Magowie

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12
Poprzednia Jesteś na stronie 9. Następna

Część 7
Zemsta z przeszłości

Siedząc w fotelu wystawionym w ogrodzie, korzystała z pierwszych mocniejszych promieni wiosennego słońca. Tuż przy niej bawił się jasnowłosy chłopiec. Wiosnę było czuć w powietrzu. Nirva czekała na te dni od dawna. Dość już miała zimy i chłodu. Coraz gorzej znosiła nieprzyjazne pory roku. Starzała się z dnia na dzień. W głębi duszy miała nadzieję, że jeszcze nie nadszedł jej czas, ale jej ciało miało inne zdanie na ten temat. Jej życie było jednak pełne radości z powodu wnuka. Chłopiec nie chorował i rozwijał się wspaniale. Levar i Nirva byli niemal pewni, że to Rina dba o niego. Nigdy nie odwiedziła ich, ale po reakcjach chłopca, można było wywnioskować, że bywała w jego pobliżu i obserwowała go. Chłopiec, choć nie rozwinął jeszcze swoich umiejętności, zdawał się wyczuwać obecność Riny, a czasem zachowywał się jakby widział ją. Uśmiechał się i wyciągał rączki do kogoś niewidzialnego.
Tym razem również nagle przerwał zabawę i gaworząc coś, wyciągnął rączki w górę.
- Czy to nie czas, aby poznał cię, Rino? - zapytała Nirva. - Wiem, że jesteś tu. Dzięki mojemu wnukowi, zawsze wiem gdy pojawiasz się w jego pobliżu. Torin ma już prawie dwa lata, czy nadszedł jego czas?

- Jeszcze nie. - usłyszała znajomy głos.

Chwilę potem zobaczyła materializującą się postać. Rina kucała przy dziecku i uśmiechała się do niego. Chłopiec zaśmiał się głośno i radośnie, gdy zobaczył ją. Wyciągnął do niej rączki, a ona delikatnie podniosła go i wstała.
- Jest podobny do Darena. - powiedziała.

- I do Ranee. - dodała Nirva. - W końcu to ich syn.

Czekały na to spotkanie od dawna. Lecz teraz, gdy w końcu doszło do niego, żadna z nich nie potrafiła rozpocząć rozmowy.
- Czemu tak długo zwlekałaś? - zapytała w końcu Nirva.

- ???

- Chciałam cię przeprosić. My wszyscy jesteśmy ci to winni.

- Więc to ja zwlekałam?

- Mój syn... Daren zniszczył fontannę. Nie wiedziałam jak się z tobą skontaktować.

- Nie wiedziałam... Sądziłam...

- Rino... Wyrządziłam ci okropną krzywdę. Powinnam była pamiętać, kim jesteś. Powinnam była zaufać ci. Tamtego dnia miłość do własnego dziecka przesłoniła mi wszystko. Zapomniałam. A może nie chciałam pamiętać... Może chciałam znaleźć ujście dla własnego żalu. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Wiem jednak, że zawiodłam cię.

Mówiąc to Nirva wstała powoli z fotela.
Atis Adea posadziła chłopca na trawie i podeszła do przyjaciółki.
Padły sobie w ramiona.
- Wybacz mi. - szepnęła Nirva.

- Och, księżniczko... - powstrzymywała łzy Rina.

Trwały tak niemal wieczność, nie mogąc nacieszyć się sobą.
Minęło tak wiele czasu, tak wiele musiały nadrobić.
Były pochłonięte sobą tak bardzo, że nawet nie zauważyły zbliżających się Levara i Darena.
- Czy i mnie przebaczysz? - usłyszały.

Rina spojrzała na stojącego nieopodal Darena.
Bez słowa podeszła do niego i chciała go uścisnąć.
Czy mu wybaczy? Gdyby wiedział o wszystkich jej kłamstwach...
Nie była pewna czy na jego miejscu stać ją byłoby na przebaczenie. Wolała jednak tego nie sprawdzać. Może kiedyś...
Objęła go mocno. Daren odwzajemnił ten uścisk.
- Wiem, że sprawiłam ci ból. - powiedziała po chwili. - Być może ty postąpiłbyś inaczej. Ale nie zmienię przeszłości. Więc i ty wybacz mi.

Jeszcze przed śmiercią żony dziwił się, jak bardzo niegospodarna była. Księstwo było niewielkie, lecz posiadało duży potencjał. Mandor nie był pewien, czy księżna zwyczajnie nie potrafiła wykorzystać możliwości, czy po prostu miała zbyt miękkie serce. Mógł tylko przypuszczać, że chodziło raczej o to drugie. Lecz gdy został wdowcem, zaczął wprowadzać nowe porządki. Dzięki temu w ciągu paru lat od śmierci żony, skarbiec zapełnił się po brzegi.
Teraz Mandor, wciąż pozostający dla poddanych Kobianem, mógł zacząć żyć tak jak tego chciał.

Wszystko zdawało się być doskonałe, trwałe i niezmienne.
Tylko czas był w ciągłym ruchu. Czas i Torin.
Nirva i Levar mieli coraz mniej sił dla wnuka. Tym bardziej, że Levar zaczął chorować. Sprowadzeni medycy wypróbowali wszystkie swoje metody, ale ich wysiłki nie przyniosły pożądanych skutków. Daren nie mógł się z tym pogodzić.
- Rith ma na swym dworze jednego z najznamienitszych medyków. - mówił. - Sprowadzę go. On...

- Synu! - przerwał mu Levar. - Żaden medyk nie powstrzyma śmierci. Nawet ten najznamienitszy.

- Nie mów tak!

- Każdego z nas to czeka. Nie ma powodu rozpaczać.

- Jeśli nie medyk to na pewno Rina...

- Ani mi się waż prosić ją o to! - Levar podniósł głos, lecz natychmiast przypłacił to atakiem kaszlu.

W tym samym momencie do pokoju weszła Nirva.
- Co tu się dzieje? - zapytała, podchodząc do łóżka.

Kaszel ustępował.
- Twój syn chce sprowadzić Rinę, żeby powstrzymać to co i tak musi nastąpić. - powiedział w końcu.

