ruszaj. - powiedział Daren do Mikosha.

Ten, nie odrywając wzroku od tancerki, skinął tylko głową i machnął ręką.
Daren zaczął powoli przeciskać się przez tłum. Nie chciał jej wystraszyć, ale musiał się do niej jak najszybciej dostać. W tłumie byli na pewno strażnicy, a nie chciał, żeby trafiła w ich ręce.
Tłum był gęstszy niż początkowo mu się wydawało. Poza tym nieznajoma dziewczyna również była w ciągłym ruchu. W pewnej chwili Daren stracił ją z oczu. Zaczął rozglądać się gwałtownie. Mogła być wszędzie. Strażnicy również. Ruszył do przodu, tam gdzie widział ją po raz ostatni. Zobaczył ją w samą porę. Dziewczyna znalazła potencjalną ofiarę. Podpity jegomość głośno i gwałtownie okazywał swój podziw dla tancerki, nie zwracając uwagi na coraz luźniej przymocowane do paska sakiewki. Daren przecisnął się do niego i w ostatniej chwili chwycił dziewczynę za nadgarstek.
- Hej! - wysyczała, usiłując się wyrwać.

Daren przyłożył palec do ust.
- Csiii.

Dziewczyna rzuciła na niego gniewne spojrzenie.
- Tylko tym razem nie kop mnie, dobrze?

- Czego chcesz ode mnie? - zapytała cicho, lecz w jej głosie wciąż słychać było wściekłość.

- Nic nie rób i nie mów, tylko chodź ze mną. - powiedział.

Nie czekając na jej odpowiedź, ciągle trzymając ją za nadgarstek, odwrócił się i pociągnął ją za sobą.
Ale dziewczyna opierała się, chcąc wyrwać się z uścisku.
Daren odwrócił się do niej i powiedział:
- Będzie lepiej jeśli pójdziesz ze mną.

- Bo co?

- Bo tu wszędzie roi się od strażników i wydaje mi się, że szukają ciebie.

- Nie wiem o czym... - zaczęła dziewczyna

Wtem, całkiem blisko rozległy się jakieś krzyki.
- I chyba cię znaleźli. - dodał Daren. - Więc jak? Ja czy oni?

Nie musiała nic mówić.
Zaczęli się oboje przeciskać przez tłum.
- Dokąd mnie prowadzisz? - zapytała.

- Musimy jeszcze kogoś zabrać.

Po chwili dotarli do miejsca, gdzie Daren zostawił Mikosha. Jak można się było spodziewać, chłopak ciągle tam był.
Nawet minę miał tą samą.
- Przykro mi, ale musimy już iść. - powiedział Daren i popchnął kuzyna przed siebie.

- Ale... - zaczął dziwnie piskliwie, jakby od dawna nie używał głosu.

- Żadnych "ale"! Szybko!

- Hej! Czy to nie ta...

- Ani słowa, kuzynie! Przed siebie!

Mikosh, choć zauważył znajomą "nieznajomą" i nie bardzo wiedział co się dzieje, posłuchał Darena i ruszył przed siebie. Postanowił, że później mu wygarnie.
Najszybciej jak mogli oddalili się od źródła kłopotów. Właściwie zrobili to dopiero, będąc pomiędzy budynkami. Zwolnili nieco, aby nie rzucać się w oczy. Dopiero wtedy dziewczynie udało się uwolnić z uchwytu.
- Co ty sobie właściwie myślisz?! - zaczęła gniewnie.

- Właśnie! - dołączył się Mikosh.

Spojrzał jednak na dziewczynę i dodał:
- To jednak jest ta złodziejka!

- Uważaj co mówisz, gówniarzu! - odgryzła się dziewczyna.

- Macie zamiar kłócić się tu, czy może pójdziemy dalej? - zapytał Daren.

- Z jakiej racji mam cię słuchać? - zapytała, podpierając się pod boki.

Miało to pewnie przypominać jakąś groźną pozę, ale raczej nią nie było.
- A z jakiej racji ona ma iść z nami? - odezwał się Mikosh.

- Zdaje się, że właśnie uratowałem cię przed więzieniem.

- Czy ktoś ci kazał?

- Właśnie! - zawtórował Mikosh i dodał - Tam jest jej miejsce!

