Przygody eksperymentującego czarodzieja
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 24. | Następna |
Czarodzieje ze zdumienia omal że skamnienieli. Wielu rzeczy mogli się spodziewać, ale małego, zielonego stworzenia, które obejmie w posiadanie schedę po Tomim - zaiste nie. Przepełnieni zdumieniem przypatrywali się żabie; żaba zaś spoglądała na nich zimnym, rybim wzrokiem.
Pierwszy odzyskał mowę Jacenty. Nie był w stanie zdobyć się na wiele elokwencji, tym niemniej wymamrotał: "Eeee... Dzień dobry pani.", co i tak można było uznać w aktualnych okolicznościach za spory sukces. Żaba nie odpowiedziała. Jednak jej wzrok stał się nieco mniej nieobecny, a nieco bardziej czujny: coś jakby gadzi w miejsce rybiego. Potem zamigotała.
I nie było już żaby.
Na wozie, odziana w lekką lnianą suknię, siedziała blond osóbka o zdecydowanie ludzkich kształtach i proporcjach. Urodę miała doprawdy osobliwą: spojrzawszy na nią odnosiło się wrażenie, że tak skończonej, doskonałej piękności wcześniej się nie spotkało, że taki cud urody istnieć wręcz nie ma prawa. A jednak każda chwila spędzona na wpatrywaniu się w oblicze tej tajemniczej kobiety wydawała się temu przeczyć - żaden szczegół nie potwierdzał pierwszego wrażenia: gładkie policzki, spokojne, bystre oczy, prosty nos, szerokie usta, małe uszy - to wszystko było, owszem, nawet i ujmujące, ale nigdzie nie można się było w nich doszukać nawet najmniejszego śladu ponadziemskiego piękna. Ale przecież wystarczyło na moment odwrócić wzrok, przymknąć oczy i spojrzeć ponownie - a niesamowite olśnienie powracało ze zdwojoną siłą.
Gdyby była Wędrowcem, taka aparycja zapewne nie zdziwiłaby nikogo. Ale Wędrowcem nie była, Ururam wyczuwał to doskonale, podobnie Jacenty, który przebywając w pobliżu eksperymentującego czarodzieja już czas jakiś nauczył się wyczuwać subtelną aurę otaczającą każdego z nich. Trudno się więc dziwić, że obu magikom szczęki opadły, jak nie przymierzając zbroja Wamillahowi. (Hm? Nie słyszeliście do tej pory o pechowym rycerzu Wamillahu?! Nie szkodzi! Jeszcze usłyszycie...)
Kobieta lekko zeskoczyła z wozu i wdzięcznie dygnęła przed osłupiałymi magami.
- Dzień dobry - w jej głosie pobrzmiewało echo dalekiego śmiechu, by nie rzec: rechotu - znam was obu, choć wy mnie nie znacie, ale to da się naprawić, nieprawdaż, oczywiście, że się da, mam na imię Beta i jestem żabią czarodziejką.
- Witaj - skłonił się Ururam Tururam, po czym westchnął na wpół do siebie - To wszystko dzieje się stanowczo zbyt szybko. Zbyt szybko.
- Czekałam tu na was - kontynuowała Beta szybko złapawszy drugi oddech - spodziewałam się, ze wrócicie we dwóch, jemu musiało się udać, zawsze mu się udawało, choć rzadko wychodziło mu to na zdrowie, wiecie?
- Rozumiem, że znałaś Tomiego.
- Ja? Och, tak, znałam, nikt nie znał go lepiej, jest we mnie wiele z niego, tak naprawdę tylko dzięki niemu w ogóle tu jestem, serio, jakby nie on, to pewnie teraz czaiłabym się na liściu żeby uslugnąć jakąś nieuważną muchę, o ile sama nie skończyłabym wcześniej w dzióbie tego czy innego klekota.
Ururam jęczał cicho. Więz przysiadł na ziemi.
- Co się wam stało - zaniepokoiła się czarodziejka - czyżby kontakt z wirem many wywarł na was niepożądany wpływ? Słyszałam, że tak bywa, to ponoć czasami objawia się dopiero po paru dniach, ojej, i co ja mam teraz robić, przecież mi tu nie zemdlejecie, ratunku! Oj, oj, oj, nie ma co wołać, przecież tu nikogo nie ma, nikt mi nie pomoże, panowie, bądźcie mężczyznami, nie omdlewajcie!