Nirva spojrzała na Darena.
- Nawet ona nie może powstrzymać śmierci. - odparła. - Może ją opóźnić, ale nie powstrzymać. Powinieneś to wiedzieć.

- To też sposób!

- Nie! To nie jest żaden sposób! To tylko przedłużanie męczarni. - nie ustępowała Nirva. - Pogódź się z faktem, że są rzeczy na które nie mamy wpływu.

- Słuchaj matki! - dodał Levar. - A teraz idźcie już. Jestem zmęczony.

Daren pożegnał się z rodzicami i wyszedł.
- Nie pozwól mu na to. - powiedział Levar. - Nie pozwól.

Nirva nic nie powiedziała. Pogładziła go tylko po siwych włosach i pocałowała w czoło.
Tego samego wieczora Nirva postanowiła porozmawiać z synem. Nie było go jednak ani w jego komnacie, ani w komnacie wnuka. Znalazła go dopiero przy odbudowanej ogrodowej fontannie.
- Co tu robisz o tej porze? - zapytała.

Daren nie odpowiedział.
Zauważyła, że trzyma coś w zaciśniętej pięści. Podeszła do niego bliżej. Rozgięła palce i w dłoni ujrzała kamień-klucz do Bramy.
- Daren... - zaczęła, lecz nie mogła mówić.

Przytuliła syna.
- To mój ojciec. - usłyszała.

Spojrzała na niego.
- A mój mąż. - powiedziała. - Nie myśl, że nie cierpię, że nie czuję bólu. Długo zajęło mi zrozumienie, że nikt nic na to nie poradzi, że żaden ból ani zaklęcie tego nie zmieni. Twój ojciec jest miłością mojego życia. Dla niego zrezygnowałam z wiecznej młodości. Ale czas jest nieubłagany. Musimy się z tym pogodzić.

- Pogodzić? Dlaczego mi to mówisz?

- Bo kiedyś ty będziesz musiał powiedzieć to swojemu synowi. Jemu będzie jeszcze trudniej, bo dla niego czas będzie płynął inaczej. Taki jest ten świat. Są rzeczy, na które mamy wpływ i takie, na które nie mamy.

Daren nic nie mówił. Wbił oczy w ziemię.
Może byłoby mu łatwiej, gdyby nie znał Riny. Gdyby w jego życiu nie było magii. Gdyby nie wiedział...
Ale w głębi obolałego z bólu serca czuł, że matka ma rację. Chyba jak każde dziecko wierzył, że jego najbliżsi są wieczni. Bez względu na wiek, uświadomienie sobie faktu, że tak nie jest, było bolesne.

Najchętniej uciekłby stamtąd. Nie mógł znieść potoku słów, gestów i obietnic.
Dlaczego ci wszyscy ludzie nie zdają sobie sprawy, że pogarszają tylko wszystko?
Żadne słowa nie mogły pocieszyć go, żaden gest nie był w stanie zmniejszyć bólu.

Jak długo jeszcze będzie musiał tego słuchać? Ilu osobom będzie musiał podać dłoń i powiedzieć "dziękuję"? Dlaczego po prostu nie odejdą?!
Z najwyższym trudem powstrzymywał się przed wyrzuceniem tych wydawałoby się nieskończonych tłumów. Gdyby nie matka, siedząca obok, pewnie zrobiłby to.
Składanie kondolencji skończyło się w końcu. Daren przez dłuższą chwilę patrzył na zebranych.
Ciekawe ilu z nich wyraziło szczery żal, a ilu przybyło tu z czystej ciekawości?
Nie mógł sobie przypomnieć imion większości z zebranych. Zresztą po co? Najedzą się, napiją i odejdą, opowiadając ze szczegółami o wszystkim, narzekając na poczęstunek i niezbyt rozmownych gospodarzy.
Nie obchodziło go to!
Nie obchodzili go ani ci ludzie, ani nic innego!
Musiał im jednak podziękować w imieniu rodziny. Był teraz jej głową. Starał się to zrobić szybko i taktownie, aby w końcu móc się oddalić. Gdy skończył mówić, służba otworzyła szerokie drzwi prowadzące do sali obok, gdzie stoły zastawione już były poczęstunkiem.
Nagle poczuł kościstą dłoń na swojej dłoni. To matka, wstawszy powoli, stanęła obok niego. Patrzyła mu w oczy i był niemal pewien, że rozumie go.
- Synu...

Włożyła mu rękę pod ramię, aby razem przejść do sali, ale Daren nie ruszył się z miejsca.
- Nie mogę. - szepnął.

Nirva chciała coś powiedzieć, lecz niespodziewanie przy nich pojawili się Rith i Mikosh.
- Ciociu, pozwól. - odezwał się ten ostatni.

Poprowadzili Nirvę do gości.
Darenowi zrobiło się wstyd. On powinien to zrobić. To jego powinność.
A jednak nie potrafił się przemóc.
Został sam w pustej sali. Echo zamykanych drzwi cichło dziwnie powoli.
Usiadł ciężko na miejscu matki. Tuż przy nim pojawiła się zwiewna czarna postać. Nie słyszał jej kroków, ale spodziewał się jej. Sądził jednak, że spotka ją znacznie wcześniej.

Poczuł dotyk dłoni na swym ramieniu. Miał wrażenie, że całe jego ciało ogarnia błogi spokój. A mimo to nie mógł powstrzymać łez. Postać pochyliwszy się lekko nad nim, objęła jego głowę i przytuliła do siebie. Trwali tak przez chwilę, dopóki Daren nie opanował szlochu. Wyprostował się w fotelu, po czym spojrzał na postać, która do tej pory skrywała swą twarz pod czarnym kapturem. Żadne z nich nie musiało nic mówić. Rozumieli się bez słów. Rina otarła ostatnią łzę z policzka Darena.
Cóż innego mogła zrobić?

- Panie! - usłyszał.

Odwrócił się w stronę wchodzącego do komnaty.
- Czego chcesz, Prem? - zapytał wyraźnie zdenerwowany nieproszonym pojawieniem wysokiego mężczyzny. - Zdobycze znowu cię nie zadowalają?