- Zamknijcie się oboje, bo oszaleję! - nie wytrzymał Daren.

Wszyscy nagle zamilkli. Cisza była tak cicha, że aż nienaturalna. Ale trwała tylko przez chwilę.
- Wydawało mi się, że więzienie nie byłoby dobrym miejscem dla kogoś takiego jak ty. - powiedział w końcu Daren.

- Co to znaczy "dla kogoś takiego jak ja"? - zapytała z nutą gniewu i zniecierpliwienia.

- No... po prostu... - Daren próbował jej to wyjaśnić.

- Nie znam się na tym za bardzo, ale mimo iż kopnęłaś go w nogę, chyba mu się podobasz. - wyjaśnił Mikosh.

Założył ręce na piersi, przytupywał nerwowo nogą i zrobił taką minę, że Darena przeszył dreszcz.
Mikosh zapewne nie zdawał sobie z tego sprawy, ale w tej chwili wyglądał niemal dokładnie jak swój ojciec.
- Wypraszam sobie! - żachnęła się dziewczyna.

- Naprawdę wolałabyś być teraz w więzieniu? - zapytał w końcu Daren.

Dziewczyna spojrzała na niego.
- Oczywiście, że nie! Ale nie sądzisz chyba, że dałabym się złapać?

- Byłaś zbyt pochłonięta... tym co zamierzałaś zrobić, żeby zauważyć któregokolwiek ze strażników. - powiedział Daren.

- A ty miałeś ochotę zostać moim rycerzem i chronić mnie? - zapytała z ironią.

- Mniej więcej. Jeśli chodzi o rycerza, to raczej mniej. Reszta się zgadza.

Dziewczynę na chwilę zatkało. Starała się tego nie okazywać, ale zdradziła ją zbyt długa cisza.
- To nie było zabawne. - powiedziała zupełnie poważnie.

- Nie miało być! - zaprotestował Daren.

- Teraz i tak będę musiała tam wrócić!

- Nie musisz!

- Ciekawe! Ciekawe jak sobie wyobrażasz wyżywienie dwójki dzieci, skoro nie mam pieniędzy na jedzenie dla nich?!

- Dwójki dzieci?? - nie mógł uwierzyć Darem.

- Twoich dzieci? - zapytał Mikosh.

- Nie bądź idiotą! - zwróciła się do niego. - Jestem za młoda na dzieci!

- Wiec skąd...

- Znalazłam je.

- Jak to znalazłaś? Tak po prostu?

- Najzupełniej. W drodze. Parę tygodni temu.

Znowu zapadła cisza.
- Wędrowałam od wsi do wsi. Byłam sama, więc nie było tak źle. Aż tu któregoś wieczora... - zaczęła mówić powoli i spokojnie. - To sieroty. Ruszyły w świat, szukać, sama nie wiem czego. One chyba też nie bardzo wiedziały. Co miałam zrobić? Zostawić je?

- Gdzie są teraz - zapytał nagle Daren.

- A co ci do tego? - zapytała znowu gniewnie.

- Może są głodne?

Daren wyciągnął z kieszeni monety.
Spojrzała na niego podejrzliwie.
- Niewiele tego, ale może na razie wystarczy?

Potem spojrzała na Mikosha.
- Nie patrz na mnie. To jego pomysł.

Dziewczyna przełknęła ślinę.
- Jestem Ranee. - powiedziała, wyciągając do Darena rękę.

Kryjówka, w której Ranee zostawiła dzieci, była w rzeczywistości rozpadającą się szopą otoczoną gęstwiną lasu. Znajdowała się dość daleko od miasta i Daren dziwił się, że dziewczyna w ogóle zdecydowała się zostawić tam dzieci.
- Nie mogłam przecież zabrać ich ze sobą! - obruszyła się.

- Co, nie potrafią jeszcze kraść? - ironizował Mikosh, ale zamknął się natychmiast po tym, jak Daren dał mu kuksańca w żebro.

Ranee nie odpowiedziała, bo przez szparę w drzwiach szopy spoglądały na nich dwie pary niebieskich przestraszonych oczu.

- Wszystko w porządku. - powiedziała dziewczyna. - Nie bójcie się, możecie wyjść.

