Przygody eksperymentującego czarodzieja

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33
Poprzednia Jesteś na stronie 7. Następna

Prawie świtało, gdy Ururam powrócił do gospody. Nie spodziewał się zastać nikogo w głównej sali, ale ostrożności, tak czy siak, nigdy za wiele. Postanowił wrócić tą samą drogą, którą wyszedł, czyli przez zaplecze. Kryjąc się pod okapem na tyłach tawerny spostrzegł, że deszcz powoli ustaje. Choć zdziwiło go to (wszystko wskazywało na kilkudniowe opady), to w najmniejszym stopniu nie poprawiało jego sytuacji. Był przemoknięty do ostatniej nitki. Przy użyciu czarów otworzył tylne drzwi. Już miał wejść, gdy nagle uświadomił sobie, że nie powinien pozostawiać mokrych śladów na podłodze, jeśli nie chce obudzić podejrzeń gospodarza.

Rozwiązanie było proste. Ururam szybko ściągnął ubranie, na wszelki wypadek rzucił na siebie czar niewidzialności (licho nie śpi!) i... trudno powiedzieć, co było dalej, bo nie można było go już zobaczyć. W każdym razie - znalazł się w swoim pokoju. Rozwiesił mokre szaty na paru kołkach, przywiązawszy do nich uprzednio amulety szybkiego schnięcia. Następnie podszedł do okna i szeroko je otworzył. Chmury rozpraszały się. Wiatr wył i gwizdał wśród drzew i dachów. W jego dźwięku dało się usłyszeć osobliwie głębokie tony, jakby odległe granie potężnych organów...

Pamiętając o nieprzyjemnej przygodzie z kurami Ururam Tururam zabezpieczył dokładnie okno zaklęciami antydrobiowymi nim położył się do snu. Zasypiając miał dziwnie radosną i jakby filuterną minę.

Nie spał długo. Wczesnym przedpołudniem ponad jego głową pojawił się błękitny półprzeźroczysty ptaszek, który zaczął wyśpiewywać skoczne trele. Ururam otworzył jedno oko i drobnym ruchem palców rozproszył czar. Nie dane mu jednak było pospać. W miejscu śpiewaka zjawiła się pokraczna wrona, również o półmaterialnej konsystencji. Rozwarła szeroko swój paskudny dziób i zakrakała czarodziejowi wprost w ucho. Ururam zerwał się momentalnie. "A niech to - mruknął do siebie - znowu nie wystarczył mi alarm pierwszego stopnia!" Zdezaktywował magiczny budzik i zaczął się ubierać. Szaty były już suche.

Na dole czekał Tomi pałaszując swoje ulubione smocze kluchy.

- Dzieńdoberek - powitał go Ururam - jak poszło?

- Nieźle, a tobie?

- Tak se... Poczekajmy na Jacentego, nie lubię opowiadać tego samego po kilka razy.

- No, no! Jeszcze ci uwierzę! - parsknął Tomi z trudem przełykając kolejną kluchę.

Jacenty Więz zjawił się niebawem. Wyglądał tak, jakby go kto na sto koni wsadził, w kieszeń napluł i miodem posmarował.

- Witajcie! - zawołał - Nie uwierzycie, jak wam opowiem! Ale takie wieści trzeba poprzeć czymś naprawdę mocnym. Karczmarzu - zwrócił się ku ladzie - dajże trzy kubeczki najmocniejszej rzeczy, jaką masz na składzie.

- Siedemnaście ciaków - odparł ponuro właściciel.

- Ależ proszę!

Jacenty odebrał od karczmarza trzy niewielkie pucharki, przeszedł na skos przez salę i dosiadł się do Ururama i Tomiego. Ten drugi nieufnie powąchał znajdującą się w podanym mu naczyniu ciecz. Wynik próby był najwyraźniej zadowalający, bo na obliczu czarodzieja rozlał się zachwyt.

- Spirytusinek najprzedestylowaniuchniejszy! - westchnął z rozrzewnieniem.

Ururam miał bardziej praktyczne podejście do rzeczy. Jednym haustem wypił trunek, chuchnął, kichnął, prychnął i zwrócił się cicho do Więza:

- No więc? Cóż takiego odkryłeś?

