Przygody eksperymentującego czarodzieja

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33
Poprzednia Jesteś na stronie 32. Następna

Podczas gdy dwaj krasnale przy akompaniamencie wrogiego milczenia publiczności wyprowadzali skazańca, Ururam i Jacenty podeszli do baru. Zajęło im to trochę czasu, gdyż po ogłoszeniu wyroku sędzia przedzierzgnął się z powrotem w oberżystę, zaś publika na sali (mocno już wysuszona podczas przedłużającego się procesu) hurmem domagała się napitku. I nawet skłonna była za niego płacić! Czarodzieje odczekali aż fala zamówień się przewali, a następnie stanęli przed Robenem.

- Oho! Ururam! – centaur spojrzał kosym wzrokiem na eksperymentującego czarodzieja – po czym zwrócił się do Jacentego – a tu, z kim-to mam przyjemność?

- Nazywam się Więz. Jacenty Więz. – przedstawił się młodszy czarodziej w sobie tylko właściwy sposób.

- Z tych Więzów? – zainteresował się nagle Roben.

- A są jacyś inni? – Jacenty uśmiechnął się blado.

- Miło mi poznać. Proszę do siebie!

Roben skinął zapraszająco na obu czarodziejów i powiódł ich w kierunku mieszczących się za kontuarem drzwi. Jego miejsce, jako barmana, zajął młody satyr – zapewne pomocnik. Gdy cała trójka znalazła się już w sporym, starannie umeblowanym pokoju przeznaczonym dla specjalnych gości właściciela centaur zamknął starannie za sobą drzwi, następnie zaś z szafki znajdującej się po prawej stronie pod oknem wyjął trzy szklanice i pękaty gąsiorek miodu. Usadziwszy gości na wysokich krzesłach sam zajął miejsce po przeciwnej stronie okrągłego stołu, nalał wszystkim trunku, westchnął ciężko i rzekł:

- Ururamie, może łaskawie wyjaśnisz mi, co właściwie jest grane?... Wybacz, nie chce być wścibski, ale jako oberżysta powinienem chyba orientować się w co istotniejszych sprawach, a już jako sędzia – po prostu muszę!

- Że coś się dzieje, to jasne – pokiwał głową eksperymentujący czarodziej – sęk w tym, że choć niewątpliwie jestem w to jakoś zamieszany, sam nie wiem, na czym dokładnie sprawa polega. Szczerze mówiąc przybyliśmy tutaj między innymi po to, by się czegoś dowiedzieć. Mam propozycję – my opowiemy ci, co sami wiemy, a ty opowiesz nam o tym, co do ciebie dotarło. Bo, że wiesz sporo, to pewne!

- Jakbym wiedział sporo, to bym nie pytał. Coś tam wiem, ale nie ma tego wiele... – Roben przez chwile spoglądał przez okno w zamyśleniu – W porządku, opowiedzmy sobie nawzajem o tym, co uważamy za istotne, a może uda się z tego złożyć jakąś sensowną całość.

Ururam zaczął opowiadać. Jeśli chcesz wiedzieć, czytelniku, co takiego Ururam zaczął opowiadać, to w zasadzie mógłbym zasugerować Ci przerwanie czytania w tym miejscu i rozpoczęcie od początku. Nie zrobię tego jednak, bo to bardzo niebezpieczne! Grozi bowiem zapętleniem się w tych trzydziestu paru pierwszych rozdziałach „Przygód Eksperymentującego Czarodzieja” i nie dotarciem nigdy do rozdziałów dalszych! A byłaby to niewysłowiona strata. Dlatego też zdam się na Twą pamięć, w której pozostać wszak winna treść tego, co wydarzyło się do tej pory.

Tak więc eksperymentujący czarodziej opowiadał (pomijając szczegóły które uznał – i słusznie! – za zupełnie nieistotne), zaś Jacenty od czasu do czasu uzupełniał opowieść drobnymi, choć wielce cennymi uwagami. Roben słuchał. Trwało to dość długo: centaur kilkakrotnie dolewał wszystkim złocistego trunku. W końcu Ururam dotarł do kresu swojej historii.

Gospodarz stuknął nerwowo lewym tylnym kopytem.

- A niech to... – mruknął – W sumie nic tu do niczego nie pasuje. Ale cóż... Może z czasem się wyjaśni. Tak czy siak, teraz opowiem wam o tym, co sam wiem. Nie ma tego dużo, ale to, co jest, jest mocno niepokojące. Tak... Otóż... Żyje tu już od wielu długich lat i niejedno widziałem. Wiele różnych, często dziwnych, osób przewija się przez Teks każdego tygodnia. Nawet Wędrowców od czasu do czasu się tu widuje. Do tej pory pojawiali się raz na rok, może raz na półtora. A tu naraz ni z tego ni z owego mamy w Teks prawdziwy grad Wędrowców. Zaczęło się jakieś dwa miesiące temu. Zatrzymał się tu jeden taki... Wyglądał jak człowiek, wiesz, średniego wzrostu, średniej tuszy, w średnim wieku, szpakowaty, z brodą... W ogóle starał się wyglądać bardzo przeciętnie. Ale niech mnie podkują, jeśli to nie był jeden z was.