Oczy zniknęły, ale przez dłuższą chwilę nic się nie działo. W końcu jednak drzwi zaczęły powoli otwierać się i w szparze ukazała się najpierw rozczochrana głowa chłopca. Patrzył przez chwilę niepewnie to na Mikosha to na Darena. Ranee uklękła na jedno kolano i wyciągnęła do chłopca rękę.

- Nie bój się. To przyjaciele. Nie skrzywdzą was.

Chłopiec powoli i niepewnie wyszedł przed szopę. Wydawało się, że zaczyna ufać przybyszom. Nagle jednak wrócił do szopy, by po chwili wyjść z niej ponownie. Z pewnymi oporami, ciągnięta za rękę, szła dziewczynka. Była mniej odważna niż jej, zapewne, brat. Ale gdy tylko zobaczyła Ranee podbiegła do niej i objęła ją mocno za szyję. Chłopiec zrobił to również.

- One nie mogą mieć więcej niż pięć lat. - powiedział cicho Daren do Mikosha.

Ten jednak był tak zdumiony tym co widział, że skinął tylko głową.

Dzieci, ciągle obejmując Ranee za szyję, patrzyły na nieznajomych ukradkiem. Daren zauważył to i uśmiechnął się. Klęknął obok dziewczyny, pozostając jednak nieznacznie za nią.

- Witajcie. - powiedział.

Dzieci cofnęły się lekko, lecz dziewczyna przytrzymała je.

- Nie bójcie się. - powiedział Daren. - Nie zrobimy wam krzywdy.

Ranee odwróciła się i spojrzała na Darena. W jej oczach dostrzegł nadzieję. I strach.

Była za młoda, żeby opiekować się dwójką małych dzieci. Ledwo sama radziła sobie ze sobą, a tu przyszło jej matkować takim maluchom.

- Wszystko będzie dobrze. - powiedział, lecz patrzył na Ranee.

Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Prawie niezauważalnie.

- Twoja matka się wścieknie. - powiedział Mikosh.

- Ciszej, bo ktoś cię usłyszy! - upomniał go Daren.

- Może on ma rację? - wtrąciła się Ranee. - To miło, że chcesz nam pomóc, ale to chyba nie najlepszy pomysł...

- Nic nie mów! Zostaniecie tu do czasu, aż coś wymyślę. Poza tym moja matka nie wyrzuci was przecież.

- Mam nadzieję, że wiesz co mówisz. Nie chcę sprawiać kłopotu ani tobie, ani sobie.

- Nie sprawiasz, możesz mi wierzyć.

Ranee nie odpowiedziała. Na początku nie wiedziała czy może mu ufać. Temu drugiemu nie zaufałaby nigdy! Ale Daren... Był inny. Wierzyła mu, choć całe życie wiedziała, że tylko sobie może ufać. Teraz jednak chodziło o dzieci. Gdyby nie one, być może nigdy nie pozwoliłaby się tu przyprowadzić. Dawno już nie była w tak komfortowym miejscu. Izba przylegała do dużej komórki z ogrodniczymi przyborami. Nikt nigdy w niej nie mieszkał, ale nadawała się do tego wyśmienicie. Daren i Mikosh przynieśli koce i materace, trochę starych ubrań i pożywienia. Rozpalili w niewielkim piecu i przynieśli opał na zapas.

- Dym może kogoś tu zwabić. - zauważyła.

- O to się nie martw. Nikt tu nie przychodzi. Nawet ogrodnik zagląda tu rzadko. Poza tym to tylko tymczasowe.

- "Tymczasowe"? - zapytała dziewczyna, nie bardzo rozumiejąc.

- Nie możecie przecież mieszkać tu wiecznie. Trzeba wymyślić coś innego.

- Co mianowicie? Zabierzesz ich do apartamentów swoich rodziców i... - zaczął Mikosh.

- Czy choć raz mógłbyś najpierw pomyśleć, zanim coś chlapniesz? A potem pomyśl jeszcze raz! - warknął Daren.

- On ma rację. Nie możemy tu zostać.

- Niedługo będzie zima. Nie powinniście teraz ruszać w drogę.

- Musimy, nie mamy wyboru.

- Nie wolałabyś osiąść gdzieś na stałe, zająć się czymś i...

- Nie kraść?