- Nie, panie. Nie o zdobycze chodzi tym razem. Choć muszę przyznać, że ostatnio coraz trudniej o coś naprawdę cennego. Niedługo będziesz musiał dopłacać do tego interesu. - dodał ironicznie.

Kobian obrzucił go lodowatym spojrzeniem.
Ach, gdyby tylko mógł...!
- Czego chcesz zatem? - zapytał zniecierpliwiony.

- Mam dla ciebie jeńca.

- Oszalałeś?! - krzyknął, wstając gwałtownie z hukiem przesuwając krzesło. - Po co mi jeniec?! Nikt nie powinien nawet ciebie tu zobaczyć! Chcesz mi zwalić na kark...

- Ten jeniec ma informacje, które, o ile dobrze się orientuję, bardzo cię zainteresują. - przerwał mu Prem.

Kobian zacisnął pięści.
Dla tego człowieka mógłby wymyślić przemyślne tortury!
Gdyby tylko wciąż władał magią.

- Mamo, nie mam ochoty i tyle! - krzyknął Daren, lecz po chwili uspokoił się nieco i dodał spokojniej - Ten wyjazd nie jest mi potrzebny. Poza tym nie zostawię cię tu samej.

- Nie jestem sama! Twoi kuzyni zapraszali cię w imieniu swoim i swojej matki. Nie wypada odmawiać.

- Mamo...! - jęknął Daren.

- Weź ze sobą Torina. Niech pozna swoją rodzinę.

- Nawet ich nie zapamięta. To jeszcze dziecko.

- Więc niech oni poznają jego! - Nirva stuknęła laską o posadzkę.

Często dawała w ten sposób znak, że nie znosi sprzeciwu.
- Ta podróż dobrze ci zrobi. - odezwała się w końcu łagodniej. - Odprężysz się, podenerwujesz trochę innych...

Daren zaśmiał się. Po raz pierwszy od długiego czasu.
Spojrzał na matkę. Ona również uśmiechała się.
- Jedź. - powiedziała. - Będę na was czekała.

Siedział zadowolony w swoim zdobionym krześle, delikatnie obracając w palcach medalion. Choć był sam w komnacie, ciągle słyszał w głowie relację Prema. Kontemplował ją na nowo, a w jego umyśle kiełkował pomysł. Jeniec schwytany parę tygodni temu, okazał się cennym źródłem informacji. On sam nawet nie zdawał sobie sprawy jak bardzo.
Dla kogoś postronnego jego słowa mogły wydawać się co najmniej pozbawione sensu. Ale Mandor potrafił wyłuskać spośród nich bardzo interesujące fakty.
Teraz wiedział już wszystko co chciał wiedzieć.
Aż korciło go, by zobaczyć chłopca.
Był ciekaw czy potrafiłby rozpoznać go. Kiedyś potrafiłby bez trudu.
Na to wspomnienie zacisnął na medalionie pięść.
- Już niedługo... niedługo... - szepnął, uspokajając się.

Nagle drzwi komnaty otworzyły się i wszedł Prem.
Idąc w stronę kominka, dokładnie wycierał sztylet. Obejrzał go uważnie i stwierdziwszy, że jest już czysty, wrzucił do ognia poplamioną szmatę.
Mandor uśmiechnął się.
- Co dalej? - zapytał Prem. - Mówił, że wybierają się w podróż. Moglibyśmy...

- Jeszcze nie teraz. Potrzebuję planu, dobrego planu. Muszę upewnić się, że nikt mi nie przeszkodzi. Wyślij kilku ludzi do zamku, niech obserwują ich, niech nie spuszczają z nich oczu. Ale niech nie ważą się nic robić sami. Pamiętaj!

Prem nic nie odpowiedział. Skinął lekko głową, nie wiadomo czy na znak, że rozumie, czy na pożegnanie i wyszedł. Nie rozumiał dlaczego miał czekać. Wolałby działać już teraz.
Współpraca z księciem nauczyła go jednak, że lepiej mieć go po swojej stronie.
Zresztą, co to za różnica? Skoro jest gotowy już dziś, będzie gotowy za parę dni.

Ogień płonął cicho i leniwie w kominku. Jednak Nirvie zdawało się, że w ogóle nie daje ciepła. Dookoła panowała cisza i chłód.
Wzięła do ręki laskę opartą o poręcz fotela i odkładając na bok wełniany koc okrywający do tej pory jej nogi, wstała.
Podeszła powoli do kominka i wyciągnęła rękę w stronę ognia, jakby chciała się przekonać czy jest prawdziwy. Był. Poczuła jego ciepło. To było przyjemne uczucie. Szczególnie gdy ciągle padał deszcz.
Spojrzała za okno. Zaczął padać nagle parę godzin temu. Sądziła jednak, że gwałtowna ulewa szybko minie, a słońce osuszy zamienioną w błoto ziemię. Ale deszcz ciągle padał. Od dłuższego czasu był miarowy, jednostajny, nie niepokojony podmuchami wiatru. Wręcz usypiający. Ale niósł też z sobą dziwny niepokój.
Zresztą może to Nirva go odczuwała, a wyobraźnia przypisywała monotonnym kroplom irracjonalne właściwości?
A może to nie był niepokój? Może bardziej tęsknota?
Ale przecież sama kazała Darenowi odwiedzić ciotkę. I zabrać Torina.
Teraz jeszcze bardziej odczuwała śmierć Levara. Zamek stał się pusty, zimny, a w jego murach zamieszkała samotność.
W długie bezsenne noce zastanawiała się, czy tego właśnie chciała.
Czy pomyślała o tym, gdy prosiła Rinę o pomoc.
Wtedy wydawało jej się, że ma wszystko i że potrafi ułożyć sobie życie i poradzić sobie z przeszłością.
Jakże ciężko jej było.
Miłość męża, narodziny syna i osiągnięta wtedy stabilizacja i spokój, dodawały jej sił i rekompensowały straconą moc. Lecz w miarę upływu czasu, gdy okazało się, że życie składa się również z bólu i porażek, było jej coraz trudniej. Chciała znowu walczyć ze światem, lecz już nie mogła. Nie tak, jak zrobiłaby to kiedyś. Czas płynął i przynosił nie tylko nowe radości, ale też nowe troski.
Czy gdyby wiedziała o tym wszystkim o czym wie teraz, poprosiłaby Rinę o pomoc?
A może w ogóle zrezygnowałaby?
Zanim to wszystko się stało, była przecież szczęśliwa. Skłamałaby jednak, gdyby przyznała, że potem nie zaznała już szczęścia. Być może dzięki bólowi jakiego doświadczyła, potrafiła w pełni docenić swoje szczęście.
A mimo to teraz była samotna.
Nawet Rina zdawała się od niej odsunąć.
Ale i to nie była do końca prawda. Przecież to Nirva wybrała swój los. Świadomie i uparcie dążyła do niego. Rina zawsze stała z boku. Zawsze gotowa nieść pomoc. Ale nie były już związane ze sobą tak jak dawniej. Wszystko zmieniło się. Niby niezauważalnie, niby wszyscy pogodzili się z tym, a jednak...
Rina Pler wciąż była młoda. Różnica między przyjaciółkami pogłębiała się coraz bardziej. Taki był wybór Nirvy, choć chyba do końca nie przewidziała jego konsekwencji.
Atis Adea zawsze potrafiła być taktowna wobec innych ludzi i pewnie dlatego sama usunęła się w cień.
I nagle okazało się, że dzieli je tak wiele i że bezpowrotnie straciły więź, która łączyła je przez tyle lat.
Nirva czuła się po trosze winna, lecz bolało ją to też. Nie miała prawa jednak przywiązywać jej do siebie i swojej rodziny. Choć w ostateczności los zrobił to za nią, obdarzając jej wnuka magią.
Ale to nie było już to samo.
Obie były już inne.
Nirva westchnęła.
Dlaczego nagle zaczęła rozpamiętywać swoje życie?
Dlaczego wciąż czuje niepokój?
Dlaczego wciąż padał deszcz?

