Przygody eksperymentującego czarodzieja
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 5. | Następna |
Tomi i Jacenty byli gotowi do walki. Stojąc wewnątrz swojego kręgu ochronnego każdy z nich zdawał się przeszywać wzrokiem swojego rywala. Ururam Tururam stał pomiędzy nimi - dość blisko osi walki, by obaj przeciwnicy go widzieli i dostatecznie daleko, by nie poraziły go pierwsze z rzuconych zaklęć. Tomi zmrużył lekko oczy, pochylił się lekko ugiął kolana i wsparł na nich swe dłonie. Każde włókno jego ciała było napięte. Więz przeciwnie - stał swobodnie i luźno; jedynie jego oczy zdradzały czujność posuniętą niemal do granic ludzkiej wytrzymałości. Zerwał się lekki wiatr, kilka wcześnie zżółkłych liści zawirowało w powietrzu oddalając jakby w radosnym tańcu od drzew z których pochodziły. Stadko kolorowych ptaków poderwało się do lotu. Po pobliskim drzewie wspinała się wiewiórka trzymając w pyszczku...
- Walczyć! - Ururam opuścił błyskawicznym ruchem ręce i wycofał się szybko na bezpieczną odległość.
Powietrze przeszyły kolorowe promienie. Obaj magowie przyzywali do siebie czarnoksięską energię. Szybszy był Tomi. Wypowiedział kilka zawiłych inkantacji, nie były one jednak skierowane przeciwko Jacentemu, lecz miały na celu wspomożenie samego Tomiego. "Walka z pozycji defensywnej" - przemknęło Ururamowi przez głowę. Jacenty podszedł do zagadnienia pognębienia przeciwnika w znacznie prostszy sposób. Dobrze pamiętał o dwu kardynalnych zasadach walki: po pierwsze, pokonanego wroga można poznać po tym, że leży na ziemi i krwawi; po drugie, ucięcie łba definitywnie rozstrzyga wynik pojedynku na korzyść strony ucinającej. Postawił na atak. Przyzwał lwa.
Tomi dalej nie kwapił się do natarcia. Jego kolejne zaklęcie spowodowało pojawienie się tuż obok niego niedużego skarłowaciałego drzewka. Powykręcany pień miał kształt przypominający nieco pastorał. Jacenty lekko się wzdrygnął. Znał ten czar i to drzewo nazywane "Ślubowaniem Druidów". Umożliwiało ono przywołanie nawet największego i najbardziej straszliwego monstrum bez wydatku many - pod jednym wszakże warunkiem: przeciwnik musiał mieć pod swoja kontrolą więcej istot niż przyzywający czarodziej. Jacenty szybko przeglądnął przygotowane amulety. Nie było źle! Niech no pojawią się te monstra, już on je przywita... Puścił lwa do ataku i przyzwał sobie do pomocy rycerza. Lew niemal dopadł Tomiego, lecz zatrzymała go ochronna bariera, absorbując cios. Zamigotała i przybladła.
Jacenty sprężył się w sobie, gotów na wszystko. Wiedział, że Tomi zaraz wykorzysta Ślubowanie Druidów. I miał rację. Z drzewka wystrzeliły barwne smugi splatając się w krąg. Portal wymiarów! Co z niego się wyłoni?... Nic nie widać... "Coś niematerialnego? A może czar nie wyszedł?" - pomyślał Więz. Tym razem jednak racji nie miał. Z portalu wyszedł niewielki mechaniczny gnomek mający tułów w postaci butelki z błękitną cieczą, w której wesoło migotały bąbelki. Istota totalnie nieszkodliwa! Co jest grane?... Tymczasem portal stracił stabilność i znikł z cichym pyknięciem.
Stwory wezwane przez Jacentego znów ruszyły do ataku. Czarodziej wypowiedział zawiłą formułę. Strumienie białej many przepłynęły przez niego i opadły w postaci krystalicznych płatków na pole walki. Od tej chwili wszystkie istoty Więza miały być wzmacniane przez magiczną aurę - ich ataki były groźniejsze, one zaś same trudniejsze do unieszkodliwienia. Tomi posłał gnomka, by zabiegł drogę rycerzowi. Lwa nie mógł już powstrzymać. Rycerz wzniósł miecz by roztrzaskać mechanicznego stworka, gdy nagle Tomi wyrzucił gwałtownie prawą rękę skośnie w górę. Gnom oderwał się od ziemi i wylądował w dłoni maga. Gdy lew osłabiał po raz kolejny barierę ochronną, zaś rycerz lekko ogłupiały kręcił się w kółko zastanawiając się zapewne, co się stało z jego niedoszłą ofiarą, Tomi spokojnie urwał gnomowi głowę... która okazała się być po prostu korkiem od butelki! Czarodziej szybko wypił zawartość flakonika; chroniąca go tarcza została wzmocniona mocą mikstury.
