Przygody eksperymentującego czarodzieja
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 33. |
W głównej sali robenowej gospody panował ożywiony ruch. Kilkanaście osób przesuwało stoliki – większość z nich, poza jednym, ustawiając wzdłuż ścian, zaś ten jeden jedyny prawie dokładnie na środku pomieszczenia. „Prawie”, gdyż w samym centrum z sufitu zwieszał się bardzo duży drewniano-rogowy kandelabr, zaś ów stół umieszczono nie dokładnie pod nim, a nieco w bok i na skos. Jak to zwykle w Tudomfehenceks bywało, przedstawiciele różnych ras rozumnych zgodnie uczestniczyli w przeorganizowaniu wnętrza. Grupa liczyła kilkanaście osób – ponad połowę stanowiły elfy, był tam tez jednak jeden człowiek, dwoje krasnali, gnom, satyra (czyli satyr płci żeńskiej) i południk (jak wyżej tylko na odwrót w odniesieniu do południcy). Pozostali goście oberży mniej lub bardziej chętnie przesiadali się na nowe miejsca, skąd patrzyli z wyczekującym zdziwieniem, co też takiego ma się wydarzyć.
Gdy przygotowania dobiegły końca, na ustawiony centralnie stół niczym na estradę wstąpił, a raczej wskoczył z wielką gracją, młody i smukły elf. Był niezwykle urodziwy, tak jak na przedstawiciela tego gatunku przystało: miał głębokie, błękitne i roziskrzone oczy, średniej długości artystycznie zaczesane blond włosy (w jeszcze bardziej klasycznym odcieniu blondu niż Jacenty!), prosty nos, gładką cerę i w ogóle, wszystko, co należy. Stanąwszy na podwyższeniu omiótł salę bystrym, władczym spojrzeniem, aż cisza zaległa jakby makiem zasiał.
I zaśpiewał. Jego głos wznosił się i opadał w melodyjnych kadencjach, gdy w powietrzu zawibrowały takie oto słowa:
Sarenka hen w lesie
Swobodnie w dal mknie,
Przed słońcem ptak chowa się w cień;
Lecz wzniećmy dziś razem błyskawic blask
I mój jest jutrzejszy dzień.
Wszyscy obecni słuchali zauroczeni. Co poniektórzy zaczęli nawet nucić cichutko starając się naśladować tę prostą, uroczą melodię, gdy tymczasem śpiewak swoim dźwięcznym tenorem kontynuował:
Na niebie rząd płynie
Obłoków i chmur,
Na wodzie złocistych sto lśnień,
Lecz ja patrzę tam, gdzie zew chwały brzmi
I mój jest jutrzejszy dzień.
Kilku grajków siedzących w rogu sali ujęło swoje instrumenty i – z początku nieśmiało, a potem coraz raźniej – jęło akompaniować soliście. Zagrały lutnia, fujarka, bębenek i dudy wtórując słowom trzeciej zwrotki:
Gdzieś drwal pracowity
Zrąbuje pnie drzew,
Gdzieś w łóżku przeciąga się leń;
Nie wiedzą, że wszystko pochłonie czas
I mój jest jutrzejszy dzień.
Entuzjazm ogarnął zebranych wielu powstało z miejsc, gdy pieśń doszła do finału:
O, kraju, nasz kraju
Swój pokaż nam znak,
Twe dzieci czekają wśród śnień!
Poranek nadejdzie, spełnienie snów
I mój jest jutrzejszy dzień!
Śpiewak skończył, lecz pieśń nie ustała. Niemal wszyscy obecni powtórzyli bowiem chórem słowa ostatniej zwrotki. Nawet, gdy elf zszedł już ze stołu, liczne głosy ludzi i nieludzi huknęły raz jeszcze unisono:
O, kraju, nasz kraju
Swój pokaż nam znak,
Twe dzieci czekają wśród śnień!
Poranek nadejdzie, spełnienie snów
I mój jest ten dzień,
I mój jest ten dzień,
I mój jest jutrzejszy dzień!
- Porywającą pieśń... – rzekł Więz zwracając się ku Ururamowi, a trzymając się przy tym za serce. Chciał mówić dalej, lecz urwał. Twarz eksperymentującego czarodzieja zastygła bowiem w wyrazie dalekim od entuzjazmu – wyrażała zgrozę.
- O tak, porywająca – zgrzytnął zębami siwobrody mag – i nic w tym dziwnego, to wszak pieśń mocy! Słyszałem ją w innych światach... Taaak, ona nie pochodzi stąd. I zawsze zwiastuje wojnę.
- Pieśń mocy – zasępił się Jacenty skurczywszy się nieco, jakby uszło z niego powietrze – no tak, to wiele wyjaśnia. Potężna musi być to moc, skoro dałem się jej porwać nie rozpoznawszy.
Roben pociągnął obu magów w tył. On też już otrząsnął się z wrażenia, jakie pieśń na nim wywarła.
- Co mam robić – zapytał napiętym głosem – kazać ich wszystkich wyaresztować? Obawiam się, że niewiele to da.
- Masz rację – przytaknął Ururam Tururam – takie działanie obróciłoby się tylko przeciw tobie. Sądzę, że wkrótce tych, którzy będą jawnie występować przeciw temu prądowi zaczną spotykać różne niemiłe wypadki. Pobicia, otrucia, podpalenia i te sprawy. Zwłaszcza „te sprawy”. Zrobisz, jak zechcesz, ale radzę ci przyjąć pozę życzliwej neutralności wobec nich. To znaczy, że jesteś im życzliwy jako karczmarz, a obojętny jako sędzia.
- Krew się we mnie burzy jak widzę, że pod moim nosem szykują się do wojny.
- Wiem. Ale jeśli walczysz z wielogłową hydrą przez obcinanie jej drobnych kawałków ucha, to tylko ją wzmacniasz, no nie? Trzeba uderzyć w łeb tego (lub w tych), który stanowi siłę napędową tych wydarzeń. A to już robota dla magów.
- Czyżbyś sam chciał się tym zająć?
- A mam jakieś wyjście?... No, w sumie mam. Zawsze mógłbym zwiać w Pustkę. Ale jakoś nie mam na to chęci. Nie, nie. Zostanę tu i postaram się zgasić zarzewie tej wojny, zanim wybuchnie na dobre.
- Ile mamy czasu?
- Sporo... Przynajmniej taką mam nadzieję. Droga od pierwszych pieśni mocy do otwartej wojny jest dość długa. Przy odrobinie szczęścia kilka lat, przy odrobinie pecha parę miesięcy. Jest jednak pewien problem. Nie mogę się w nic zaangażować, póki mam za plecami te cholerne organy ścigania.
- Myślisz, że ten Najarak jest wplątany w rozpętywanie wojny? – zaciekawił się Jacenty.
- Jeśli tak, to tylko dobrze, bo za jednym zamachem można będzie załatwić dwie sprawy. A jeśli nie, to jest on – być może mimowolnym – sojusznikiem tych, którzy za wojną stoją. Najpierw muszę się zająć osobistym przeciwnikiem... Jeśli za atakami na mnie stoi Narajak, to póki się go nie pozbędę, mam związane ręce – czarodziej westchnął krótko, po czym rzucił zdecydowanym tonem – o świcie ruszamy do Piuq.
Jacenty przytaknął krótko. Roben obrzucił ciężkim wzrokiem salę, która tymczasem powróciła już do swojego pierwotnego wyglądu, po czym odprowadził obu czarodziejów do przeznaczonych im na nocleg pokoi.
Poprzednia | Jesteś na stronie 33. | |
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 |