Dzieci siedziały niemal nieruchomo, wsłuchane w opowieść białowłosej kobiety. Niektóre z nich miały lekko rozchylone usta.
Kiedyś, będąc w osadzie, zaczepiło ją kilkoro odważniejszych dzieci, pytając czy mogłaby opowiedzieć bajkę o czarodziejach. Rina była zaskoczona tą prośbą, tym bardziej, że nikt przedtem nie prosił ją o nic podobnego. Skoro jednak dorośli wiedzieli kim jest, ich dzieci też musiały się tego dowiedzieć. One nie znały żadnego Maga, w odróżnieniu od niektórych dorosłych mieszkańców osady. Były ciekawe, jak to dzieci.
Atis Adea, aby nie robić dzieciom przykrości obiecała, że następnym razem opowie im coś. Zadowolone z takiej obietnicy, pobiegły do rówieśników, by powtórzyć im wszystko.
Rina natomiast, musiała wymyślić jakąś historię. Trochę to trwało, lecz potem doszła do wniosku, że nie jest to takie trudne, tym bardziej, że mogła pomagać sobie drobnymi czarami.
Od tamtej pory, bardziej lub mniej regularnie, spotykała się z dziećmi, opowiadając im nowe historie. I tylko ona wiedziała, że niektóre z nich kryły ziarna prawdy.
Rina czerpała z tych spotkań sporo przyjemności. Uczyła się przy okazji jak postępować z dziećmi, bowiem wszystko to mogło jej się przydać, gdy Torin zamieszka razem z nią.
Opowiadając historię, patrzyła niekiedy z rozbawieniem na reakcje dzieci.
Zbliżała się do końca, gdy nagle poczuła coś dziwnego.
Ktoś nieproszony przeszedł przez Bramę.
Pospiesznie skończyła swą opowieść. Dzieci zaczęły prosić ją o kolejną, lecz odmówiła łagodnie acz stanowczo.
Musiała jak najprędzej sprawdzić co się stało.
Zanim wśród dzieci przebrzmiało westchnienie zawodu, wstała i wykonawszy nieznaczny ruch ręką, zniknęła. Nigdy przedtem nie robiła tego w miejscu publicznym, toteż dzieci umilkły nagle, zadziwione sztuczką.
Siedziały nieruchomo, mając nadzieję, że kobieta powróci i opowie im jeszcze jedną historię. Dopiero po dłuższej chwili zaczęły powoli wstawać i rozmawiając głośno między sobą, odeszły.
Tymczasem na drodze prowadzącej do jej domu, stał mocno zdezorientowany człowiek. Wiedział, że sprawa jest pilna, ale wrażenia doznane podczas przechodzenia przez przejście były zbyt silne i nie pozwalały mu ruszyć się z miejsca.
- Kim jesteś? - usłyszał nagle za sobą.

Przestraszył się tak bardzo, że omal nie upuści listu.
Odwrócił się gwałtownie. Parę kroków przed nim stała młoda kobieta o długich do ramion zupełnie białych włosach. Miała na sobie długą zwiewną suknię w różnych odcieniach granatu. Gdyby nie te włosy, nie różniłaby się od innych...
- Czego tu szukasz? - przerwała mu rozmyślania.

- Ja... - zaczął się jąkać.

Rina wyczuła, że coś się stało. Chcąc zaoszczędzić czas, zajrzała do umysłu mężczyzny. Zrobiła to tak delikatnie, że nawet tego nie zauważył. Niestety nie znalazła niczego niepokojącego. Tylko list, który trzymał w ręku...
- Czy to dla mnie? - zapytała, wskazując na papier.

Mężczyzna jakby obudził się nagle.
Podszedł do niej i wręczył jej list, kłaniając się przy tym.
Zanim jednak złamała pieczęć, otworzyła Bramę.
- Możesz wracać. - powiedziała, a widząc niepokój w oczach mężczyzny, dodała - Nie obawiaj się.

Dopiero gdy Brama zniknęła, otworzyła list.
Poznała pismo Nirvy.

- W normalnym świecie nie zmartwiłabym się. - mówiła Nirva. - Ale ten świat jeszcze długo nie będzie normalny, przynajmniej w moim pojęciu.

