Przygody eksperymentującego czarodzieja
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 16. | Następna |
Jacenty, Tomi i Ururam ze zdumieniem wpatrywali się w puste jeziorko. A im dłużej się wpatrywali, tym bardziej lotosu na nim nie było. Nie wiedzieli, że z oddalonych o kilkadziesiąt kroków zarośli ktoś równie bacznie wpatruje się w nich.
- Może po prostu zwiądł - przerwał w końcu milczenie Jacenty.
- Niemożliwe! - wykrzyknął Tomi - czarne lotosy nie więdną! Przynajmniej jak dotąd żaden nie zwiądł! Zresztą - dodał już spokojniej - gdyby nawet, to coś by po nim pozostało. A tam patrzcie: łodyga jak obcięta, tam, kilka cali pod wodą.
- Co racja to racja - przytaknął Ururam. Rozglądnął się bacznie dokoła po czym dodał - nie ma także żaby...
- Chyba nie sugerujesz, że żaba zabrała lotos?!
- No, nie, ale może ten, kto zabrał lotos wziął także i żabę?...
- Dobrze się czujesz, Ururamie? - w głosie Tomiego słychać było szczerą troskę - cóż ty za duby smalone pleciesz? Po jakie licho ktoś miałby zabierać żabę?
- Masz rację, chyba nie czuję się najlepiej - złożył samokrytykę eksperymentujący czarodziej.
- W takim razie - podjął Tomi - skoro lotosu już i tak nie ma, spróbujmy zlokalizować położenie samego wiru. W końcu to on mnie... znaczy nas... głównie interesuje. I nie zajmujmy się więcej stawami, kwiatami ani żabami!
"Doskonały pomysł!" - pomyślała żaba ukryta w zaroślach strzegąc się aby nie zarechotać z całej tej sceny.
Czarodzieje tymczasem rozpoczęli poszukiwania: rozgarniali trawy, zaglądali do wodnych oczek, przyglądali się gdzieniegdzie rosnącym drzewom, podnosili kamienie... I właśnie kamienie przykuły ich uwagę. Nie były to bowiem zwykłe polne głazy, jakie od czasu do czasu widuje się na stepach. Ich kolor i faktura wyraźnie wskazywały, że pochodziły z różnych stron. Na niektórych wciąż jeszcze widać było ślady dawnych rytów. W pradawnych wiekach musiał tu stać całkiem spory budynek, czas jednak nie obszedł się z nim łaskawie. Niszczyły go najpierw - przez długie tysiące lat - siły natury. Potem zaś kamienne bloki, których wiatr i woda nie starły w piach, posłużyły jako budulec dla domów Hoboku.
- To musiało być tu! - stwierdził w końcu Tomi stojąc około czterdziestu sążni od miejsca, w którym zaczęli poszukiwania - Tutaj stał gmach. Patrzcie! W obrębie sporego prostokąta nie ma żadnej kałuży, nie rośnie żadne drzewo.
- Faktycznie - Ururam podszedł do przyjaciela, za nim podążał Więz - wygląda, że masz rację. Wir jest prawdopodobnie tam - wskazał na ziemię - pod nami.
- Jak się tam dostaniemy? - zmarszczył czoło Jacenty - Mamy kopać? Z impetem w głąb?
- Nie, nie - roześmiał się Wędrowiec Dominiów - użyjemy głównego wejścia. Czyli budynku, w którym właśnie stoimy.
- Ale, eeee...
- Chciałeś powiedzieć, że już go nie ma, prawda? Nie szkodzi, ważne że był. Wszystko co kiedykolwiek istniało, zostawia ślad. I nie chodzi tu o te kamienne resztki. Chodzi o formę odciśniętą na samym czasie, na samej przestrzeni.
- Uczyli mnie kiedyś o tym - przyznał Jacenty - ale nie rozumiałem.
- W takim razie teraz porównasz teorię z praktyką. - Ururam odwrócił się ku trzeciemu z magów - No, Tomi, wiesz, co nam będzie potrzebne?...
Tomi przytaknął. Następnie podszedł do swojego wozu, długo w nim gmerał, aż w końcu wydobył coś, co przypominało stary, zepsuty zegar. Postawił go na ziemi i popadł w zadumę. Widać było że usilnie stara się coś sobie przypomnieć. Nagle palnął się w czoło. Raz jeszcze przeszukał wóz i wydobył dwa okrągłe amulety wielkości małych talerzyków. Każdy z nich po obu stronach miał wygrawerowaną spiralę: z jednej strony prawo-, z drugiej lewoskrętną.
