Przygody eksperymentującego czarodzieja
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 29. | Następna |
Miało się ku wieczorowi. Ururam i Jacenty kontynuowali swoją marszrutę w kierunku Zerby. Podróżowało im się nieco szybciej niż jeszcze parę godzin temu, gdyż dzicz ustąpiła miejsca nieco bardziej cywilizowanej puszczy. Gdzieniegdzie przecinały ją przesieki, widome ślady pracy drwali nieokreślonej rasy. Jedną z takich przesiek podążali właśnie nasi czarodzieje. Ururam wpół drzemał pozwalając swoim myślom błąkać się swobodnie po drogach, bezdrożach i całkowitych manowcach teorii magii. Więz, obdarzony bardziej praktycznym umysłem, cały czas rozglądał się bacznie dokoła starając się z jednej strony zapamiętać przebytą drogę, z drugiej zaś bacząc, czy nie nadciąga skądś jakieś niebezpieczeństwo. Nie będzie więc chyba dla nikogo zaskoczeniem, że to on pierwszy stwierdził, że w pobliżu coś wyraźnie nie gra.
- Ururamie! – Jacenty wychylił się ze swojego samo-chodu i klepnął współtowarzysza w ramię – Czujesz? Ktoś tam jest!
Wędrowiec wciągnął głęboko powietrze. Wypuścił. Czynności powtórzył.
- Nic nie czuję – stwierdził.
- Nie, nie! Nie o takie czucie mi chodzi – szepnął blond mag napiętym jak cięciwa głosem – ja to czuję tak jakby w sobie, całym sobą...
- Ach... – Ururam Tururam wysłał naprzód badawczą myśl – No tak... Istotnie. Możnaby nawet rzec: rzeczywiście!... – pokręcił głową – niektórzy z nas nie potrafią pozbyć się pewnej ostentacji. Tym razem jednak zadziałało to na naszą korzyść, Jacenty! Dzięki temu już wiemy, że tam jest.
- Wędrowiec Dominiów?
- Tak. Niewiele jest światów, w których możemy się bezpiecznie spotykać; ten jest, oczywiście, jednym z nich. Jednak zazwyczaj unikamy się nawzajem, zarówno w światach jak i w pustce między nimi. Nasze spotkania rzadko są przyjazne.
- Myślisz, że jest niebezpieczny?
- Wszyscy jesteśmy niebezpieczni – czarodziej wzruszył ramionami z krzywym uśmiechem – jednak... niektórzy bardziej niż inni. Ale mimo wszystko myślę, że tym razem nie będzie najgorzej. Tak demonstracyjne anonsowanie swojej obecności świadczy o tym, że tamten chce, byśmy byli świadomi, że do spotkania dojdzie.
- Równie dobrze to może być wyzwanie...
- Nie sądzę. Ale wkrótce się przekonamy. Tym niemniej masz rację o tyle, że lepiej na wszelki wypadek przygotować się na gorszą ewentualność, że jednak jest to wyzwanie.
- Ładnieś mnie pocieszył – burknął Jacenty, ale przygotował się.
Tymczasem przesieka otwarła się na przestronną polanę. W pobliżu jej środka rosło kiedyś spore samotne drzewo, z którego jednakże pozostał już tylko pieniek. I na tym właśnie pniaku siedziała drobna postać.
Była to – jak się wydawało – dziewczyna. Gdyby była człowiekiem (na co wskazywały jej oczy, uszy i ogólny zarys sylwetki) miałaby około dwudziestu lat. Jednak ta istota z całą pewnością nie mogła należeć do ludzkiego rodzaju. Na jej widok Ururam uniósł brwi i zjeżył brodę w zdumieniu, zaś Jacenty chwilowo popadł w odurzenie. Uroda siedzącej na polanie panny była oszałamiająca. Jednak pomimo tego, że była ona ładna ponad wszelkie ludzkie i nieludzkie wyobrażenie, określenie „piękna” absolutnie do niej nie pasowało. Pojecie to bowiem przywołuje raczej na myśl wyniosłą damę z lekką nutką dekadencji bądź też wyfioczoną lalkę. Nic z tych rzeczy! Jeśli trzeba byłoby w lakoniczny sposób scharakteryzować jej wygląd należałoby po prostu powiedzieć, że była – w najwyższym możliwym stopniu – sympatyczna.