- Pogoda nie jest najlepsza, może...

- Rino! Coś się stało! Musiało się coś stać! Daren wysłałby posłańca, gdyby to miało być zwykłe spóźnienie.

Nirva była bardzo zdenerwowana.
- Nie powinnam była namawiać go do tego wyjazdu. - mówiła cicho z wyrzutem. - To wszystko moja wina.

- Uspokój się. Znajdę ich. A do tej pory...

Czuła wszystkie te targające przyjaciółką emocje. Sama obawiała się, że Nirva może mieć rację. Nie mogła jednak powiedzieć tego głośno. Nie potrafiła też znaleźć słów, które mogłyby choć trochę uspokoić i pocieszyć ją.
- Nie traćmy czasu. - powiedziała w końcu. - Czekaj tu na - już miała powiedzieć "mnie", lecz w porę ugryzła się w język i powiedziała - nas.

Nirva skinęła głową. Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale zanim otworzyła usta, postać Riny niknęła właśnie w otwartej Bramie.

Swoim pojawieniem się wywołała ogromne poruszenie wśród mieszkańców zamku. Kilku z nich przestraszyła nie na żarty, gdy na środku dziedzińca otworzyła się nagle z hukiem Brama i wyszła z niej białowłosa kobieta.
Rina jednak nie miała ochoty ani czasu, aby się tym przejmować. Swe kroki skierowała bezpośrednio do komnat księżnej. Mijani ludzie schodzili jej z drogi, tworząc swojego rodzaju szpaler.
Niestety jej wizyta nie dała spodziewanych rezultatów. Okazało się, że Daren wyjechał ze swoim synem i kilkoma rycerzami w zaplanowanym czasie. Mikosh odprowadził ich nawet do odległego o dzień drogi zajazdu i wrócił.
- I nie zauważyłeś niczego niezwykłego? - zapytała.

- Nie. Nikt nas nie śledził, nikt nie mijał. Szlak jest bezpieczny od wielu lat. Co mogłoby się wydarzyć?

- Coś, czego nikt nie przewidział. - odparła, po czym pożegnawszy się, otworzyła Bramę i zniknęła w niej.

Wszystko dookoła zdawało się przeciwstawiać się jej. Deszcz padający od paru dni wpływał na nią niekorzystnie. Rozstrajał ją skutecznie, kruszył koncentrację, podsuwał najgorsze wizje. Oczywiście łatwiej było zwalić wszystko na deszcz. Wiedziała jednak, że deszcz to tylko woda, która nie była dla niej żadną przeszkodą. To jej umysł sprawiał, że czuła się tak podle. Sam list Nirvy był powodem do zdenerwowania, ale im dalej szła, tym gorsze miała przeczucia. Przez to miała problemy ze znalezieniem Darena. Była zła na siebie za tą nieudolność.
Postanowiła w końcu wziąć się w garść.
Odepchnęła czarne myśli, oczyściła umysł i zaczęła raz jeszcze poszukiwania.
Stała nieruchomo z zamkniętymi oczami, ukrytymi niemal całkowicie w cieniu czarnego kaptura. Przemoczona peleryna zwisała z niej nieruchomo.
Postronny obserwator mógłby mieć problem z odróżnieniem jej postaci od tła, w które wtopiła się. Gdyby nie dwa pasma białych mokrych włosów, wystających spod kaptura.
Krople deszczu, przedzierające się przez korony drzew, nie oszczędzały jej. Lecz ona trwała w miejscu, szukając bliskich jej osób.
W pewnej chwili otworzyła oczy, lecz na jej twarzy nie zagościła radość, ani ulga. Tuż za nią otworzyła się Brama. Kobieta weszła w nią pośpiesznie.

Stała na środku pustej błotnistej drogi. Odwróciła się i gdy Brama zniknęła ujrzała... pustą błotnistą drogę.
Była sama.
Deszcz musiał przestać padać całkiem niedawno, bo było go jeszcze czuć w powietrzu.
Nagle zobaczyła coś przed sobą.
Zdjęła z głowy kaptur.
Podeszła bliżej.
Szczątki konia pokryte były błotem, dlatego nie zauważyła ich wcześniej. Obok z błota wystawał fragment uzdy.
Podniosła go i obejrzała dokładnie.
- Daren... - szepnęła pełna najgorszych obaw.

Nagle odwróciła głowę, jakby coś ją przestraszyło. Upuściła trzymany w dłoni strzęp i nie zważając na błoto i kałuże zaczęła biec w stronę lasu.
Dobiegłszy do niego zatrzymała się, szukając czegoś, a gdy to znalazła, pobiegła dalej.
Po chwili zobaczyła wśród drzew starą chatę.
Przystanęła, obawiając się tego co tam znajdzie, lecz po chwili wahania, ruszyła dalej.
Otworzyła drzwi. Skrzypnęły przeciągle.
W środku panował gęsty półmrok.
Weszła powoli do środka, rozglądając się.
To co zobaczyła, sprawiło, że jej serce na chwilę stanęło.
Pod jedną ze ścian leżał mężczyzna. Był martwy. Obok niego na klepisku lśniła ogromna plama krwi.
Znalazła sześć ciał. Okaleczenia wskazywały na zaciętą walkę i powolną śmierć w bólach.
Im więcej ciał widziała, tym większy strach ściskał jej gardło.
Miała nadzieję, że nie znajdzie tego czego szukała. Wśród krwi i bólu tlił się promyczek nadziei.
Lecz wkrótce i on zgasł, gdy odsłoniła twarz siedzącego przy ścianie mężczyzny. Bezwiednie uklękła przy nim, zakrywając usta dłonią. Powstrzymywała krzyk, ale miała wrażenie, jakby rozrywał ją od środka.
Twarz Darena była mokra od krwi i deszczu. Rana na policzku wyglądała jak drobna rysa w porównaniu z raną na głowie, która zlepiła włosy mężczyzny w krwawy kołtun. Peleryna, którą był okryty przesiąknęła krwią. Odgarnęła ją na bok. Trzy pchnięcia sztyletem i jedno cięcie mieczem.
Nie mógł tego przeżyć. Nikt nie mógłby.
- Chłopiec... - usłyszała w pewnej chwili.