Próżne były jednak jej apele. Obaj magowie zdradzali objawy głębokiego szoku. Ururam przestał jęczeć i jak kłoda rypnął o ziemię. To go nieco otrzeźwiło. Jacenty korzystając z chwilowej przerwy w słowotoku Bety skwapliwie wykorzystał okazję:
- Am, sztram, gram. Boure boure ratatam. Pike pike kollegram. Am, sztram, gram. Rewolwerowiec przerewolwerowany na wyrewolwerowanej górze rozrewolwerował się. Am, sztram, gram. Przeleciały trzy pstre przepiórzyce przez trzy pstre kamienice. Częstsi uczestnicy uczt czuja często czczycę. Am, sztram, gram. Szpieg zbiegł, smyk znikł, pies wściekł, deszcz ściekł, miecz siekł.
To do reszty ocuciło Ururama. Jacenty niewzruszony mówił dalej:
- Am, sztram, gram. Szafranu się nie przetrze, męża się nie przeprze. Tracz tarł tarcicę tak takt w takt, jak takt w takt tarcicę tartak tarł. Am, sztram, gram. Ciecioreczki dzikie, ciecioreczki z ziarna do ciecierzycy, czyli ciecierki ogrodnej, podobne, rosną w polu, kędy grają cietrzewie i cieciorki, wstydliwe cietrzewia samice. Piotr trzpiot, Piotra kmotr z łotrów łotr; Piotr łotr łotrom kmotr. Jesiotr nura w Prut a Piotr za nim... - zatchnął się i posiniał na twarzy.
- Ojojoj, co mu się stało, Ururamie, ratuj go szybko, jeszcze się nieborak udusi!
Ururam Tururam przeszedł do porządku dziennego nad faktem, że ża... znaczy się czarodziejka znała jego imię. Jednym płynnym ruchem wydobył z brody trzy odpowiednio dobrane amulety i celując w Więza aktywował je. Urok zadziałał, Jacenty złapał głęboki oddech, westchnął rozdzierająco i zapadł w sen.
- To efekt uboczny - wyjaśnił eksperymentujący czarodziej - krótka drzemka i będzie jak nowonarodzony.
- Och, to było wspaniałe! Fik-mik i już śpi! - Beta okręciła się jak fryga, aż zafurkotała jej sukienka - To było naprawdę pouczające, zobaczyć, jak czaruje wytrawny mag. Nie jestem w tym jeszcze taka dobra, ale uczę się, przyglądam i już niedługo, sam zobaczysz!
- Objęcie w posiadanie wozu pełnego artefaktów udało ci się nadzwyczajnie...
Beta spoważniała. Szybko wskoczyła na wóz, usiadła na nim w kucki, przygładziła dolną część sukienki, a gdy się odezwała w jej głosie nie było ani śladu rozbawienia:
- Należało mi się, wiesz? Całe dnie, jak jaka głupia, skakałam wokół tego bajorka, a ty przyszedłeś, wlazłeś i, buch!, zabrałeś. Spodziewałam się, bogowie wiedzą jakich, pułapek, im bardziej ich nie wyczuwałam tym bardziej byłam niespokojna, a ty tak po prostu... tak się nie robi wiesz?! Mogłeś mi choć powiedzieć, że żadnych pułapek nie było.
- Były - skrzywił się Ururam. Beta odetchnęła.
- Naprawdę? Och, cudownie, wraca mi wiara w siebie. No dobrze, skoro tak, to niech będzie. Ale teraz musisz powiedzieć mi jedną rzecz, musisz, musisz!
- No?
- Szedłeś wtedy w moja stronę, wyczuwałam cię wyraźnie, potem skręciłeś w prawo... a może to było w lewo, nie wiem, zawsze mi się strony mylą, zaczęłam cię śledzić, ale ciebie już tam nie było, potem wróciłam i było po wszystkim. Jak? Jakim cudem dałeś radę aż tak mnie wykołować?
Zamiast odpowiedzieć Ururam poklepał się po czubku głowy. Beta zaczęła intensywnie myśleć marszcząc czoło i nos, co ponoć bardzo pomaga w skupieniu. Naraz musiała wpaść na właściwe rozwiązanie, gdyż rozpromieniła się i zarechotała. Ten dźwięk obudził Jacentego. Stojąc odwrócony plecami do Więza Ururam Tururam położył palec na ustach. Beta niemal niedostrzegalnie skinęła głową.
- Przepraszam za niedyspozycję - sumitował się Jacenty - nieczęsto zdarza się widzieć żaby zamieniające się w czarodziejki.
- Nieczęsto, patrzcie no go! Jestem jedyna w swoim rodzaju. O. Zresztą, jeśli chcecie, mogę wam dokładnie opowiedzieć, kim tak naprawdę jestem, co mnie łączy z nim, i skąd się tu i teraz wzięłam. Posłuchacie?
Mieli jakiś wybór?
Poprzednia | Jesteś na stronie 24. | Następna |
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 |