Miała stosunkowo krótkie falujące włosy kasztanowego koloru, duże, ciemnobrązowe migdałowo wycięte oczy, nos w sam raz (raczej szeroki niż wąski) i promienisty, szczery uśmiech. To, co zdecydowanie odróżniało ją od Bety (też w końcu kobiety niesamowitej urody!) był fakt że wrażenie nie blakło z upływem czasu, przeciwnie, pogłębiało się. Każdy szczegół idealnie pasował do całości. Ubrana była w prostą białą sukienkę z krótkim rękawem i skórzane butki w typie mokasynów. Na widok wjeżdżających na polanę czarodziejów zerwała się z pieńka i radośnie pomachała im dłonią.
- Ururam, Jacenty! Tak się cieszę że nareszcie was widzę! – zawołała ciepłym głosem, jakby witała starych, dobrych, a przy tym dawno niewidzianych przyjaciół.
- Cześć Wróżko – odparł eksperymentujący czarodziej siląc się na lekki ton – cóż takiego sprawiło, że porzuciłaś swoje obserwacje?
- No, zdarzyło się to i owo, w czym zresztą miałeś niemały udział – puściła do niego oko – a tymczasem chodźcie, siadajcie, na pewno zgłodnieliście po drodze...
Machnęła ręką – i na trawie przed nią pojawił się spory wzorzysty koc, na nim zaś stał koszyk pełen rozmaitych wiktuałów. O ile czarodzieje mogli się zorientować, było w nim akurat to, na co ostatnimi czasy miewali ochotę. Ururam zsiadł z muła i pomógł wciąż nieco oszołomionemu Jacentemu zejść z jego wehikułu.
- To jest Wróżka – przedstawił czarodziejkę Jacentemu – w jej wypadku słowo to jest imieniem, nie zaś profesją.
- Nędzną i tymczasową namiastką imienia – poprawiła go Wróżka – tym niemniej na razie musi mi wystarczyć.
- Bardzo mi miło Wróżko – Jacenty z gracją pocałował ją w rękę aż się zarumieniła (z czym było jej bardzo do twarzy!).
Usiedli we trójkę na kocu i zabrali się do pałaszowania, rozmawiając przy tym luźno, unikając tematów istotnych. Jacenty, choć nadal był pod wyraźnym wrażeniem aparycji Wróżki, nie sprawiał już wrażenia kogoś zdzielonego właśnie obuchem. Miała bowiem ona tak naturalny i ujmujący sposób bycia, że już po upływie kilku minut Jacenty gawędził z nią, jakby znali się od dawna. Wreszcie skończyli posiłek. Ururam przeciągnął się z lubością (każdy by tak zrobił gdyby właśnie wchłonął solidna porcje bigosu na winie) i rzekł:
- Co się zjadło to przepadło. Pora na sprawy istotniejsze. Widzisz, Jacenty, Wróżka jest wśród nas osobą dość szczególną. Bardzo rzadko angażuje się w jakiekolwiek działania. Zazwyczaj tylko obserwuje, analizuje... A wnioskami dzieli się z innymi niezbyt chętnie. Trudno mi jakoś uwierzyć, żeby pojawiła się tutaj li tylko ze względu na sympatię do nas...
- Ależ z ciebie zrzęda – odcięła się czarodziejka – wszędzie wietrzysz podstępy i tajne plany... Czyżbyś nie wierzył w czystą sympatię?
- Nie wśród Wędrowców Dominiów – mruknął Ururam ponuro.
