Przygody eksperymentującego czarodzieja
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 10. | Następna |
- Skamieniony! - Jacenty stwierdził oczywisty fakt.
- Tak - Tomi postukał palcem w leżący na dywanie posąg -Zamieniony w kamień. W przedni kwarcyt, ściśle rzecz ujmując. Kto tego nie zrobił, dobrze znał się na geologii. I miał świetny gust.
- Kto zrobił? Tać wiadomo - wykrzyknął Ander - Vastin, psubrat! On tu po burmistrzu zańrzał! I on gadał, co go tu już nie ma. A zdążył go pewnikiem w kamień zmienić i we w zegarze schować.
Jacenty zasępił się. Chwilę nad czymś głęboko myślał, po czym rzekł:
- Ten Vastin używa naprawdę mocnych czarów. Wyrwanie duszy, petryfikacja - to nie są zaklęcia, które byle magik rzuci ot, tak. A przecież on nie wygląda na potężnego maga. Przeciwnie, to raczej fajtłapa. Może ten, no... Prosblum... mu pomagał.
- E, nie, Prosblum to nie - pokręcił głową Ururam - Prosbluma to ja tak jakby, troszeczkę, tego... wykończyłem.
Anderowi nagle zaświeciły się oczy. Już miał coś ryknąć, ale w porę się opamiętał. Mruknął więc tylko pod nosem coś w stylu "Należało mu się..." i oczekiwał dalszego biegu wypadków. Tymczasem od strony zegara zaczęły dobiegać chrzęsty, szurania i postukiwania: to mechanizmy uwolnione od blokującej je figury jęły się samoczynnie nastawiać układając wskazówki we właściwych pozycjach.
- Cudo nie zegar - mruknął Tomi - żeby to tak człowiek mógł się... - urwał nagle i wbił spojrzenie w najstarszego z czarodziejów - Ururamie!...
- Tak?
- Czy dałoby się... Czy potrafiłbyś odwrócić to zaklęcie? Odmienić burmistrza z powrotem?
- Trudna sprawa - Ururam Tururam w roztargnieniu skubał swoją długą brodę - zamienić kamień z powrotem w ciało to żadna sztuka. Ale przywrócić mu z powrotem życie, co więcej, pamięć i osobowość, oj to trudna sprawa. Wykonalna, ale bardzo trudna. Nigdy tego dotąd nie robiłem.
- Panie czarodziej - szepnął nieśmiało Ander - ale co szkodzi spróbować?
Istotnie. Co szkodziło spróbować? Ururam doszedł najwyraźniej do wniosku, że nic nie szkodziło, bo rozpoczął przygotowania: wydobył z brody kilkanaście różnych amuletów i rozłożył je wokół skamieniałego urzędnika. Po chwili z niesmakiem pokręcił głową. W pierścieniu magicznych przedmiotów pozostały trzy wolne miejsca.
- Czegoś brak? - zapytał z niepokojem Jacenty.
- Tak... Ekskawatora i dwu ankhów Mishry.
- Mam je na wozie! - zawołał Tomi - poczekajcie... - skupił się głęboko i wypowiedział kilka formuł. Po chwili w jego rękach pojawiły się dwa znaki życia. Czarodziej odłożył je na bok i skupił się raz jeszcze. Tym razem trwało to dłużej. Nawet dużo dłużej. I co gorsza nie przyniosło żadnego widocznego efektu.
- Zginął? - zaniepokoił się Więz.
- Nie - mruknął Tomi - od czasu, gdy zrobiłem generalne porządki na moim wozie, niczego nie mogę tam znaleźć. Spróbuję jeszcze raz, bardziej z tyłu.
Tym razem poszło znacznie lepiej. W dłoni maga pojawił się miniaturowy srebrzysty świder. Tomi położył go na wolnym miejscu w kręgu, Ururam zrobił to samo z oboma ankhami. Koło się zamknęło, wszystko było przygotowane do odprawienia magicznego rytuału.
- Odsuńcie się nieco - ostrzegł Ururam Tururam - nie wiadomo, co tu się może wydarzyć.