Odwróciła się gwałtownie.
Kto to powiedział? Przecież wszyscy...
I nagle zobaczyła go. Siedział w rogu izby w mroku.
Podeszła do niego szybko i klęknęła przy nim. Cały prawy bok był rozcięty. Krew sączyła się wolniutko.
Była tak zdenerwowana, że nie wiedziała jak mu pomóc, od czego zacząć. Chciała dotknąć jego boku, lecz powstrzymał ją.
- Nie. Chłopiec... Chodziło im o chłopca...

Patrzyła na niego i nie rozumiała o czym mówi.
- Nie daliśmy rady. Daren próbował...

- Co z chłopcem?

- Porwali go.

- Kto?

- Nie wiem... Słyszałem tylko...

Jego ciałem wstrząsnął silny dreszcz. Nie mógł złapać tchu.
- Kto? - zapytała niemal błagalnie.

- Ko... - zaczął mozolnie walcząc z bólem. - Ko... bian...

Zamarła gdy usłyszała to.
Mężczyzna wydał z siebie ostatnie tchnienie.
Rina nie mogła już powstrzymać krzyku.

Była wdzięczna ludziom ze swojej doliny za to, że zajęli się ciałami obcych sobie ludzi. Nie mogła pozwolić, by Nirva zobaczyła to co ona. Sama świadomość, że utraciła syna była wystarczająco straszna.
Nie potrafiła spojrzeć jej w oczy.
Obiecała przecież wiele lat temu, że będzie go chronić.
Zawiodła.
I jeszcze Torin...
Stojąc w mroku widziała jak rodziny opłakują swoich zmarłych. Czuła ich ból, lecz nie miała odwagi wyjść do nich, pocieszyć ich.
Bo jak mogłaby to zrobić?
Znała tylko zaklęcia, tylko nimi posługiwała się. Lecz nawet one nie zagłuszyłyby bólu. Wiedziała o tym. Bała się, że jest temu winna. Gdyby chroniła Darena tak jak przyrzekła, żaden z tych młodych mężczyzn nie zginąłby.
Przez łzy zobaczyła Nirvę.
Powoli, z trudem zbliżała się do ciała swego syna. Stuk laski odbijał się echem, którego nic nie mogło zagłuszyć.
Przez chwilę zlewał się z obrazem, który stanął jej przed oczami. Każdy stuk był pchnięciem sztyletu w ciało Darena. Znowu i znowu, bez końca.
Cofnęła się głębiej w mrok.
Chciała ukryć się, zniknąć, zapomnieć.
Lecz nie potrafiła i wiedziała, że nigdy się tak nie stanie.
Nirva doszła do Darena leżącego, podobnie jak inni, na stole.
Dotknęła delikatnie jego ciała, jakby bała się, że sprawi mu ból.
Jakby jeszcze nie wierzyła...
W pewnej chwili spojrzała przed siebie w mrok. Z wyrzutem, niemym pytaniem, bólem.
Rina mogłaby przysiąc, że Nirva patrzyła na nią.
Nie mogła tego znieść. Odeszła najciszej jak potrafiła.

Płomień w kominku palił się gwałtownie, jakby chciał wydostać się i pożreć wszystko dookoła. Stała tuż przy nim i wpatrywała się w niego. Widziała tylko wściekłość, bezradność i chęć zemsty.
To było jej wnętrze. Tym wypełniła się, gdy...
Ogień buchnął, liżąc niemal poły jej szaty.
Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko.
Gorące języki cofnęły się nieco.
Nie mogła zostać tu. Musiała odzyskać Torina.
Nie uratowała jego ojca, lecz nie pozwoli aby ten sam los spotkał jego.

Nie była pewna czy w tej krainie kiedykolwiek panowała inna pora roku niż zima. Nie mogła też zrozumieć dlaczego właśnie ją wybrała Ranee.
Jednak w tej chwili nie miało to żadnego znaczenia.
Wypowiedziała zaklęcie i przestała odczuwać zimno.
Kolejne zaklęcie przeniosło ją wprost przed drzwi domu Mirty.
Zapukała. Po chwili drzwi otworzyła gospodyni.
Poznała ją, choć przez chwilę przyglądała się białowłosej kobiecie z uwagą.
Mirta postarzała się bardzo, Rina nie mogła tego nie zauważyć.
- Witaj. - odezwała się Atis Adea. - Widzę, że poznajesz mnie.

- Trudno zapomnieć kogoś takiego jak ty. Wejdź.

- Szukam Ranee. Wiem, że nie ma jej tu, ale miałam nadzieję, że pomożesz mi ją odnaleźć.

- Niby jak? Nie jestem Magiem. - powiedziała z lekką ironią.

- Muszę ją odnaleźć. Czy powiedziała ci dokąd się udaje? Zastanów się. To bardzo ważne.

