Przygody eksperymentującego czarodzieja
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 18. | Następna |
Szczelina poszerzała się z wolna ukazując ogromną podziemną halę. Jej sklepienie było półokrągłe, tworzące jedną całość ze ścianami. Gładka podłoga z litej skały łagodnie i jednostajnie opadała, wciąż niżej i niżej w głąb ziemi. Pomieszczenie było naprawdę gigantyczne: gdyby na środku podłogi ustawić hobocki ratusz, to nie zająłby on nawet trzeciej części jej szerokości, zaś jego wieży daleko byłoby do stropu. Opodal ścian w równych odstępach stały metalowe sześciany. Każdy z nich miał na swej zwróconej ku środkowi przejścia ściance jakby okno, o kształcie rogala, półksiężyca, czy może bumerangu skierowanego końcami w górę. To właśnie owe okna błyskały zauważonym uprzednio przez magów białym światłem, każde w swoim niezdrowym rytmie. Poza tym hala była pusta.
- Błeee - skrzywił się Jacenty - haftować się chce. I to bez wcześniejszego popicia.
- Jakoś sobie poradzimy - uśmiechnął się Ururam wyjmując z brody trzy pary binokli. - Załóżcie!
Podał po jednej parze przyjaciołom, sam zaś założył trzecią na swój wydatny nos. Wyglądał przy tym doprawdy osobliwie.
- Ęj! - zawołał Więz - Nię pąmągłą am nię mągę ądichandź!
- Boś założył za nisko! - roześmiał się eksperymentujący czarodziej - patrz, to trzeba tak - zademonstrował.
- A! Trza było tak od razu. Faktycznie, o wiele lepiej.
Trzej magowie przekroczyli próg i rozglądali się dokoła z nieukrywana ciekawością. Nigdy nie widzieli niczego podobnego. Z zainteresowaniem przyglądali się błyskającym okom stalowych pudeł, ich gładkim niemal lustrzanym ściankom i ich niemal dokładnie sześciennemu kształtowi o zaokrąglonych krawędziach, których długość była odrobinę mniejsza niż sążeń. Ich wzrok prześlizgiwał się po imponujących półokrągłych szynach podtrzymujących skalny stop, grubych jak tułów wołu, a wykonanych z metalu przypominającego brąz. Główne dźwigary połączone były z mniejszymi, poprzecznymi, przy pomocy żelaznych nitów o łbach wielkości sporych talerzy. Lata świetności tej konstrukcji jednak już dawno minęły: podpory upstrzone były sinozielonymi plamami śniedzi a z nitów zwieszały się posępnie rude brody rdzy. W powietrzu unosił się lekki, choć wyczuwalny, zapach korozji. Jedynie metal tajemniczych skrzyń nie nosił żadnych, choćby najmniejszych śladów zniszczenia czy zepsucia.
- Dzieło Kesatpułgów... - wyszeptał Tomi z nabożną niemal czcią.
- Kesatpułgów? Tych wyspiarzy? Przecież oni nie wiedzą, co to magia, nie mówiąc nawet o technice! Chyba, że to jacyś inni...
- Wyspiarzy?!- tym razem zdziwił się Tomi.
- Na Morzu Paflagońskim jest taki niewielki archipelag. Jego mieszkańcy nazywają się właśnie Kesatpułgami. Żyją z tego, co złowią w morzu, albo przehandlują za perły.
- Aaa, nie, to nie o nich mi chodzi, absolutnie nie. Tamci Kesatpułgowie żyli w zamierzchłej starożytności. Łączyli technikę z magią, co dzisiaj wydaje się nie do pojęcia. Na miejscu ich dawnej stolicy stoi dziś Hobok; oczywiście jego obecni przyciężcy mieszkańcy napłynęli w te okolice znacznie później i nie mają z tym wspaniałym starożytnym ludem nic wspólnego... Kesatpułgowie! Ileż im zawdzięczamy... Gdy zobaczyłem zarysy tego budynku, tam, na górze, już byłem przekonany, ze trafiliśmy na ich ślady. Teraz, tutaj, mam absolutną pewność, że to właśnie ich robota.
- Imponujące, musze przyznać - Jacenty posłał spojrzenie w głąb, wydawało by się, nieskończonego tunelu - Jeżeli jednak byli tak potężni, to w jaki sposób zeszli z areny dziejów? Kto byłby w stanie ich podbić? A może sami z czasem skapcanieli?
- Nie, nie! - zaprzeczył gwałtownie czarnowłosy mag - Pewnego dnia po prostu zniknęli. Przestali istnieć. Nigdy nie byli liczni, ale od tego czasu nikt nie widział choćby jednego Kesatpułga. Ich miasteczka i dwory opustoszały i popadły w ruinę. Nikt nie wie, czemu tak się stało, ale...
- Ja wiem - przerwał mu Ururam - spotkałem kilku z nich... tam. - machnął ręką w nieokreślonym kierunku.
- Zostali Wędrowcami? Wszyscy?