- Szkoda. Jednak przynajmniej częściowo masz rację. Planetariusz prosił mnie, bym się z wami spotkała.
- Ciebie? Ciekawe, czemu nie posłał jednego ze swoich czeladników...
- Im musiałby kazać, mnie mógł poprosić. Nie miałam powodu mu odmawiać – Wróżka uśmiechnęła się lekko – więc oto jestem.
- To ten Planetariusz, do którego skierowałeś Tomiego – domyślił się Więz.
- Ten sam – przytaknęła dziewczyna – przy okazji przesyła podziękowania – osobliwie zaakcentowała to słowo – za nowego ucznia. Dotarł. Chciał nawet sam dostarczyć wam wiadomości, ale to rzecz jasna niemożliwe.
- Czemu? – zdziwił się Jacenty.
- Wedrowiec pochodzący z tego świata nie traci co prawda pamięci, ale przez dłuższy czas nie może do niego wrócić. Nawet my mamy swoje ścisłe ograniczenia – wyjaśnił Ururam – zwłaszcza my, mówiąc ściślej.
- Rzecz jasna to nie kwestia Tomiego sprawiła, że Planetariusz prosił mnie o przybycie tutaj. Sprawa jest poważniejsza – jej głos stężał nieco – coś stało się tam, gdzie nic stać się nie może. W pustce. Nie wiemy co. Ci, którzy wtedy nie byli w żadnym ze światów odczuli to – w tym czy innym stopniu.
- Co to znaczy „wtedy” – uniósł oczy ku niebu Ururam – w pustce nie ma żadnego stałego czasu.
- Wiem. A raczej wydawało mi się, że wiem. Jednak cos takiego nastąpiło. Planetariusz odczuł to wyraźnie. Skontaktował się z Ghrotem.
- Ooo! – wyrwało się Ururamowi.
- Kto to jest Ghrot? – Jacenty chciał być na bieżąco.
- Wedrowiec, oczywiście. Planetariusz był jego czeladnikiem. Sam widziałem go raptem parę razy.
- Planetariusz uważa, że powinieneś to wiedzieć – kontynuowała Wróżka – Ghrot odczuł to zaburzenie znacznie mocniej niż ktokolwiek inny z nas. Jednak i on nie wie, co to było. Zapytał mnie co o tym sądzę.
- A to cię zaszczyt kopnął!
- Nie nabijaj się. Ghrot wie, że obserwuję i jestem bezstronna. Zapytana wprost odpowiem. Każdemu. No może prawie każdemu.
- I co odpowiedziałaś?
- Zgodnie z prawdą – że wiele nie wiem. Poza tym, że w całą tę sprawę będziesz niedługo wplatany ty, Ururamie.
- Dzięki piękne! Chyba właśnie mnie wplątałaś.
- Tylko uprzedziłam wypadki. A może nawet i tego nie zdążyłam... – westchnęła.
Ururam spojrzał na nią bacznie.
- Nie mówisz nam wszystkiego – stwierdził.
- Oczywiście – zahihotała – każda dziewczyna musi mieć jakieś sekrety. Ale – spoważniała nagle – życzę wam jak najlepiej. Obu. I jest to dla mnie ważniejsze od tej całej mojej bezstronności. Mam nadzieję, że nawet taki stary cynik jak ty to doceni. – coś jakby łza zalśniło w kąciku jej oka, ale szybko znikło – Jeśli dowiem się czegoś więcej, dam wam znać. A tymczasem pora na mnie; do zobaczenia! Ach jeszcze jedno. Możecie spokojnie przenocować na tej polanie, wokół jest całkiem bezpiecznie. Pa!
Pocałowała ich obu po kolei w policzek, po czym rozpłynęła się w powietrzu. Wraz z nią zniknął koc i pusty już koszyk.
Poprzednia | Jesteś na stronie 29. | Następna |
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 |