Przygody eksperymentującego czarodzieja

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33
Poprzednia Jesteś na stronie 30. Następna

Ururam Tururam westchnął lekko i rozejrzał się bacznie po polanie.

- Tak – stwierdził – faktycznie możemy rozłożyć się tu obozem. Wróżce można wierzyć. Ma swoje cele, do których nieubłaganie dąży, ma swoje metody ich osiągania, ale nigdy nie posługuje się kłamstwem. Jeśli coś powie, jest to pewne. Choć mówi tylko to, co chce powiedzieć, a jest to znacznie mniej niż wie.

- Uważasz, że można jej zaufać?

- O, nie! Uwierzyć – i owszem, ale zaufać? Nigdy w życiu! Chyba że tak: „Uff, uff, uff!”

- Niezwykle ciekawa osóbka – zauważył Jacenty ściągając ze swojego samo-chodu rzeczy potrzebne do rozbicia obozowiska – Zastanawiam się, czemu przyjęła tak olśniewającą postać... Zawsze tak robi?

Eksperymentujący czarodziej spojrzał bacznie na Jacentego. Chwile łamał się, czy odpowiedzieć na to pytanie wprost, czy ogródkami, a może jednak zrobić unik?... W końcu jednak zdecydował się być całkowicie szczery.

- Zawsze. Czasem tylko zmienia się nieco wiek. Ale zawsze jest to postać tej samej osoby. Widzisz, ona ma jakby kompleks na punkcie swojego wyglądu.

- Przed przemianą byłą brzydka, czy jak? Ale ona nie jest stąd, więc nie może...

- Nie może pamiętać? Tak. W zasadzie... Z nią jednak sytuacja jest szczególna. Ona, odkąd przybyła w pustkę, większość sił poświęciła właśnie poszukiwaniu tego, kim była wcześniej. Bardzo długo nie przyjmowała w ogóle żadnej postaci.

- To znaczy... że ona naprawdę tak wyglądała? Jeszcze zanim została Wędrowcem?

- Któż wie?... Jednak powiedziałbym, że istnieje małe kłamstwopodobieństwo [od autora: k=1-p, gdzie p to prawdopodobieństwo], że tak właśnie nie jest. Zauważ, że nie używa żadnego imienia; woli, by nazywano ją Wróżką. Gdy dojdzie jak miała kiedyś na imię, wtedy tego właśnie imienia będzie używać.

- Jeśli tak... – mruknął Jacenty w roztargnieniu przygotowując jednocześnie obozowisko na noc – to i sposób jej obecnego zachowania musi w jakiś sposób przypominać ten poprzedni, prawda? A jeśli tak, to dlaczego taka osoba zdecydowała się na zmianę swojego bytu?

- Nie pytaj, nie wiem – westchnął bezradnie Ururam rozpalając ognisko - ale masz tu rację, to faktycznie dziwne...

Przez jakiś czas panowało milczenie, ciszę wypełniały jedynie odgłosy wieczornego lasu i dwuosobowego obozu. Obaj czarodzieje pogrążyli się w myślach (każdy własnych!). Jednakże przemyślenia Ururama Tururama były z całą pewnością bardziej ponure od spraw zaprzątających umysł Jacentego: ten pierwszy bowiem co chwila marszczył czoło, nerwowo poruszał palcami, czy też wstrząsał nieznacznie głową, jakby chciał odgonić jakiegoś niematerialnego natręta, który na mózg mu usiadł; drugi zaś uśmiechał się tylko wpółnieobecnie, co pewien czas wzruszając jedynie z lekka ramionami. I to właśnie Jacenty odezwał się po przerwie pierwszy:

- Mam jedno pytanie... No, w zasadzie więcej, ale jedno główne.

- Tak?

- Odnoszę wrażenie, że umknęła mi spora część waszej rozmowy z Wróżką. Mógłbyś mi całą sprawę wyjaśnić? Ale tak, wiesz, od podstaw.

- Podstawy to ty chyba znasz – mruknął starszy z czarodziejów – wiesz kim są Wędrowcy, wiesz, że tracą moc, wiesz że imają się rozmaitych sposobów by to powstrzymać.

Jacenty pokiwał głową; w istocie – wszystko to już wiedział. Ururam tymczasem zaczął opowiadać z nieco większym ożywieniem:

- Pierwsi Wędrowcy Dominiów nie byli tego świadomi. Szybko roztrwonili swe moce. Odrzuciwszy uprzednio wszystko czym niegdyś byli, stracili też i to, co dostali w zamian. Została tylko ich jaźń wypełniona bezsilnymi pragnieniami. Straszny to los, ale – o ile mi wiadomo – nie ma przed nim ucieczki. Można go tylko opóźniać.

- Po co opóźniać, jeśli to nieuniknione?