- Nie wszyscy, zaledwie drobna część z nich. Ponoć zbudowali machinę, dzięki której ujarzmili energię na tyle potężną, by pozwoliła raz na jakiś czas któremuś z nich poddać się przemianie. I, co łatwo było przewidzieć, zaczęli się spierać o to, kto ma być pierwszy. Bali się, że w końcu energia się wyczerpie. Wybili się wzajemnie niemal do nogi. Część się przemieniła, obleśne typy, mówię wam. Nieduża grupa uszła odrzucając przeszłość. Idę o zakład, że ci wyspiarze to ich potomkowie.
- W takim razie niech mnie licho, jeśli nie jesteśmy w tej machinie! - Tomi zatarł ręce z satysfakcją - Chodźcie, szkoda czasu.
Podążył w dół pochylni nie oglądając się za siebie i jakby nie dbając czy dwaj pozostali czarodzieje idą za nim. Jacenty istotnie szybko ruszył w ślad. Ururam najpierw pokręcił głową, potem wzruszył ramionami, potem mruknął "Narwańcy!", potem pokiwał palcem w bucie, potem splunął w bok i w końcu poczłapał za nimi.
- Co tam robisz? - zapytał Więz przez ramię.
- Kątem pluję - odparł czarodziej.
Szli długo, wciąż niżej i niżej. Nogi zaczynały ich już lekko boleć, gdy w oddali przed (i pod) nimi coś się poruszyło. Wyglądało to jak przemieszczający się kłąb mgły. Czarodzieje zwolnili kroku i zdwoili czujność. Za pierwszym pojawiły się kolejne rozmyte kształty. Jednocześnie do uszu magów dobiegł jakby szmer, czy szelest. Wolno posuwali się naprzód. Naraz nad ich głowami przeleciały dwa przedziwne stworzenia: Były to jakby małe, bezbarwne jaszczurki o krótkich ogonach, fosforyzujących pomarańczowych oczach i ogromnych błoniastych skrzydłach. Wyglądały ohydnie.
- Co to? - zdumiał się Jacenty.
- Toperze.
- Perze?
- Nie perze, tylko toperze.
- A! Co to za jedne?
- Kat ich wie. Pojawiają się zawsze tam, gdzie w pobliżu jest dużo many. Wygląda, że nią się żywią.
- Jeszcze jeden dowód, że jesteśmy na dobrej drodze. Dalej! Dalej! - ponaglił Tomi.
Podążyli dalej mijając po drodze coraz gęstsze i coraz liczniejsze stada toperzy. Miriady - to może przesada - ale dziesiątki tysięcy tych istot kołowało w powietrzu ponad nimi. W miarę, jak posuwali się naprzód Ururam zaczął odczuwać dziwną słabość i wrażenie ucisku pod czaszką. Uczucie to, z początku słabe, narastało i narastało, aż zrobiło się nieomal nie do zniesienia. Idący przodem Tomi potknął się, a następnie osunął na kolana. Jacenty pochylił się nad nim chwiejąc się na nogach.
- Co jest? - wydyszał - czujecie to samo?
- Niestety. - sapnął Ururam Tururam - Coś nas dopadło.
Tomi wymamrotał cos niezrozumiale.
- Że jak?
Ale czarodziej nie miał siły odpowiedzieć. Wskazał na chmarę przelatujących jaszczurek i zemdlał.
- To...perze... - jeknął Więz - czy... one mogą... wyssać z nas życie?
- Wykluczone! - Ururam usiadł ciężko na posadzce - Pochłaniają tylko wolną manę.
- Więc co?... Może one... - mag urwał, czknął przeraźliwie, oczy stanęły mu w słup, po czym zamarł w bezruchu.
Gorączkowe myśli przelatywały przez głowę Ururama. Choć lepiej niż towarzysze znosił tajemniczą słabość, zdawał sobie sprawę, że jego położenie jest niewesołe. Siły opuszczały go szybko, nie było mowy, by zdążył wrócić do wyjścia, czy, tym bardziej, wykorzystać swoją naturę Wędrowca Dominiów, by umknąć w próżnię miedzy światami. Zresztą takie rozwiązania, implikujące porzucenie towarzyszy na pewną śmierć zdecydowanie nie przypadały naszemu czarodziejowi do gustu. Trzeba było coś zrobić... O, to, to! Tylko co? I jak? Ururam podrapał się nerwowo po nosie. Raz, drugi... Jego palec natrafił na coś twardego. Binokle? Ach, taaaak!
Rozsypane elementy poukładały się w jego umyśle w spójną całość: potrzebuje osłony! Tym razem jednak nie przed światłem, nawet nie przed tajemniczą siłą wysysającą magiczną energię, lecz po prostu przed głosem. Przecież toperze, w równym stopniu polegające na wzroku, co na słuchu, wysyłają ultradźwięki - niedosłyszalne, piekielnie szybkie drgania, które mogą zabić! Czarnoksiężnik szybko splótł zaklęcie. Szum i łopot tysięcy toperzowych skrzydeł ustał w momencie. Ustało też nieznośne uczucie słabości. Ururam odetchnął głęboko i rozdzielił otaczającą go aurę na trzy części, jedną pozostawiając sobie, a dwoma pozostałymi otulając szczelnie omdlałych przyjaciół. Po chwili najpierw Tomi, a potem Jacenty otworzyli oczy.