Walka trwała, a Ururam powoli zaczynał się nudzić. Jacenty wciąż atakował, zaś Tomi obstawiał się tylko czarami i artefaktami spełniającymi funkcję bądź to ochronną, bądź ogólnopomocniczą. Nie robił w zasadzie nic, co mogłoby przeważyć szale zwycięstwa na jego stronę. "To już chyba długo nie potrwa" - przewinęło się Ururamowi przez myśl - "Jeszcze kilka czarów Więza, i nic już nie będzie w stanie uzupełnić energii tarczy Tomiego". Mylił się jednak nasz eksperymentujący czarodziej. Oto Tomi uniósł w ręce stalowy amulet przypominający kształtem wagę. Balans! Równanie w dół!
Był to jeden z najpotężniejszych znanych przedmiotów magicznych. Powodował jednorazowe wyrównanie sił walczących czarodziejów w kilku aspektach. Skutkami jego użycia było między innymi odesłanie części przyzwanych stworów tam, skąd przybyły, tak by obaj walczący mieli ich tyle, ile miał ten z nich, który przyzwał ich mniej. Zrywał część połączeń dających manę, utrudniał też przygotowywanie kolejnych czarów, jeśli przeciwnik miał ich w danej chwili mniej na podorędziu. Jednego nie tykał: rzuconych już czarów i aktywowanych artefaktów pomocniczych. Skutki były łatwe do przewidzenia. Jacenty w mgnieniu oka stracił wszystkie swoje istoty, a także część przygotowanych czarów i manodajnych łączy. Walka zaczynała się prawie od nowa. No, nie całkiem. Osłona Tomiego była mocno nadwerężona, jednak miał on przewagę w pozostałych na placu boju czarach.
Jacenty westchnął. Jakie to szczęście, że amulet Balansu jest jednorazowy. I na dokładkę na tyle potężny, że nie można w jednej bitwie użyć ich dwu bez ryzyka samounicestwienia. Trudno. Czas zabrać się za odbudowę armii.
Walka potoczyła się dalej, a jej obraz nie zmienił się wiele. Jedna zmiana jednak była zauważalna: coraz więcej czarów Tomiego zazębiało się wzajemnie o siebie generując efekty o wiele potężniejsze, niż każdy z nich mógł to uczynić samodzielnie. W pewnym momencie Ururam ze zdumieniem, a Jacenty z przerażeniem dostrzegli znów wzniesiony przez Tomiego Balans. Talizman był z powrotem aktywny! Znów pole walki zostało wymiecione, choć tym razem bariera chroniąca Tomiego ledwo pulsowała resztkami mocy.
Był to jednak moment zwrotny. Od tej chwili Tomi odbudowywał swój potencjał niewiarygodnie szybko. Butelkowe gnomki wzmacniały osłonę, zaś Balans rozbłyskiwał co chwilę złowrogim światłem czyszcząc plac boju i ładując się na nowo. Już tarcza Tomiego była dwukrotnie silniejsza niż na początku walki. Wciąż jeszcze nie było jednak widać, w jaki sposób Więz ma zostać pokonany. Chociaż... tak! Jacentemu zostawało coraz mniej czarów do rzucenia, zaś energia jego artefaktów wyczerpywała się. Tomi wciąż regenerował swoje zasoby. Wielu magów nie pamiętało o tym, tak rzadkie były to przypadki, ale jeśli któremuś z walczących czarodziejów zabrakło zaklęć do rzucania w trakcie bitwy, to padał on bez przytomności, zaś wszystkie jego dotychczasowe zaklęcia zostawały rozproszone. Wiedział o tym Tomi zestawiając swój układ. Dotarło to też do Jacentego. Spróbował jeszcze kilku rozpaczliwych i totalnie nieskutecznych ataków, po czym osunął się na kolana tłukąc pięściami w grunt.
- Poddaję się! - niemal zawył.
- Psychicznie. Mówiłem. - uśmiechnął się pod nosem Tomi.
Obaj czarodzieje odwołali swoje czary i opuścili stanowiska pojedynkowe. Jacenty z wolna odzyskiwał równowagę. Ururam był pod wrażeniem. Tomi nie posiadał się z radości.
- Powiem wam w sekrecie, nie byłem pewien, czy to zadziała. To była pierwsza próba tego układu czarów.
- Powiedziałbym że skuteczna. - pochwalił Ururam. - Spakowaliście swoje manatki? Czas wracać...