- To powinno znacznie przyspieszyć proces - uśmiechnął się - szkoda, że mam tylko dwa...
- Mam chyba jeden taki - Więz podszedł do swoich kufrów - o, jest! Nie używałem go prawie, bo nigdy nie znalazłem odpowiedniego zastosowania.
- Sam z siebie nie jest zbyt mocny, ale w kombinacji z innymi artefaktami to ho-ho - wyjaśnił Ururam - ja też mam jeden - i wyciągnął z brody płaski przedmiot kubek w kubek podobny do trzech pozostałych.
- Rozmieścimy je w rogach - zaproponował Tomi - a zegar dokładnie w środku.
Tak też zrobili. Tomi uruchomił zegar. Pozostało im tylko czekać. Odeszli więc poza obręb budynku, siedli na trawie i czekali. Jacenty zapadł w drzemkę. Ururam milczał jakiś czas, a potem szeptem, by nie zbudzić śpiącego Więza, odezwał się do Tomiego:
- Posłuchaj. Dam ci jedną radę... Pójdziesz za nią, czy nie, to już Twój wybór.
- Tak?
- Jak już będziesz... tam, wtedy szukaj Planetariusza. Nie zapomnij: Planetariusza. To jeden z potężniejszych Wędrowców, a zarazem jeden z tych, którzy przyjmują nowicjuszy na czeladników.
- Nie rozumiem - Tomi był wyraźnie nieufny - Zawsze słyszałem, że moc Wędrowców maleje z czasem. Jak więc ten Planetariusz może brać na służbę silniejszych od siebie?
- Moc to jedno. Umiejętność jej użycia, drugie. Potęga zaś jest ich kombinacją. Jeśli więc ktoś szybciej uczy się używać swojej mocy niż ją traci, wtedy jego potęgą rośnie! Ba! Przy pewnej dozie umiejętności i szczęścia można spowolnić a nawet zatrzymać utratę mocy. A łatwiej to zrobić pod czyimś okiem niż na własną rękę. Nawet za cenę czasowej utraty niezależności.
- Może i racja - westchnął Tomi - Planetariusz, powiadasz?...
Ururam Tururam przytaknął. Tymczasem wygląd równiny uległ zmianie. Wokół zegara, pomiędzy spiralami zaczęło pojawiać się niematerialne widmo dawno zapomnianej budowli. Jej architektura zapierała dech: smukłe paraboliczne łuki odważnie pięły się ku górze, strzeliste kolumny ustawione pod najróżniejszymi kątami podtrzymywały strome płaszczyzny dachu, zaś cały gmach wydawał się wręcz drwić z prawa ciężkości. Wprawne oko mogło jednak wychwycić metodę w tym pozornym szaleństwie. Kto zadałby sobie trud dokładnego przeanalizowania tej konstrukcji, musiałby głęboko pokłonić się geniuszowi dawnego architekta: budowla ta bowiem stała stabilnie nie podtrzymywana żadną magią, choć wrażenie sprawiała zgoła odmienne. Kontury budynku stawały się coraz wyraźniejsze i wyraźniejsze, ze zwiewnych i eterycznych robiły się jakby płynne i półprzeźroczyste. Wreszcie w głębi budynku odezwało się pojedyncze uderzenie zegara.
- Słuchajcie - zapytał niepewnie Jacenty ocknąwszy się - czy to tutaj naprawdę jest?
- Jest i nie ma - wyjaśnił enigmatycznie Tomi - ale dla uproszczenia możemy przyjąć, ze jest.
- Zatem wchodzimy?
- Tak.
- Wprowadźmy tam najpierw nasze zwierzęta i dobytek - zaproponował Ururam - tam, w środku, będą bezpieczne, a kto wie, ile czasu minie, nim wrócimy.
Tak też i uczynili. Ururam szedł pierwszy prowadząc za uzdę swojego muła. Otworzył szerokie wrota i zniknął we wnętrzu. Za nim podążył Tomi - jego wóz bez problemu zmieścił się w szerokim portalu. Jako ostatni przekroczył próg Więz... a raczej jego koń, Jacenty bowiem szedł przodem prowadząc go. W końcu do wnętrza wtoczyła się i dwukółka, a wtedy wrota zamknęły się bezgłośnie .
"No-no, a to ci dopiero! Udało im się! Ha, poczekam, aż wrócą." - pomyślała żaba wyłaniając się z zarośli.
Poprzednia | Jesteś na stronie 16. | Następna |
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 |