Tomi i Jacenty posłusznie cofnęli się o kilka kroków. Za ich plecami przycupnął wyraźnie przerażony Ander. Ururam raz jeszcze sprawdził, czy wszystkie talizmany są ułożone właściwie, a następnie wstąpił w utworzony przez nie krąg. Uniósł powoli ręce, przymrużył oczy, zjeżył brodę, westchnął głęboko i rzekł:
- Tylko nie miejcie do mnie żalu, jeśli mi się nie uda!
Westchnął raz jeszcze, i powoli, pomaleńku, wyraźnie artykułując każdą głoskę (ostrożność nie zawadzi!) wymówił zaklęcie:
- Amnień, wamnień, odmnieniam ten kamnień!
Przez chwilę nie działo się nic. Później delikatna purpurowa poświata utkana jakby z eterycznej mgły spowiła posąg. Mgła wirowała i iskrzyła się wydając przy tym suche trzaski. Ułożone wokół amulety rozbłyskały kolejno tęczowymi barwami. Magia działała. Po pobrużdżonej twarzy Ururama zaczęły spływać strużki potu. Widać było, że łamanie petryfikującego zaklęcia męczy go bardzo. Poświata zaczęła powoli zmieniać kolor na oliwkowobrunatny. Czarodziej podniósł ręce jeszcze wyżej. I wtedy...
Potężna fala dźwięku jakby dysonansowy akord zagrany na gigantycznych organach przetoczyła się przez pokój. Po niej nastąpiły kolejne, zlewając się w melodię potężną, groźną i - obcą. Ander upadł na podłogę zakrywając dłońmi uszy. Tomi i Jacenty zachwiali się na nogach. Ururam opadł na kolana, ale z najwyższym wysiłkiem powstał z powrotem.
- Ktoś mu chce przeszkodzić! - wrzasnął Więz przekrzykując ryk niewidzialnych organów.
Tymczasem zmęczenie na twarzy Wędrowca ustąpiło miejsca ponurej determinacji. A potem sylwetka maga zaczęła się rozmywać, rozmazywać, szarzeć, stawać się jakby rozrzedzona i coraz bardziej nierzeczywista. A potem w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą stał czarodziej, nie było nic. Absolutnie nic. Nie było tam światła, ani ciemności, nie było też pustego miejsca. Było tam coś nieznośnego dla wzroku, sprawiającego wrażenie, jakby patrząc na to miejsce było się ślepym. Bo żadne oko nie może sprostać spojrzeniu w pustkę pomiędzy dominiami.
I oto owa pustka zaczęła wsysać w siebie natrętną nawałę dźwięków, tak że stawały się one niemal widoczne gdy przekraczały krawędź świata. W pomieszczeniu robiło się coraz ciszej. I ciszej. W końcu złowroga melodia umilkła zupełnie. Nicość, widoczna (czy może nie-widoczna) przez bramę dominium, zafalowała - i oto znów pojawił się Ururam. Wyglądał na zadowolonego z siebie, choć jakby nieco starszego niż jeszcze chwilę temu. Szybkim ruchem opuścił ręce - i poświata wokół posągu zbielała i znikła.
Na podłodze leżał już nie kamień - człowiek. Oddychał płytko i szybko.
- Chyba się udało - mruknął Ururam opierając się ciężko o biurko - za parę minut powinien przyjść do siebie.
- Co... co to było? - spytał Jacenty drżącym głosem - To znaczy te dźwięki?
- Nie wiem. Cokolwiek to było, było skierowane na mnie. Na szczęście udało mi się to zgubić, tam...
- Nigdy wcześniej czegoś takiego nie słyszałem - dodał Więz.
- A ja tak. I to zupełnie niedawno. Tylko kiedy dokładnie? Nie mogę sobie przypomnieć... Dajcie mi odetchnąć.
- Przyniosę wody, panoczku - zaofiarował Ander i prędko wybiegł z pomieszczenia. Gdy wrócił, na podłodze nie było już amuletów, zaś czarodzieje siedzieli: ten na krześle, ów w fotelu, inny na biurku, a wszyscy trzej spoglądali na leżącego na dywanie urzędnika, który właśnie zaczął się poruszać.
Nagle burmistrz otworzył szeroko oczy. Był w nich strach.
- Ciemność. Ciemność widzę... - wybełkotał.
Poprzednia | Jesteś na stronie 10. | Następna |
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 |