Daren patrzył na nią nieco zmieszany.

- Właśnie. Może to nudniejsze, ale...

- Nawet nie wiesz ile razy chciałam z tym skończyć. - powiedziała. - Tyle razy, że przestałam już liczyć. Ale zawsze w końcu... - przerwała na chwilę. - Nie chcę o tym mówić. Wolałabym nawet zapomnieć.

- Uda ci się. A ja znajdę ci zajęcie. Zaufaj mi.

- Często to powtarzasz?

- Co?

- Żeby ci zaufać. Może za często?

- Nie zastanawiałem się czy to często czy nie. Po prostu chciałbym, żebyś uwierzyła mi. Zależy mi.

- Dlaczego?

Nagle usłyszeli jakiś hałas.

- Zostańcie tu. Zaraz wracam. - powiedział Daren i wyszedł.

Mikosh pokręcił głową i poszedł za kuzynem.

Obaj pobiegli w stronę skąd dobiegał hałas, chcąc wyprzedzić ewentualne kłopoty.

Po kilkunastu metrach natknęli się na nie.

Wpadli niemal na Ritha, najstarszego brata Mikosha. Musiał usłyszeć ich znaczenie wcześniej, bo stał wyprostowany z założonymi na piersiach rękami. Stał i czekał na nich.

- Można się było tego spodziewać. - powiedział na ich widok.

Chłopcy zatrzymali się raptownie.

Daren chciał coś powiedzieć, ale Rith był szybszy:

- Czekają na was. - powiedział. - A kiedy skończą z wami, ja będę na was czekał. Tym razem przesadziliście.

Mikosh i Daren spojrzeli na siebie, po czym omijając Ritha jak najszerszym łukiem, pobiegli do zamku.

Daren jednak po chwili zatrzymał się i ukryty za stertą drewna, obserwował starszego kuzyna. Ten postał jeszcze przez chwilę, rozglądając się dookoła. Potem odwrócił się i wolnym krokiem ruszył w drogę powrotną do zamku. Daren, mając pewność, że Rith nie odkryje kryjówki Ranee, zniknął.

Dogonił Mikosha na schodach.

- Co się tak wleczesz? - zapytał.

- Nie słyszałeś? Rith nam nie daruje. Mnie na pewno. Tym razem nic nam nie pomoże. - mówił Mikosh, zwieszając głowę.

Daren musiał przyznać mu rację. Jego rodzice nie byli tak beznadziejnie surowi jak matka i kiedyś ojciec Mikosha. Był pewien, że dostanie jakąś karę, ale współczuł kuzynowi, bowiem wiedział, że jego kara będzie gorsza.

Klepnął go po ramieniu i powiedział:

- Wezmę wszystko na siebie. Może nie będzie tak źle. To przecież ja cię namówiłem...

- Jak zwykle zresztą, ale tym razem to nie przejdzie.

- Cokolwiek się stanie, nie unikniemy tego. Teraz tylko Rina mogłaby nas uratować.

Mikosh spojrzał na Darena, jakby nowa nadzieja napełniła jego serce.

- Ale na to nie licz. Ona nie wtrąca się w nasze sprawy rodzinne. W dodatku mogłaby pomóc matce w wymyślaniu kary dla mnie.

- No to wpadliśmy na dobre. - westchnął Mikosh.

- Jakbyście zgadli. - usłyszeli podniesiony głos Nirvy.

Chłopcy stanęli jak wryci. Przed nimi, z nie wróżącą niczego dobrego miną, stała Nirva.

Ostatni wybryk Mikosha i Darena spowodował przyspieszenie decyzji o wyjeździe bratowej Nirvy. Sytuacja była napięta i Nirva doskonale rozumiała zdenerwowanie księżnej, ale w głębi duszy, nie okazując tego nikomu, odetchnęła z ulgą, gdy dowiedziała się o wszystkim.

Była nawet gotowa darować synowi karę, ale dopiero gdy znowu zostaną sami.

- Pamiętaj, żebyś nie chlapał językiem na lewo i prawo o tym co się stało! - upominał Mikosha Daren. - Nikt nie może się o tym dowiedzieć.

- Sądzisz, że utrzymasz to w tajemnicy?

- Ale ty masz trzymać dziób na kłódkę!

