Przygody eksperymentującego czarodzieja

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33
Poprzednia Jesteś na stronie 6. Następna

W Hoboku na środku rynku obok kaczej sadzawki stała sobie zgrabna, kryta gontem studnia. Gdy trzej czarodzieje wyszli z krętej uliczki na plac, ich spojrzenia padły właśnie na tę studnię. Nie podziwiali jednak jej architektury, choć była ona na tyle unikalna, że mogłaby spokojnie stanowić obiekt szkicu przesławnego rysownika i miłośnika dawnych budowli - profesora Victora Niza. Jednak profesor Niz nigdy w Hoboku nie był. A szkoda.

Tym, co zwróciło uwagę magów, była osobliwa scena rozgrywająca się przy cembrowinie: oto bracia magicy, Duży i Mały, kręcili zapamiętale kołowrotem, który skrzypiał w sobie tylko właściwy sposób. Po chwili z czeluści wyłoniło się pełne wiadro. Duży uchwycił je oburącz i wylał całą zawartość Małemu na głowę. Wiadro znów powędrowało w dół i znowu bracia z wysiłkiem wyciągnęli kolejną porcję wody na powierzchnię. Tym razem do dzieła wziął się Mały. Ujął wiadro, wszedł na ławkę i zlał Dużego od góry do dołu.

- Sposób na kaca - domyślił się Tomi.

- Tak - odparł Więz - ale patrz: ten chyba go nie potrzebuje.

Powiedli wzrokiem za jego spojrzeniem. W podcieniach gospody stał Vastin i przypatrywał się bliźniakom z wyrazem rozbawienia na twarzy. Nic nie wskazywało na to, by cierpiał po nocnej pijatyce. Nagle na jego twarzy odbiło się zmieszanie. Potem przeszło ono w zdumienie, a następnie przerażenie. Vastin opadł ciężko na stojący za nim zydel, następnie wstał, jakby chciał powiedzieć... ale nie powiedział nic, tylko szybko wbiegł do wnętrza tawerny.

- Może to jest objaw kaca u takich jak on? - zastanawiał się na głos Ururam.

Tymczasem na rynek wjechał dziwny człowiek. Pojawił się dokładnie z tej samej ulicy, którą obrali poprzedniego dnia Ururam i Tomi. Co ciekawe, był on bardzo do Ururama Tururama podobny, choć były i różnice: przybysz podróżował na ośle nie na mule, miał szarawą nie srebrzystą brodę, jego oczy nie były aż tak głęboko osadzone, nos nie aż tak wydatny. I - co być może najistotniejsze - bardziej starał się wyglądać na maga niż nim był rzeczywiście. Nieznajomy zsunął się ze swojego kłapoucha przed gospodą, przywiązał uzdę do poręczy, rozejrzał się nieznacznie wokół i wszedł do środka.

- Ki kat? - Ururam podrapał się po nosie.

- Nie znasz go? - zdziwił się Tomi - myślałem, że to jakiś twój krewny...

- Nie... Nic z tych rzeczy. Nie znam go zupełnie...

W końcu i oni doszli do drzwi karczmy i znikli za nimi śladem Vastina i nowego przybysza. Wewnątrz jednak nie zobaczyli ani jednego ani drugiego. Córka karczmarza obsługiwała paru kupców, kilku chłopów grało w kości, jakiś pijaczyna w grenadierskim mundurze leżał pod stołem... Czarodzieje szybko przecięli salę i po stromych schodkach wspięli się na poddasze, gdzie rozeszli się do swoich pokoi. Trzeba było się wyspać, czekała ich pracowita noc.

