Przygody eksperymentującego czarodzieja

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33
Poprzednia Jesteś na stronie 23. Następna

Ostatnie echa dysonansowej muzyki przebrzmiały. Zaległa cisza. Cisza, którą, rzekłbyś, nożem można by było krajać. Jednak nie do końca. Coś dzwoniło. Jacenty nie był do końca pewien, co, ponieważ, gdzie by się nie odwrócił, dzwonienie zawsze dochodziło go z lewej. Energicznie podłubał palcem w lewym uchu. Dzwonienie pozostało, choć zmieniło nieco ton. "A! - pomyślał przytomnie - w uchu mi dzwoni!" Usatysfakcjonowany tym budującym odkryciem czarodziej podszedł do Ururama, który nadal leżał bezwładnie na podłodze. Opadający rdzawy pył z wolna pokrywał twarz i szaty powalonego maga rudą warstwą.

- Ururamie, hej!

Nie było odpowiedzi. Mocno zaniepokojony Jacenty podszedł do przyjaciela, szukając pulsu. Przez chwilę, dłużącą się w nieskończoność, nie znajdował go wcale. Jednak po pewnym czasie wyczuł pod opuszkami palców leciutkie drganie z boku szyi Ururama. Czarodziej żył, był jednak nieprzytomny. Pomny zaleceń przekazanych mu niegdyś przez stryjka Oleandra, Więz przystąpił do cucenia towarzysza swej niedoli. Jego wysiłki przyniosły w końcu skutek: Ururam zakaszlał i uchylił powieki. Wymamrotał coś niezrozumiale.

- Słucham? - zapytał Jacenty uprzejmym tonem.

- Dlaczego... stoisz... na głowie?

- Nie stoję na głowie. To ty oberwałeś po głowie i widzisz na odwrót - wyjaśnił.

- Acha... A kto mi... przywalił?

- Nie wiem do końca. Jakiś organista.

- Organista?! - Ururam Tururam spróbował się poderwać, jednak zatoczył się tylko i upadł z powrotem. Jednak gdy znów przemówił głos jego był już wyraźny a spojrzenie przytomne - Tak, teraz już pamiętam - westchnął - Dałem się zaskoczyć, jak jaki głupi.

Z niewielką pomocą Więza eksperymentujący czarodziej dźwignął się na nogi. Wierzchem dłoni otarł zroszone potem czoło rozmazując sobie przy okazji rdzę na twarzy na podobieństwo barw wojennych.

- O co w tym wszystkim chodziło - w głosie Jacentego brzmiała niepohamowana ciekawość pomieszana z obawą - no, wiesz, po tym, jak już wir rozbłysnął i Tomi się eee... tego... podzielił?

- Gdy ktoś zostaje Wędrowcem, wtedy rzeczywiście, jakby się dzielił - rozpoczął wyjaśnienia Ururam - to co oddziela się od reszty, to przede wszystkim wola. To ona kształtuje samą istotę Wędrowców Dominiów. Cała reszta zostaje odrzucona, jako niepotrzebna. A jest tej reszty sporo. Ciało i umysł, wraz z ich umiejętnościami, nawykami, a także zdolnościami i wiedzą. Brak jedynie woli. Wiesz, czym są zombie? - po reakcji Jacentego widać było, że wie - No właśnie. Martwymi ciałami kierowanymi przez innych. A teraz wyobraź sobie żywe ciało, które jest kierowane z zewnątrz. Co wtedy otrzymamy?

- Opętanie - mag aż się wzdrygnął.

- Słusznie. Jednak w przypadku klasycznego opętania wola opętanego walczy wciąż z mocą tego, kto narzuca mu rozkazy. Nigdy nie udaje się uzyskać pełnej kontroli nad tym, kim się kieruje.

- Rozumiem. To dlatego chciałeś zabić Tomiego.

- Jego ciało - poprawił Ururam - tylko jego ciało. Nie chciałem, by ktoś go użył do swoich celów... Mówiąc szczerze - uśmiechnął się - gdyby to nie chodziło o niego, to sam bym z takiego świeżo opuszczonego ciała skorzystał. Ale robić coś takiego przyjacielowi? O nie...

- Ale teraz ciało Tomiego jest pod czyjąś kontrolą?

- Tak, niestety. I to nie wiadomo, czyją.

- Może jakiegoś innego Wędrowca?

- Nie, na pewno nie. To ktoś o ogromnej mocy, ale na pewno nie jeden z nas. Wyczułbym to.

- Nie pierwszy raz zresztą ten ktoś robi nam koło pióra...

- Tak! I za cholerę nie wiem, dlaczego! Kto zacz? Co nim kieruje? Do czego zmierza? - Ururam zastanowił się przez chwilę, machinalnie próbując otrzepać szatę z pyłu - Może to i dobrze?

- Dobrze? Czemu?