- Ja? Eeee, nic, to wszystko było na pokaz... Cała sprawa śmierdzi mistyfikacją. W ratuszu zainstalowany był jeden jedyny prosty poltergeist. Nie było żadną sztuką go odczynić. Poza tym nic. Zupełnie nic, żadnych śladów nadprzyrodzonych zjawisk.

- Poltergeist powiadasz? Ktoś się nie wysilił. Dałeś radę ustalić, kiedy go założono?

- Nie wcześniej niż pół roku temu.

- To ci dopiero...

Do sali wszedł Vastin. Wyglądał jakby lewą nogą wstał z łóżka i jeszcze nie do końca się obudził. Włosy miał potargane, szatę przekrzywioną. Ukłonił się z dala czarodziejom, i skierował się ku wyjściu z gospody. Barman usiłował do niego zagadać, ale on nie zwrócił na to uwagi i wyszedł na zewnątrz.

- To by było wszystko - kontynuował cicho Jacenty - po dezaktywacji kołatka resztę nocy wynudziłem się jak mops.

- A mnie za to dopisało szczęście! - uśmiechnął się Tomi - co prawda nie dokładnie w ten deseń, jaki moglibyśmy sobie wymarzyć, ale zawsze... Krążyłem pomiędzy domami wypatrując oznak jakichś niezwykłych mocy. Nic się nie działo. Chodziłem tak i chodziłem kręcąc się bezładnie po ulicach. I ciągle nic, nic ciekawego. Po jakimś czasie odczułem większą potrzebę.

- Nie musisz być aż tak dokładny! - upomniał go Więz.

- Kiedy to ma kapitalne znaczenie! Wyobraźcie sobie, że trafiłem do całkiem przyzwoitej wygódki. Był tam nawet papier! Robiąc... hmmm... co trzeba, przywołałem nieco światła i zacząłem odcyfrowywać napisy na owym papierze. I wyobraźcie sobie, jakie było zdumienie mym oczom, gdy okazało się, że są to fragmenty jakiegoś starożytnego zwoju. A wynikało z nich jednoznacznie, że w pobliżu Hoboku znajduje się potężny węzeł many!

- Gadasz?! - wykrzyknął Jacenty - Pokaż no te zapiski!

Tomi wyraźnie się speszył.

- No... wiesz... to były jedyne dwa kawałki papieru. Ale tam naprawdę było tylko tyle, co wam powiedziałem. I wiecie, co w związku z tym podejrzewam - Tomi mówił szybko, jakby chciał pokryć zmieszanie - myślę, że ten węzeł jest w pobliżu miejsca, gdzie wczoraj widzieliśmy Czarny Lotos.

- Och? - zdziwił się uprzejmie Ururam - ale czy to ma jakikolwiek związek z naszym poszukiwaniem? Węzeł many to poważna i przedwieczna sprawa w odróżnieniu od półrocznego poltergeista.

- Co racja to racja. Ale trzeba sprawdzić wszystkie możliwości. - mruknął Więz - A jak tobie poszło, Ururamie?

- Bez rewelacji. Widziałem dziwne błyski nad wzgórzami, ale mogły one pochodzić od dalekich piorunów. A jeśli nawet nie, to takie iluminacje są równie proste do zainscenizowania jak kołatek.

- Mam dość! - wybuchnął Więz - Wszystko wskazuje na to, że ktoś się dobrze bawi naszym kosztem. Albo... albo sprawa jest sporo głębsza niż przypuszczamy. Sam nie wiem, co bym wolał.

- Moim zdaniem - rzekł Tomi - musimy poważnie porozmawiać z urzędnikami z ratusza. I niech nie próbują wymigiwać się nieobecnością burmistrza... - dodał wyraźnie zły.

- W takim razie - chodźmy!

- Chwilkę! Skoczę jeszcze do pokoju po parę drobiazgów.

Tomi wstał i ruszył ku części mieszkalnej tawerny. Po chwili zniknął za drzwiami... a po kolejnej chwili pojawił się znowu, blady jak płótno. Gestem przywołał pozostałych magów. Ururam Tururam i Jacenty podążyli za nim. Po chwili było już jasne, co tak wstrząsnęło Tomim. U stóp schodów leżał człowiek - ten sam, który przyjechał tu poprzedniego dnia, ten, który tak bardzo z wyglądu przypominał Ururama.

Był martwy.


Poprzednia Jesteś na stronie 7. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33