Ururam obudził się dobrze po zmierzchu. O okno uderzały ciężkie krople późnoletniego dżdżu. Czarodziej zastanawiał się chwilę wsłuchany w ten jednostajny szmer. Krople dżdżu... Jaka będzie forma podstawowa? Dżdż? Bez sensu... Wstał i zaczął się ubierać starając się odrzucić od siebie sen. Gdy już był gotowy uchylił lekko drzwi swojej izdebki i chwilę nasłuchiwał. Z sali na parterze dobiegał go odgłos rozmów i przyśpiewek. Niezbyt chciał tamtędy przechodzić. Nie ufał nawet czarowi niewidzialności, udający pijaka inny mag mógłby łatwo przeniknąć iluzję... Wysunął się na korytarz, zamknął cicho drzwi i skierował się w stronę zaplecza gospody. W większości tawern można było znaleźć wąskie tylne schody prowadzące na piętro wprost z pomieszczeń gospodarskich. Były takie i tu. Co prawda drzwiczki na ich szczycie były zamknięte, ale nie stanowiło to problemu. Ururam poszperał przez chwilę w brodzie, wyjął z niej miedziany talizman, przyłożył go do zamka i stuknął weń lekko dwoma palcami. Zasuwka szczęknęła - drzwi stanęły otworem. Ururam szybko prześlizgnął się przez nie i zamknął je za sobą używając tego samego talizmanu (z tym, że przyłożył go odwrotną stroną).

Stojąc na schodach czarodziej rzucił na siebie niewidzialność. Kto jak kto, ale gospodarz i jego córka z pewnością magami nie byli. Cicho zszedł na dół. Znalazł się w niewielkim składziku. Tuż po lewej miał tylne drzwi oberży. Już miał je otworzyć, gdy usłyszał z sąsiedniego pomieszczenia głos gospodarza:

- Nie nerwuj się tak, córciu. Ja ci powiem. Jak człek tu przyjeżdża i daje mi za tę karczemkę dwa razy tyle, ile ona wedle mnie jest warta, to cóż to znaczy? Ha? Nie wiesz. To słuchaj. To... znaczy... że... ona... jest... warta... co... najmniej... jeszcze... dwa... razy... więcej. Zrozumiałaś?!

"Praktyczna nauka prowadzenia interesów" - pomyślał Ururam Tururam wychodząc cicho na pole. Ururam zresztą zawsze wychodził na pole w odróżnieniu od większości innych czarodziejów, którzy wychodząc na zewnątrz wychodzili na dwór. Był to jeden z niewielu śladów wskazujących na jego pochodzenie.

Stojąc pod okapem tawerny mag wsłuchiwał się w deszcz. Lało równo. Ururam naciągnął na głowę wytargowaną u Vastina czapkę i ruszył w stronę przedmieść. Już po kilkunastu krokach poczuł, jak zimne strużki wody spływają mu po plecach. "Woda nie jest sucha" - pomyślał Ururam - "można nawet powiedzieć, że, wręcz przeciwnie, jest mokra. Ale jednak... Deszcz, choćby i największy, głębiej niż do skóry człeka nie przemoczy. A co sensownego może robić człowiek w taką ulewę? Moknąć! Tylko moknąć!" Porażony genialną odkrywczością tego rozumowania ani się obejrzał, jak znalazł się poza miastem.

Wzmógł czujność. Każdy zauważony przedmiot, każde zjawisko, wszystko, dosłownie wszystko mogło mieć znaczenie. Niestety nic się nie działo. Deszcz wciąż padał, ziemia zaczęła rozmakać... Nad niedalekimi wzgórzami przemknęła błyskawica. Ururam odruchowo zaczął liczyć czas do grzmotu. Nie doczekał się. Hmmm. To mogło coś znaczyć. Ale w sumie nie musiało, odgłos gromu mógł zostać stłumiony przez ulewę. Ale z drugiej strony...

Coś zarechotało przy nogach czarodzieja. "Pewnie żaba" - pomyślał Ururam. "Masz rację" - pomyślała żaba. Mag wzdrygnął się. Coś było nie tak. Odruchowo zdjął czapkę i podłubał w uchu. Chwilę nasłuchiwał. Nic... Spojrzał na trzymaną w ręce czapkę. "A na cóż mi ona w taki deszcz" - pomyślał i schował ją w głębinach brody.

Raz jeszcze rozejrzał się dokoła - i wtedy dotarło do niego, gdzie się znalazł. Przyklęknął. Powoli, ostrożnie wysyłał przed siebie kolejne fale zaklęć sondujących. Dobrze... Wszystko gra... Jedyne, co mu grozi, to wejście do wody, a w obecnej sytuacji nie ma to naprawdę żadnego znaczenia. Odetchnął głęboko, podniósł się i ruszył naprzód. Kilka dodatkowych plusków i szelestów bez trudu utonęło we wszechobecnym szumie ulewy.


Poprzednia Jesteś na stronie 6. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33