Jacenty i Tomi sprawdzili raz jeszcze, czy wszystkie amulety są na swoich miejscach. Przezorność nigdy nie zawadzi. Wszystko grało, więc ruszyli z powrotem. Wracali nieco inną drogą niż przyszli, obchodzili zagajnik z drugiej strony, by choć na chwilę skryć się w cieniu drzew. Było gorąco. Lekki wiatr od południa nie łagodził upału. Nad północnym horyzontem pojawiło się kilka chmur.
- Cholera - rzucił Ururam Tururam - Cholera, cholera, cholera. Na górze wieje inaczej niż na dole. Posmażymy się jeszcze trochę, a potem tydzień deszczu pewny. Niech to.
Spod buta uskoczyła mu żaba. Zarechotała i znikła z pluskiem w niewielkim oczku wodnym.
- Śmiej się, żaba, śmiej. Tobie to deszcz pasuje, co? - Ururam odprowadził stworzenie wzrokiem. Nagle stanął jak skamieniały.
- Co jest? - zapytał Jacenty. Jego oczy wciąż miały lekko nieprzytomny wyraz.
Ururam nie odpowiedział. Wciąż wpatrywał się w środek płytkiego jeziorka. Dwaj pozostali czarodzieje powiedli wzrokiem za jego spojrzeniem i... też zaniemówili. Na środku przerośniętej kałuży kwitł sobie w najlepsze granatowoczarny kwiat. Czarny Lotos. Pierwszy odzyskał zdolność mówienia Tomi.
- Nie przypuszczałem, że jeszcze istnieją w stanie dzikim... Pomyślcie tylko! Taki drobny kwiatuszek, a jeden jego płatek wart jest tyle złota, ile muł uniesie. - zaczął ściągać buty gotów wejść do wody.
- Stój! - krzyknął Ururam - To może być niebezpieczne. Czarne Lotosy nie rosną ot tak sobie. Od dziesiątków lat nie znaleziono dzikiego egzemplarza. A tu jeden się pojawia. Właśnie tutaj! O ile dotąd niezbyt wierzyłem, by w Hoboku działo się coś niezwykłego, o tyle teraz jestem tego pewien. To prawdziwy Czarny Lotos. Czujecie go?
Istotnie, wszyscy trzej to czuli. Zapach kwiatu dolatujący z odległości kilki sążni był zapachem czystej many.
- Ururam ma rację, zostawmy go - westchnął Więz - Jeśli go tu posadzono, to pewnie po to, by zwabiać magów. Licho wie, jakie pułapki czyhają w tej wodzie. A jeśli wyrósł sam, to... lepiej nie myśleć, jak potężne moce się tu skupiły. Zostawmy go.
Z lekkim ociąganiem cała trójka skierowała się z powrotem w stronę Hoboku. Żaden z czarodziejów nie myślał już o stoczonym przed chwilą pojedynku; za sprawą jednego kwiatu tajemnica samotnego zapyziałego miasteczka zyskała nagle jakby nowy wymiar.
- Musimy zacząć działać, panowie. Zacząć działać na serio! - zwrócił się Ururam do dwu pozostałych magów - Jak dotąd nie zrobiliśmy wiele, by przybliżyć się do rozwiązania tej zagadki.
- Co proponujesz? - spytał Jacenty.
- Na razie musimy zebrać więcej informacji. W skuteczniejszy sposób, niż robiliśmy to dotąd.
- Większość rzekomych tajemniczych zjawisk miała miejsce w nocy. Chyba trzeba nam przejść na nocny tryb życia.
- W nocy! - naburmuszył się Ururam - Mało oryginalne! Żeby tak dla odmiany komuś zachciało się robić nadprzyrodzone harce o trzeciej po południu... O. A tak to musi człek po nocach się włóczyć. Niech to licho. Krzyże mnie bolą, na deszcz idzie, to i ględzić zaczynam... No nic. - odetchnął - Jest nas trzech i są trzy strefy do skontrolowania: ratusz, miasteczko i okolica. Najlepiej będzie, jeśli się rozdzielimy. Kto gdzie idzie?
- Jeśli mam być szczery - uśmiechnął się krzywo Tomi - to nie mam ochoty ani tkwić w ratuszu, ani szwendać się po stepie. Wziąłbym na siebie miasto.
- W odróżnieniu od was, byłem w ratuszu. Znam rozkład pomieszczeń - stwierdził Więz - najlepiej będzie, jak zajmę się siedzibą nieszczęsnego burmistrza.
- W takim razie dla mnie pozostaje okolica. Cholera. W taki deszcz... - podsumował Ururam spoglądając na zbliżające się chmury.
Weszli w przedmieścia.
Poprzednia | Jesteś na stronie 5. | Następna |
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 |