- Znowu mam co robić! Gdy odprowadziłem już Tomiego tam, gdzie chciał się dostać, nie mam nic lepszego do roboty, jak dobrać się do skóry temu jegomościowi, co depcze mi po odciskach. Jakby nie on, to sam bym musiał sobie jakieś ciekawe zajęcie znaleźć, a tak... - wzruszył ramionami.

- Dobra myśl. Wyruszę z tobą, o ile pozwolisz - nie spostrzegłszy sprzeciwu Więz ciągnął dalej - Jednak zanim dokopiemy temu organiście, musimy rozwiązać pewien inny palący problem...

- Hę?

- No, jak się stąd wydostać. Schody zawalone...

Ururam jednak nie dostrzegł w tym żadnego (ani tym bardziej palącego!) problemu.

- Po prostu użyjemy czarów, żeby podlecieć - oświadczył wyczesując swoimi długimi palcami pył z brody - Auuu! - krzyknął nagle.

- Co się stało?

Ururam z wyraźnym zdegustowaniem wyciągnął przed siebie dłoń. Jej serdeczny palec tkwił w pułapce na myszy.

- Jak jej kiedyś szukałem, to znaleźć nie mogłem. A teraz, o! - zdjął łapkę z palca i ukrył w kieszeni - stanowczo będę musiał posprzątać moją brodę.

- A04˘ propos czarowania - wtrącił nieśmiało Jacenty - a jak błyśnie, huknie, zadymi i zaśmierdzi?

- Nie ma obaw - eksperymentujący czarodziej wskazał na wir, który był li tylko wirującą fosforyzującą błękitną mgiełką - w tym momencie nic nam nie grozi.

Jak uradzili, tak i zrobili. Rzuciwszy czar lewitacji unieśli się ku sufitowi ogromnej komory i bez żadnych przeszkód wpłynęli do otworu, przez który wcześniej do niej weszli. W korytarzach było zupełnie ciemno. Nikła moc wiru nie wystarczała do tego, by oświetlić prowadzący do komory kompleks. Jacenty machnął ręką i przed magami pojawił się fosforyzujący obłoczek.

- Ech - westchnął czarodziej - Tomi robił udatniejsze świetliki...

Ruszyli przez plątaninę przejść, komór i galeryjek. Na niektórych skrzyżowaniach Ururam wydawał się wahać, Jacenty zawsze jednak z niezachwianą pewnością wskazywał drogę. Wyczulony zmysł kierunku, cecha wrodzona - jak sam twierdził - pozwalał mu bez trudności odtworzyć raz przebyta drogę, czy to w tym samym kierunku, czy w przeciwnym. W końcu obaj magicy dotarli do szerokiej pochylni i rozpoczęli żmudną wspinaczkę. Metalowe sześciany były ciemne, jedynie raz na jakiś - długi! - czas, któryś z nich błyskał na moment swym rogalowatym okiem. Korytarz wypełniony niegdyś szaleńczym tańcem światła był teraz okropnie ponury. Czarodzieje minęli rząd rzygaczy, które nawet nie drgnęły, również pozbawione napędzającej je mocy.

Ururam poczuł, że nadeptuje na coś miękkiego - spojrzał pod nogi i zorientował się, że to martwe ciało toperza. W miarę, jak posuwali się do przodu, toperzych trucheł było coraz więcej. W końcu zaścielały podłogę tak gęsto, że nie sposób było je omijać. Magowie z obrzydzeniem przedzierali się przez niemiły odcinek Odetchnęli z ulgą mając go już za sobą.

- Tak się zastanawiam - przerwał przedłużające się milczenie Jacenty Więz - co teraz będzie z dobytkiem Tomiego?

- Zgodnie z prawem należy do tego, kto pierwszy go weźmie. A że zapieczętowaliśmy wejście do widmowego gmachu, nie sądzę, by tam ktoś dotarł przed nami.

- A zatem?

- Rozdzielimy go między siebie. Rzut monetą, a potem wybieramy na przemian.

- W porzadku.

Przeszli przez drzwi odgraniczające łukowaty korytarz od wąskiego prowadzącego do niego przejścia, te zaś same bezgłośnie zamknęły się za nimi. W miarę jak zbliżali się do powierzchni, światło dnia, choć nikłe, boleśnie raniło ich oczy przyzwyczajone do podziemnego mroku. Gdy w końcu stanęli na posadzce budynku, którego nie było, i dostrzegli w lekkim oddaleniu wóz Tomiego, porzucony teraz i bezpański, z trudem opanowali się, by nie rzucić się pędem ku niemu. Wytrzymali jednak i spokojnym, statecznym krokiem podeszli do pojazdu. Ich nadzieje zostały jednakowoż okrutnie rozwiane: Na wozie już ktoś siedział.

Żaba.


Poprzednia Jesteś na stronie 23. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33