- Zwykli śmiertelnicy zużywają też sporo czasu na opóźnianie nieuniknionego, nieprawdaż? A dla nas istnieje nadzieja... Nawet dwie! Po pierwsze: może doczekamy momentu, w którym ktoś wymyśli sposób na to, jak tę entropię mocy całkowicie zatrzymać... A po drugie: może spowalniając dostatecznie cały proces uda się nam, choćby niektórym doczekać Końca Światów: momentu gdy Pierwszy Stwórca z powrotem zbierze razem wszystko, co rozproszone. Nie mamy oczywiście pewności, czy uwzględni nas, żyjących poza światami, ale to inna sprawa... Tak czy owak, różni różnie kombinują. Pewnego razu jeden z Wędrowców wpadł na pomysł, aby wziąć sobie uczniów. Czeladników. W zamian za wiedzę użyczali mu cząstek swej mocy.

- Jak się nazywał?

- Hen – Ururam wypowiedział to imię z jakąś dziwną niechęcią – Miał trzech uczniów. Dwu z nich było kiedyś przepotężnymi Wędrowcami, ale obaj roztrwonili, co mieli. Trzeci jednak, Ghrot, rozwinął nieco pomysł swego mistrza biorąc własnych uczniów. Jeden z nich to Planetariusz.

- Którego uczniem ty byłeś, prawda?

- Ano właśnie. Zatem to, o czym Wróżka mi mówiła, musi być sprawą niezwykle doniosłą, skoro oni obaj wydają się nią mocno poruszeni. Warto, byś wiedział, że samo ukazanie się Ghrota, (komukolwiek!) jest już nielichym wydarzeniem.

- A Hen? Co z nim?

- Gdy ja zostałem Wędrowcem, Hen był już jedynie legendą – uciął Ururam – sam Planetariusz widział go tylko raz.

- A jaką rolę w tym wszystkim pełni Wróżka? – zadając to pytanie Więz uśmiechnął się lekko. Widać było, że wspomnienie czarodziejki sprawia mu przyjemność.

- A żebym to ja wiedział... – westchnął siwobrody mag – Hej! – zreflektował się nagle – czyś ty się aby w niej nie zabujał?

- Możnaby tak rzec – tym razem uśmiech Jacentego był bardzo szeroki – mam nadzieję mieć piękne sny przez najbliższych kilka nocy. I nie obawiaj się Ururamie, zdaję sobie sprawę, kim ona jest. Mogę sobie do niej trochę powzdychać, jak jakowyś błędny rycerz do damy na wieży, ale jak przyjdzie pora, bym sobie dziewczynę znalazł, to szukać jej będę w zupełnie innych... sferach. Hehehe, sferach! – roześmiał się serdecznie – To mi się udało, no nie?

- Czasami mnie zadziwiasz Jacenty – w głosie Ururama słychać było szczery podziw.

- No to skoro wszystkośmy sobie wyjaśnili, pora na sen. Kto trzyma straż?...

- Nie ma potrzeby, by którykolwiek z nas to robił. Wróżka nigdy nie kłamie, więc jest tu zupełnie bezpiecznie. Co nie zmienia faktu, że jest ona jedną z najgroźniejszych istot wśród nas. Sam to zresztą widzisz po sobie... Dobranoc, Jacenty! Pięknych snów życzę!

Więz ułożył się do snu otuliwszy się kocem. Ururamowi jednak nie chciało się spać. W gruncie rzeczy mógł obywać się zupełnie bez snu, jednakże spać lubił (a nawet lubiał!) i nadarzające się po temu okazje skwapliwie wykorzystywał. Powiedzmy sobie zresztą szczerze i otwarcie: Ururam generalnie wykorzystywał wszelakie nadarzające się okazje, których eksperymentującemu czarodziejowi zazwyczaj nie brakowało. Jak bowiem mówi stare arthaniońskie przysłowie: „Okazja czyni czarodzieja”. Jak wiec powiedziano, Ururam nie był skory do snu. Rozważając wszystko, co się w ostatnich dniach wydarzyło, a w najbliższych wydarzyć mogło, przechadzał się leniwym krokiem po polanie spoglądając od czasu do czasu melancholijnie w niebo usiane rojami gwiazd, galaktyk, gryzmaków i gwajdolnic (w tym bowiem świecie nikomu nie przyszło na myśl się ich pozbywać).

Tak więc chodził sobie i chodził – i ani się obejrzał aż noc zaczęła się zbierać do odejścia. W szarawym świetle przedświtu czarodziej dostrzegł migniecie bieli pomiędzy drzewami na skraju polany. Zaciekawiony ruszył w tym kierunku. Naprzeciw niemu wyszła dziewczynka, około dziesięcioletnia, w śnieżnobiałej sukience naszywanej perłami. Ururam spojrzał na nią zdziwiony.

- O co tym razem chodzi, Wróżko? Dwa razy pod rząd, w tym samym miejscu, ale pod różnymi postaciami, ha?... Tylko nie próbuj znów zasłaniać się Planetariuszem – dodał po chwili zmęczonym głosem.