- Może go i znam. Taki wygląd zazwyczaj przybiera Planetariusz – Ururam zamyślił się lekko – Choć pewności mieć nie mogę – dodał – wielu używa takich mało charakterystycznych wcieleń.

Roben kontynuował:

- On, czy nie on, ale był tu przez tydzień. Skupował od poszukiwaczy i górników zokeny.

- Co to takiego? – Więz wyglądał na zaskoczonego.

- Kamienie półszlachetne, trochę podobne do ametystów.

- Osobliwe, nigdy o nich nie słyszałem...

- Może dlatego, że, choć rzadkie, nie mają zbyt wielu zastosowań, a co za tym idzie i zbyt wielkiej wartości. Są raczej brzydkie, w dodatku dość kruche... Tamten gość (przedstawił się chyba jako Namor) skupował je po dobrej, acz nie przesadnej cenie. Kupował wszelkie ilości i wielkości, płacił zdrowo, ale bez przesady. Na pewno nie brał każdego odłamka za dowolnie wygórowaną cenę. Uzbierał ze trzy skrzynie. Potem odjechał.

- Czym? – wtrącił Ururam.

- Miał szeroki, kryty wóz mieszkalny.

- I co, kojarzysz, kto to mógł być? Planetariusz? – wtrącił Więz.

- Ktokolwiek... Zrobił wiele, by nie można było go rozpoznać. Owszem mógłby to być nawet Planetariusz, a i tak, póki bym go nie spotkał osobiście, nie byłoby szans, bym go rozpoznał... Choć skupowanie zokenów w ogóle mi do niego nie pasuje. No i ten wóz mieszkalny, to też nie jego styl. Pod imieniem Namor też nigdy dotąd się nie pojawiał. Jakbym miał się zakładać, stawiałbym, że był to jednak ktoś inny. No, dobrze. To jeden. Co dalej?...

- Dalej było dwu.

- Dwu naraz?

W głosie Ururama wyraźnie słychać było zdziwienie. Dwu wędrowców pojawiających się gdzieś jednocześnie – o, to było coś niezwykłego, nawet w tym świecie, w którym Wędrowcy mogli się bezpiecznie spotykać nie ryzykując, że ich postacie zostaną zniszczone, a sam świat nawiedzą potężne kataklizmy. Mieszkańcy Pustki raczej unikali się nawzajem, konieczne spotkania aranżując właśnie tam – w bezczasie i bezprzestrzeni. Oczywiście Roben też był tego świadom, pokręcił bowiem swoją kędzierzawą głową jakby dając upust zdumieniu.

- Tak, tak – westchnął – dwu naraz. Nie zatrzymywali się tu; tylko przejechali przez Teks.

- W którą stronę?

- Ku przełęczy. Acha! I jadąc rozmawiali ze sobą w jakimś nieznanym mi języku, brzmiało to jakby się kłócili... Co oczywiście o niczym nie świadczy, bo może akurat w tej mowie to jest ton wymiany uprzejmości i komplementów. Choć wątpię. A potem pojawiła się Wróżka.

- Znałeś ją wcześniej, jak widzę – zauważył czarodziej.

- Tak, była tu kilka razy przed laty... A kto by nie zapamiętał tej małej na biało ubranej dziewczynki, ciekawej wszystkiego i wszystkich? No więc była i ona. Nie zabawiła długo. Wpadła, jakby chciała tylko zapytać, co słychać, i poleciała zaraz, gdy dostała odpowiedź... No i jakiś – może – tydzień temu przybył tu jeszcze jeden. Dystyngowany starszy pan, niewysokiego wzrostu, niesłychanie uprzejmy, nienagannie ubrany. Zatrzymał się na nocleg, potem poszedł w góry.

- Poszedł? – podchwycił Ururam Tururam.

- Tak, był piechotą. Pieszo przyszedł i pieszo poszedł.

- Jeszcze jakieś szczegóły wyglądu?

- Nie miał wąsów ani brody. Równie siwy, co łysy. Uśmiechał się szeroko...

Ururam zamyślił się. Było to bardzo udane zamyślenie, jednak brakowało czasu, żeby móc zamyślić się jeszcze raz. Tak więc po jednym, niezbyt wprawdzie długim, ale za to bardzo głębokim namyśle oznajmił:

- Przedziwna sprawa. Sądząc z opisu... Gdyby nie to, że jest to praktycznie wykluczone, powiedziałbym, że mógł to być Ghrot. Ale on od dawna unika pojawiania się w światach. Zwłaszcza pod tak rozpoznawalną postacią. Myślę, że to ktoś kto się pod Ghrota podszywał. Ale po co? Inny Wędrowiec i tak przeniknąłby przebranie, a wątpię, żeby ktokolwiek w okolicy znał ulubioną postać Ghrota.