- Jak chcesz, to twoja sprawa. - Mikosh wzruszył ramionami. - Ja muszę się martwić o siebie. Rith jeszcze nic mi nie mówił, ale na pewno nie ominie mnie ta przyjemność.

- No cóż, trzymaj się w takim razie.

Gdy w zamku zapanowała w końcu cisza, Nirva i Levar mogli nareszcie odetchnąć głęboko.

- Rozumiem, że to twoja rodzina kochanie, ale mam nadzieję, że nieprędko ich znowu będziemy gościć.

- "Nieprędko" to dobre słowo. - uśmiechnęła się Nirva.

- A co zrobimy z naszym synem?

- Chyba skrócę mu tę karę. A może w ogóle daruję? Przecież on nie wytrzyma tu tyle czasu.

- Racja. Zawsze był w ciągłym ruchu i nie mógł nigdy usiedzieć spokojnie na miejscu. Ciekawe po kim to ma? - uśmiechnął się Levar.

Daren odprowadził Mikosha i jego rodzinę aż do głównych bram zamku, jakby chcąc się upewnić, że rzeczywiście wyjechali.

Gdy wrócił, powiedział tylko:

- Pojechali.

Chciał odejść, lecz matka zatrzymała go:

- A ty dokąd? - zapytała.

- Mam dużo pracy, więc zacznę jak najwcześniej. - odparł chłopak.

- Właśnie rozmawialiśmy o tym z twoim ojcem i zgodziliśmy się, że kara jest niewspółmierna do winy. Dlatego postanowiliśmy, że...

- Ależ mamo! Kara jest karą, a ja się z nią zgadzam. Zasłużyłem na nią i trudno. Poza tym miałaś rację, dookoła jest sporo pracy i...

- Daren! - przerwał Levar. - Oni już wyjechali. Nie musisz...

- Ale chcę! Naprawdę chcę. - powiedział, uśmiechając się.

A potem, nie czekając na reakcję rodziców, pobiegł przed siebie.

Nirva spojrzała na męża zdziwiona, ale ten wzruszył tylko ramionami.

Zajrzał do izby. Dzieci spały przytulone do siebie, ale Ranee nie było nigdzie w pobliżu. Zaniepokoił się trochę. Czyżby zostawiła dzieci i zniknęła? Czy mogłaby zrobić coś takiego? Nie znał jej zbyt dobrze, ale miał wrażenie, że jest bardzo przywiązana do tych maluchów i że nie mogłaby...

Nagle zobaczył ją. Klęczała przy jakimś krzaku róży i oglądała go dokładnie, dotykając jego liści i kwiatów.

Podszedł do niej cicho.

- Dzieci jeszcze śpią? - zapytała, niepatrząc na niego.

Skąd wiedziała, że to on?

- Tak, śpią. - odparł. - Co robisz?

- Cały ten ogród jest trochę zaniedbany.

- Ogrodnik jest już stary, a nikt inny nie zna się na tym fachu tak jak on.

- Naprawdę? Może ja mogłabym... - spojrzała na Darena, lecz przerwała po chwili. - Czy mówiłeś swoim rodzicom o nas? - zapytała.

Chłopak nie odpowiedział.

- Obiecałeś, że to zrobisz! - powiedział gniewnie, wstając.

Daren wciąż kucał i nie patrzył na Ranee.

- Obietnic się dotrzymuje. - usłyszeli nagle jakiś głos.

Chłopak zerwał się na równe nogi.

Nirva stała parę metrów za nimi. Nie widzieli jak się zbliża, bo kręta ścieżka była zarośnięta po bokach wysokimi chwastami i przerośniętymi krzakami.

Ranee stała nieruchomo, wpatrując się w nieznajomą kobietę, która najprawdopodobniej była matką Darena.

Ten, jakby czytając myśli dziewczyny, powiedział do kobiety:

- Mamo, co tu robisz?

- Mieszkam tu, jeśli jeszcze tego nie zauważyłeś. A czy ty możesz powiedzieć mi kim jest ta młoda dama?

- Mamo, wszystko ci wyjaśnię, tylko nie denerwuj się. - mówił Daren.

- Nie denerwuję się, czekam tylko na to co masz do powiedzenia.


Poprzednia Jesteś na stronie 6. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12