- O, żesz, niewiele brakło, a bym się przekręcił - sarknął Tomi; jego głos brzmiał bulgotliwie i głucho jakby dochodził z wnętrza wielkiej beczki - teraz już rozumiem, co to znaczy "zapomnieć o czymś na śmierć".
- A co to tak w ogóle było? - Jacenty nie wiedział zbyt wiele o toperzach. Ururam i Tomi wyjaśnili mu sprawę, po czym cała trójka ruszyła w dalszą drogę.
Korytarz prowadził dalej prosto i lekko w dół - i ani myślał zakręcać. Pewnie dlatego, że korytarze myślą równie rzadko, co zegary... A w każdym razie znaczniej rzadziej od magów.
- Tak sobie myślę - powiedział właśnie Więz - że jeżeli kolejne pułapki na naszej drodze są równie wredne, co ta z toperzami, to nie mamy wielkich szans na dotarcie do celu.
- Nie sądzę, żeby to była pułapka - zaoponował Tomi - Według mnie te stworzenia zalęgły się tu długo po zniknięciu Kesatpułgów. Są zbyt manożerne, żeby jakikolwiek mag chciał je trzymać, choćby w takim charakterze, jak sugerujesz.
- Może i racja - przyznał Jacenty - ale w takim razie zupełnie nie wiemy, co nas może czekać. I tak źle i tak niedobrze.
Przeszli jeszcze kilkadziesiąt kroków, gdy nagle wydało im się, że w oddali dostrzegają jakieś potężne nieruchome, kamienne, uskrzydlone sylwetki. Zdwoili czujność i ostrożnie posuwali się naprzód. Pochylnia była przegrodzona rzędem jakby monstrualnych pionów szachowych, których maszkaronowate kształty wykute były z szarego kamienia.
- Rzygacze - skrzywił się Tomi - ciężka przeprawa nas czeka. Tym razem to faktycznie zabezpieczenie stworzone przez twórców tego kompleksu. Nie lubię walki z rzygaczami. Szczególnie wtedy jak, mają przewagę liczebną.
- Może walka nie będzie konieczna? - zasugerował Jacenty - Co nieco wiem o rzygaczach, mój stryj Anemon umiał je konstruować. Terminowałem kiedyś w jego warsztacie. Jeśli tylko technika tworzenia rzygaczy nie zmieniła się zanadto przez te parę tysięcy lat, dam sobie radę.
- Co nam szkodzi spróbować - uśmiechnął się Ururam Tururam.
- Nic, w samej rzeczy. - odwzajemnił uśmiech Jacenty - Och, Ururamie, mógłbyś pożyczyć mi swoją spłuczkę? Na momencik...
- Proszę bardzo.
Jacenty wziął rzeczony artefakt i miarowym pewnym krokiem ruszył w kierunku szeregu rzygaczy. Przeszedł ledwie kilka kroków, gdy najbliższa figura poruszyła się, i zachrzęściła:
- Przejście([~rzygacz,~Kesatpułg])=0; Rzygacz(ty)=0; Kesatpułg(ty)=0; Przejście(ty)=0.
Jacenty odpowiedział spokojnie:
- Rzygacz(ja)=1; Przestarzały(ty)=1.
- Niepewny(rzygacz(ty))=1; - zdziwiła się statua - (Rzygacz(ty))(..);
- (Obserwacja(ty))(..) - Więz otworzył szeroko usta, aktywując jednocześnie magiczny przedmiot. Gwałtowny strumień zimnej wody oblał figurę od końców skrzydeł aż po podstawę.
- Rzygacz(ty)=1 - przyznał posąg.
Jacenty tym razem wygłosił dłuższą orację:
- Rzygacz(ja)=1; Przejście(rzygacz)=1; Przejście(ja)=1; Przejście(referencja(rzygacz("x"),["y","z"]))=przejście(rzygacz("x")); Referencja(ja,[Tomi, Ururam_Tururam])=1; Przejście(Tomi)=1; Przejście(Ururam_Tururam)=1.
Zapadła długa cisza. Po chwili statua odezwała się:
- Przejście([rzygacz,Tomi,Ururam_Tururam])=1.
...i odsunęła się na bok. Magowie przeszli swobodnie, a za ich plecami rzygacz powrócił na swoją uprzednią pozycję.
- Gratuluję - zatarł ręce Ururam - a teraz, z łaski swojej oddaj mi spłuczkę. Swoją drogą może nauczysz mnie kiedyś mowy rzygaczy?
- Może... A co mi za to dasz?
- A co byś chciał?...
- Bo ja wiem? Może właśnie tę spłuczkę?
- Pomyślę.
Tak rozmawiając ani się spostrzegli, a korytarz nagle się skończył.
Poprzednia | Jesteś na stronie 18. | Następna |
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 |