- Niczego nie można wykluczyć – odezwał się Więz prezentując, jak zwykle, niebywałą bystrość umysłu – Jeśli to on, to powstaje pytanie, dlaczego postąpił wbrew oczekiwaniom. A jeśli kto inny, to powstaje inne pytanie: czemu wybrał akurat tę postać.

- Na razie musimy być otwarci na najprzeróżniejsze możliwości – pokiwał głową eksperymentujący czarodziej – czy to już wszyscy, Robenie?

- I tak, i nie – odrzekł oberżysta.

- Z wiekiem robisz się coraz bardziej tajemniczy – przygadał mu Ururam.

- W końcu jestem centaurem, istotą tajemniczą z natury, a ponoć z wiekiem nasza natura coraz bardziej nad nami dominuje, no nie?... Ale, żeby nie nadużywać waszej ciekawości, dokończę szybko. Przedwczoraj znowu była tu Wróżka. Ale była jakaś taka... inna. Wyglądała na zmartwioną. Posiedziała tu tylko chwilę. A na odchodnym – Roben westchnął – powiedziała mi, żebym miał się na baczności, bo idą trudne czasy. Niezbyt to do niej podobne, jeśli mam być szczery... Ale z drugiej strony, cos mi mówi, że to nie było oszustwo z jej strony.

- Nas też ostrzegała. Wyraźnie coś się kroi... Zastanawiam się, na ile może to mieć związek z tymi organami w Zerbie.

- Trudno powiedzieć. Najarak ukończył swoje organy władzy stosunkowo niedawno temu, to świeża sprawa. Z drugiej jednak strony niewiele wskazuje na to, by używał ich w jakiś drastyczny sposób. Nie jesteśmy zbyt daleko od Zerby, więc gdyby Najarak zbyt mocno uciskał mieszkańców swoich ziem, to mielibyśmy tu uciekinierów, tymczasem nie mamy ich wcale.

Ururam nie miał wyjścia: musiał zamyślić się ponownie. Zaintrygowało go bowiem słowo „wcale”. Jakoś nie mógł sobie wyobrazić, że gdzieś na świecie powstają organy władzy i nie powoduje to żadnej, choćby i małej, fali ucieczek. Ale jeśli są to jednocześnie organy władzy i organy ścigania... Ha! Wtedy jest inaczej. Przed taką kombinacją w zasadzie w ogóle nie ma ucieczki. Eksperymentujący czarodziej podzielił się tym spostrzeżeniem z sędzią. Ten przez chwilę kręcił ponuro głową, a potem mruknął:

- Może i racja. Zawsze zwracałem większą uwagę na to, co się dzieje, niż na to, co się nie dzieje choć dziać się powinno. Błąd.

- Częsty błąd – pocieszył go Więz wstając i podchodząc do niego – ale jak raz się już zwróci uwagę, że czegoś brak, to potem już łatwo śledzić dalszy rozwój sytuacji.

- Czy to już wszystko? – wtrącił Ururam poprawiając się lekko na krześle. Wysokie stołki Robena nie były zbyt wygodne.

- W zasadzie tak, przynajmniej jeśli chodzi o Wędrowców. Jeszcze jedna rzecz warta wzmianki: w ostatnich tygodniach spadł szacunek dla prawa. Ten podpalacz, którego dziś sądziłem, to jeden z wielu oprychów, którzy się niedawno mocno uaktywnili. Bójki, zwady i takie tam – to bywało tu zawsze. Ale teraz prawie nie ma dnia bez jakiegoś poważniejszego incydentu. Coraz częściej musze działać jako sędzia, a nie oberżysta. No, oczywiście bycie sędzią jest o wiele bardziej zaszczytne, prestiżowe i tak dalej, ale nie ukrywajmy: jest o wiele mniej zyskowne!

- Co, wzięte do kupy, potwierdza naszą tezę, że ktoś usiłuje mieszać. Nie wiemy tylko: kto i po co. W każdym razie wyprawienie się do Zerby wydaje mi się teraz jeszcze lepszym pomysłem, niż parę godzin temu.

Co miało być w sekrecie powiedziane, tak też powiedziane zostało. Co miało być wypite, trafiło na swoje miejsce. Cała trójka powstała więc od stołu (Ururam z niejaka ulgą, a Roben w sumie symbolicznie, jako że przy stole i tak stał) i skierowała się z powrotem do głównej sali gospody. Jednakże ledwo przekroczyła próg, zatrzymała się zdziwiona...


Poprzednia Jesteś na stronie 32. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33