Wróżka spojrzała na niego niewinnie.

- Nie czaruj mnie, proszę. – westchnął czarodziej – Po co ci to? Nie prościej od razu przejść do rzeczy?

- Kiedy to nie takie proste... Chodzi o niego – wskazała na śpiącego Więza.

- Słuchałaś, o czym mówiliśmy, jak odeszłaś?

- Nie, wcale – pokazała mu język.

- Jakoś niepodobne to do ciebie.

- Podobne, niepodobne – zirytowała się – nie podsłuchiwałam bo nie chciałam i już! Co nie znaczy, że nie obserwowałam was wcześniej.

- Ocho, zaczynamy dochodzić do sedna – zauważył Ururam.

- Niech ci będzie... Jakiś czas temu zainteresowałam się węzłem many w Arthanionie. Tym, z którego skorzystał Tomi. Wyczułam, jak pojawiłeś się w pobliżu. Chyba udało mi się samej pozostać niezauważoną, hmm?

- I owszem, moje gratulacje.

- Dzięki, to bardzo miłe z twojej strony. W każdym razie wtedy zwróciłam uwagę na Jacentego. Ten gość ma niesamowite zdolności! Jak się tylko zorientowałam, to zbadałam jego przeszłość i koneksje. No i... – umilkła.

- I zjawiłaś się tu ze względu na niego, jak rozumiem?

- Rozczarowania bywają bolesne, Ururamie – stwierdziła ze słodką minką.

- Żeby się rozczarować trza na cos liczyć, a ja nie liczyłem na wiele. – odparował czarodziej – No to jak? Godziny szczerości ciąg dalszy?... Jaki miałaś w tym cel?

Długo nie odpowiadała. W końcu szepnęła cichutko:

- Nie wiem. Po prostu tak dużo o nim wiem, że.... chciałam, żeby i on wiedział, że istnieję.

Ururam podparł się pod boki.

- No ładnie! – zawołał stłumionym głosem – zakochana wędrowniczka dominiów, tak? Tego jeszcze nie było... I co zamierzasz dalej?

- Sama nie wiem... Myślisz że mam szanse?

- Niby na co szanse? – zapytał ostro mag – Na to, że zostawi ten świat i poleci za tobą w pustkę? A masz jakieś wątpliwości, że tak się stanie, jeśli tylko zechcesz?!

- A właśnie że mam! – odcięła się – Niewielu byłoby w stanie odmówić, ale on właśnie do takich należy. Może i dzięki temu zrobił na mnie takie wrażenie...

Ururam nie odrzekł ani słowem. Cóż bowiem miał powiedzieć? Takie rzeczy przerastają nawet eksperymentujących czarodziejów. Miał jednak nieodparte wrażenie, że jeżeli poza organami władzy, tajemniczymi zdarzeniami w pustce między światami i innymi sprawami bieżącymi będzie miał jeszcze na głowie historię miłosną, to sprawy nie maja prawa potoczyć się po jego myśli. Po kilku chwilach znowu odezwała się Wróżka:

- Jeśli jednak skłonię go do rozważenia takiej decyzji, to będzie miał do mnie słuszny żal; wszystko jedno – zgodzi się, czy odmówi. Nie zrobię mu tego. Mogłabym też zstąpić pod stałą postacią do tego świata i nie ciągać go w próżnię. Ale to też nie ma sensu. Niewygodnie by mu było ze świadomością takiej różnicy między nami.

„Melodramat, jak pragnę zdrowia!” – pomyślał Ururam, głośno zaś powiedział (nieco surowiej niż zamierzał, ale tak mu już wyszło):

- Cóż więc? Po co w takim razie w ogóle mu się pojawiałaś? A jeśli już musiałaś, to czemu nie w takiej postaci, w jakiej mnie zjawiasz się teraz?

Wróżka wybuchnęła płaczem, jakby naprawdę była dziesięcioletnią dziewczynką, nie zaś potężną czarodziejką. Mag przytulił ja lekko.

- No, już, już, daj spokój – powiedział sporo łagodniejszym tonem – na razie wszystko poszło w miarę dobrze. On cię będzie miło wspominał, ty go będziesz mogła od czasu do czasu poobserwować... Ech, no przestań! To chyba pierwszy raz, gdy Wędrowiec w pełni mocy płacze... Sam nie wiem – dodał na wpół do siebie – jakim cudem taka osoba jak ty mogła kiedykolwiek zechcieć dołączyć do nas...

- Ja też nie wiem – odpowiedziała wciąż lekko pochlipując – ale się dowiem. Muszę. Bo skoro tak się stało, to musiało to być coś bardzo, ale to bardzo ważnego.

Odsunęła się od czarodzieja, uśmiechnęła się smutno, pomachała mu dłonią i rozpłynęła się w nicość. Ururam powrócił do dogasającego ogniska.

Niebo zaróżowiły już pierwsze promienie wchodzącego słońca.


Poprzednia Jesteś na stronie 30. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33