Miejsca, w których mogła być Ranee okazały się pełne wszystkiego, tylko nie tego czego szukała. Powoli zaczęła odczuwać zniecierpliwienie. Nie zważała na to czy ktoś zauważa jej magiczne pojawiania się i znikania. Nie przejmowała się strachem jaki po sobie pozostawiała.
Dla niej nie istniało nic poza odnalezieniem Ranee.
Nawet gdy nagle pojawiła się w porcie pełnym ludzi, nie zważała na nic.
Większość z nich zamarła na długie chwile, gdy nagle nad wodą, parę metrów od drewnianego nabrzeża, otworzyła się świetlista Brama.
Ci bardziej przesądni zaczęli kreślić jakieś dziwne znaki, mające odpędzić złe moce. Lecz gdy z Bramy wyszła białowłosa kobieta, nawet oni zamarli.
Rina, jakby nie zdając sobie sprawy z tego co zrobiła, przeszła parę kroków w powietrzu, aż do nabrzeża. Ledwo stanęła na twardym gruncie, Brama z hukiem zniknęła.
Ludzie patrzyli na nią, lecz ona nie zwracała na nich uwagi. Szła przed siebie, przeciskając się czasem między nimi. Minęła targ rybny i wyszła z portu, wkraczając do miasta.
Tak, tu czuła najwyraźniej jej obecność.
Szła przed siebie, rozglądając się.
Może spotka ją na ulicy?
Jest gdzieś tu. Musi tu być! Przecież czuje to wyraźnie!
Nie wiedziała jak długo szła, ale w pewnej chwili poczuła coś znajomego.
Stanęło nieruchomo.
Ludzie patrzyli na nią dziwnie.
Odwróciła się powoli przez lewe ramię.
W głębi ulicy stał dom. Duży i całkiem bogaty jak na tą okolicę.
Ruszyła powoli w jego kierunku.
Stanęła przed jego drzwiami.
Tak, to tu.
Pchnęła lekko ciężkie drzwi i weszła do środka, wystraszając przy okazji młodziutką służącą. Ta krzyknęła i wypuściła z rąk dzban, który rozpadł się na kawałki, powodując okropny hałas.
Rina nie zwróciła na nią uwagi. Powoli szła przed siebie, rozglądając się. Po paru krokach zatrzymała się i spojrzała w górę.
Na schodach stała elegancko ubrana młoda kobieta, trzymając na ręku małe dziecko.
Patrzyła na Rinę zaskoczona.
- Ranee... - zaczęła Atis Adea.

Kobieta oddała dziecko innej służącej, która pojawiła się nagle na schodach i niemal zbiegła na dół.
Nic nie mówiła, tylko patrzyła na Rinę.
- Musisz ratować syna. - powiedziała.

Zmrok właśnie zapadł, lecz spokój nie zagościł ani wśród mieszkańców miasta, ani tego domu. Jej nagłe pojawienie się i sposób w jaki to uczyniła nie dawał ludziom spokoju. Mówili o tym niemal wszędzie. Szeptem, jakby bali się, że ich usłyszy.
Słyszała, ale nie obchodziło ją to.
Do izby weszła Ranee.
Atis Adea odwróciła się od okna i spojrzała na nią.
Prawie nic się nie zmieniła. Tylko ubiór, uczesanie i miękkie ruchy świadczyły o jej przemianie. Była też bardziej... wyciszona.
- Nie mogę tego pojąć. - zaczęła Rina.

- Czego?

- Porzuciłaś własne dziecko, by zająć się innym?

- Nie planowałam tego. - odparła Ranee, siadając na łóżku. - Samo tak wyszło.

- Niańka. - Rina parsknęła cicho, wzruszając ramionami. - Teraz twój syn cię potrzebuje.

- Wciąż nie mogę uwierzyć. - powiedziała dziewczyna po dłuższej chwili. - Nie chcę w to wierzyć! To zbyt...

- Weź się w garść! - powiedziała ostro. - Twój mąż nie żyje, a syn został porwany!

Oczy Ranee błyszczały łzami i cierpieniem.
Atis Adea westchnęła.
- Przepraszam. - powiedziała ciszej. - Mnie również jest trudno w to wszystko uwierzyć. Jestem zła. Na siebie i na innych. I chyba ciągle szukam winnych. - dodała.

Ranee spojrzała na nią uważniej.
- Mogłam temu zapobiec?

- Nie. - powiedziała szybko. - Nie sądzę. Prawdopodobnie zginęłabyś razem z Darenem.

Na chwilę zapadła cisza.
- Nie jesteś temu winna. Żadne z was nie jest. - mówiła cicho. - Teraz musisz ratować Torina.

- Torin... Jak? Jak mam to zrobić? Przecież to ty jesteś Magiem!

- I w tym cały problem.

Rina opowiedziała jej o medalionie, o jego właściwościach i mocy.
- Ale przecież to nie mój syn...

- Torin jest cały czas z Mandorem. Pewnie nawet w nocy. Medalion może i nie chroni chłopca, ale daje wystarczająco dużo czasu i możliwości skrzywdzenia go.

- Jak to? - zapytała przerażona.

- Mandor prędzej zabije twego syna, niż pozwoli na jego uwolnienie. - powiedziała w końcu Rina.

- Ale... - Ranee próbowała znaleźć odpowiednie słowa. - To przecież jeszcze dziecko!

- Znam go i wiem, że to go nie powstrzyma. Zbyt wiele istnień uśmiercił i teraz też nie drgnie mu powieka.

- Dlaczego tak się dzieje?! Kim jest ten człowiek, że... - zakryła twarz dłońmi.

Cisza, która zapadła była ciężka i dusząca.
Ranee usiłowała powstrzymać napływające do oczu łzy i zapanować nad ściśniętym gardłem.
Nie rozumiała tego wszystkiego. Była przecież tylko prostą dziewczyną, która nieświadomie znalazła się w środku czegoś, o czym nawet nie miała pojęcia.
- To Mag. - powiedziała ze skruchą w głosie Rina.

- Słucham? - zapytała z niedowierzaniem młoda kobieta.

- Właściwie były Mag. - sprostowała Rina.

- Coraz mniej rozumiem.

- Był... najsilniejszym znanym mi Magiem. Moim szefem. Szefem całego Mag-Biura.

Ranee nie wiedziała co to takiego.
- Nieważne! Był jednym z wielu, którym odebrałam magię. Sądziłam, że zginął. Byłam tego pewna.

- Więc to zemsta?

Nie odpowiedziała od razu, choć jej milczenie zdawało się potwierdzać przypuszczenia Ranee.
- Torin jest wnukiem mojej serdecznej przyjaciółki, która nigdy nie poddała się jego wpływom, w dodatku moim przyszłym uczniem. Ma ogromny potencjał, choć jego umiejętności nie ukształtowały się i długo jeszcze się nie ukształtują. Bez szkolenia, posiądzie potężną lecz surową magię. Nie będzie potrafił ogarnąć jej ani ujarzmić. Mandor ma zapewne nadzieję, że jeśli zapanuje nad Torinem, zapanuje też nad jego magią. A wtedy może Torin pokona mnie. Chyba właśnie na to liczy.

Obie milczały. Rina opowiedziała jej już wszystko, a Ranee nie wiedziała jak zareagować. Była zrozpaczona i przerażona. Jej syn znalazł się w niebezpieczeństwie. Była też zła, że stał się narzędziem porachunków dwóch zwaśnionych Magów.
Oddychała coraz wolniej, ale wszystkie mięśnie miała napięte.
- Nie obchodzą mnie twoje porachunki, ani jego plany. - powiedziała w końcu, patrząc na Rinę. - Co mam zrobić?

Atis Adea ujrzała w jej oczach nienawiść.
Nie tylko do Mandora.

- A więc potrafisz zajmować się dziećmi? - zapytał starzec.

- Tak, panie. - odparła kobieta.

- Nawet tymi najbardziej nieznośnymi? - zaakcentował ostatnie słowo.

- Dziecko to dziecko. - powiedziała pewnie.

- Dlaczego odeszłaś z poprzedniej posady? - zapytał, zerkając na papier trzymany w ręku.

A gdy od razu nie otrzymał odpowiedzi, spojrzał na nią.
Spojrzał dziwnie, aż skóra na plecach cierpła. Jakby chciał przejrzeć ją na wylot.
Wiedziała, że to niemożliwe.
- "Będzie patrzył na ciebie, jakby czytał w twoich myślach." - przypomniała sobie słowa Atis Adei. - "Ale tego nie uczyni, bo nie ma takiej mocy. Musisz być silna, dla siebie i Torina. Nie możesz się zdradzić, bo Mandor nie będzie czekał na wyjaśnienia."

- Poprzedni państwo stwierdzili, że ich syn jest za duży na niańkę. To wszystko napisali w liście polecającym. - powiedziała.

- Hmm... To prawda. Napisali też, że szybko nawiązujesz kontakt z dzieckiem i że jesteś posłuszna woli rodziców.

- Tak, panie.

- Musisz wiedzieć, że przez długi czas mój syn przebywał ze swoją matką w zupełnie innym otoczeniu z dala ode mnie. Ma problemy z przystosowaniem się do nowych warunków. Poza tym grożono mi jego odebraniem, więc nie będę spuszczał go z oka nawet na chwilę. Ale jest mi potrzebna osoba, która pomoże mi w pierwszych miesiącach, może latach opiekować się nim. Zrozumiałaś? - mówił powoli, patrząc wprost na nią.

Ledwo powstrzymała się, gdy powiedział "mój syn". Chciała krzyknąć mu w twarz, że jest kłamcą i mordercą. Ale powstrzymała się, choć przyszło jej to z trudem.
- Jak do tej pory żadna z twoich dwóch poprzedniczek nie sprawdziła się. Zobaczymy więc, jak ty sobie poradzisz.

- Tak, panie. - powiedziała. - Od kiedy mam zacząć?

- Najlepiej od zaraz.

Mężczyzna skinął na jednego ze swych strażników i ten z komnaty obok przyprowadził szamoczącego się chłopca.
- Asto, - zwrócił się do kobiety. - oto mój syn, Berit.

Wolałaby działać. Robić coś. Cokolwiek! Czekanie nie służyło jej.
Ani rozpacz Nirvy.
Rina nie miała odwagi spojrzeć jej w twarz. Zawiodła ją, jej syna i wnuka. Nie liczyła na wybaczenie, ani zrozumienie.
Jakżeby mogła?
Sama sobie nie wybaczyła.
Ale martwiła się o przyjaciółkę.
Odwiedzała ją, widziała, była niemal przy niej, pozostając jednak niewidzialna dla wszystkich.
Właściwie sama nie wiedziała po co to robiła. Może jednak miała nadzieję na przebaczenie? A może chciała pocieszyć ją?
Nawet jeśli w głębi duszy miała zamiar to zrobić, odstąpiła od tego gdy zobaczyła Nirvę przy grobie Darena.
Stała przy ogromnym głazie z wyrytym imieniem i dotykała go, jakby gładziła pieszczotliwie wiecznie rozwichrzone włosy syna.
Nic nie mówiła, nawet już nie płakała.
Po prostu stała i cierpiała.
Rina wiedziała, że tego bólu nie jest w stanie ukoić.
Jednak tak bardzo chciała przytulić ją, spróbować pocieszyć...
Nie miała odwagi.
Zamiast tego podeszła do niej i położyła dłoń na głazie obok jej dłoni. Chciała coś powiedzieć, lecz słowa, choć nikt oprócz niej samej by ich nie usłyszał, uwięzły jej w ściśniętym gardle.
- Tak bardzo chciałabym ci obiecać... - szepnęła w końcu.

Ale nawet i tego nie mogła uczynić.

Każdy dzień, godzina i minuta były dla niej torturą.
Trzymała w ramionach własnego syna, lecz nie mogła sobie pozwolić na najmniejszy nawet gest matczyny. Ból, niemal fizyczny, łagodził jedynie fakt iż Torin, którego musiała nazywać fałszywym imieniem, zaakceptował ją niemal od razu. Czasem wydawało jej się, że chłopiec wie kim jest dla niego naprawdę. Patrzył na nią i uśmiechał się szeroko. Pragnęła tych uśmiechów jak niczego innego. Lecz bała się, że to właśnie one zdradzą ją. Tym bardziej, że dziecko zupełnie inaczej traktowało Mandora. Jemu nie posyłało uśmiechów, nie biegło do niego z wyciągniętymi rączkami, nie zapraszało do zabawy.
Bywały chwile, gdy miała wrażenie, że przygląda się jej podejrzliwie i że za chwilę dowie się o wszystkim. Na szczęście Mandor nie należał do zbyt wylewnych osób. Przynajmniej na tyle by w jego obecności dziecko zachowywało się tak swobodnie. Obserwował ich z pewnej odległości, lecz gdy zbliżał się, chłopiec cichł.
Ranee przemogła się kiedyś, proponując by starzec brał udział w zabawach chłopca. On odparł jednak, że od tego ma niańkę.
Ulżyło jej, bo teraz mogła bardziej otwarcie demonstrować swe uczucia względem dziecka. Choć i tak musiała kontrolować każdy swój gest i każde słowo.


Poprzednia Jesteś na stronie 9. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12