Przygody eksperymentującego czarodzieja

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33
Poprzednia Jesteś na stronie 14. Następna

Przy bladym świetle magicznej kuli trzej czarodzieje badali skrupulatnie ściany korytarza. Za ich plecami Ander spoglądał niepewnie to na sklepiony sufit, to na leżące na podłodze szczątki golemów, z których jeden rozpływał się już w tłustą kałużę. Co chwilę wzdychał i potrząsał głową wyrażając w ten sposób swój niekoniecznie pozytywny stosunek do podziemnych przygód.

Po jakimś czasie milczenie przerwał Tomi.

- Wiecie - powiedział przesuwając delikatnie opuszkami palców po kolejnych płytach z bazaltu - jedno mnie cieszy. Skoro nie ma tu żadnych wcześniejszych ofiar tych cholernych golemów, to raczej nie było tu nikogo przed nami.

- Tak? - Jacenty nie wyglądał na przekonanego.

- Jasne. W końcu gdyby ktoś się bił z tymi kamiennymi pałubami, to albo on by padł albo one. A korytarz był czysty.

- E, tam. Wystarczyłoby, żeby ów ktoś nie był takim fajtłapą jak ja i nie aktywował pułapki...

Ururam uśmiechnął się pod nosem. (Tu drobne wyjaśnienie od autora dla ewentualnych krytyków dokonujących rozbioru gramatyczno-logicznego tej dziejby. Jako czarodziej, i to eksperymentujący czarodziej, Ururam był oczywiście w stanie uśmiechnąć się nad nosem. Jednakże nie zrobił tego, gdyż po pierwsze nie chciał się popisywać, po drugie zaś wolał by jego uśmiechu nie zauważono. Koniec wyjaśnienia.)

Poszukiwania przejścia tymczasem trwały. Upłynęło czasu ani mało, ani wiele, jeno tyle, ile właśnie upłynęło, gdy znów ciszę przerwał Tomi:

- Jest! - krzyknął cicho (Tu jeszcze jedno wyjaśnienie: Można krzyknąć cicho. Podobnie jak można krzyknąć bezgłośnie - w myślach!) - Coś znalazłem. Tu jest dźwignia.

Dwaj pozostali magowie podeszli do Tomiego, który wskazywał na jeden z kamieni, niczym na oko nie różniący się od pozostałych. Ander wciąż trzymał się z tyłu. Czarodzieje ostrożnie sondowali myślami otoczenie głazu starając się wykryć obecność kolejnych pułapek. Wszystko jednak wskazywało na to, że pod płytą naprawdę ukryty jest mechanizm otwierający sekretne drzwi. Tomi zebrał się w sobie i najpierw, na próbę, lekko nacisnął płytę. Nawet nie drgnęła. Pchnął mocniej. Nadal nic. Naparł w końcu na kamień z całej siły. Płyta ustąpiła i z niskim chrzęstem zagłębiła się w ścianie może o półtora cala. Czarodziej zwolnił nacisk. Głaz chrobocząc powrócił na poprzednią pozycję.

Przez chwilę nic się nie działo, a magicy rozglądali się wokół niepewni, czego się spodziewać. Jednak po krótkim czasie o pół sążnia w prawo od dźwigni na bocznej ścianie korytarza pojawił się jakby rysunek - mglisty i niewyraźny. Stopniowo nabierał ostrości i kształtów formując jakby ciężkie, masywne drzwi. Potem nabrał realności. Linie rysunku stały się szczelinami w gładkiej okładzinie korytarza, łuki skrzydeł oddzieliły się od portalu, szczęknęły zawiasy - i z cichym szmerem podwójne wrota otwarły się ukazując krótkie, ostrołukowe przejście do niewielkiej, ciemnej komory.

Tomi posłał przodem swoją lśniącą kulę. Wewnątrz podziemnej komnaty coś połyskiwało. W duszach czarodziejów ciekawość wygrała z ostrożnością - drżąc z emocji przekroczyli wrota i po kilku krokach znaleźli się w sporym sześciennym, pomieszczeniu. Na szczęście dla nich więcej pułapek konstruktorzy tego skarbca nie przewidzieli, obyło się więc bez ścian ognia, spadających na głowę kowadeł, toczących się kamiennych kul, sztyletów wyrzucanych ze ścian i innych nieprzyjemności, jakimi zwykle naszpikowane są takie miejsca.

Na podłodze pomieszczenia znajdowało się kilkanaście równych stosów ułożonych ze sztab srebrzystego metalu. Każda sztaba miała rozmiar mniej-więcej przedramienia rosłego mężczyzny. Ander, który w ślad za magami wsunął się do komory, ujął w dłonie dwie z owych sztab, chwilę ważył je w rękach, dla pewności stuknął nimi kilka razy o siebie wsłuchując się w ich brzęk, po czym wykrzyknął zdumiony:

- Dy to żelazo!

Jacenty i Tomi popatrzyli najpierw na siebie, potem na metal, potem na Andera i naraz gruchnęli straszliwym, niepowstrzymanym śmiechem. Ururam też chichotał z głębi brody.

- Żelazo... żelazo! - Więz aż krztusił się ze śmiechu - no tak, jasne! Skarb z końca epoki brązu! Buhahaha!

- Tak! - rechotał Tomi - w owych czasach żelazo droższe było od złota! A to, tu, jest bardzo dobrej jakości. To na pewno największy skarb tamtych czasów. Szkoda, że dziś praktycznie bez wartości.

- Za pozwoleniem, panoczku - Ander przymrużył chytrze oczy - prawda jest, co to nie złoto, ani tyż inne dyjamenty. Ale, coby to wartości nie miało, to nie! Brat mój rodzony za kowala we w Hoboku robi, to i wiem, jak dobry surowiec ode podłego odróżnić. Gdybyśwa zamówili tyla dobrego żelaza u krasnali, to oni policzyliby za nie, aże policzyli! A tak, to zapas dla naszych kuźni mamy. Jeno - zająknął się - ile ze z tego panoczki czarodzieje chcą dla siebie, a ile nam zostawią?

- A na cóż mi to żelaziwo?! - zdumiał się Ururam - Ja nic z tego nie chcę.

Jacenty i Tomi również pokręcili głowami na znak, że rezygnują ze swojej części znaleziska.

- We w takim razie - odparł wdzięczny stróż prawa - prośbę jedną mam, coby panoczki pomogli mi wytaraskać całe to żelastwo na górę.

- Nie ma sprawy - odpowiedział Tomi.

Magowie przez moment naradzali się, po czym Ander z Jacentym ruszyli ku studni, a Ururam i Tomi zostali w skarbcu. Nie minęło kilka chwil, a od strony korytarza dobiegł ich najpierw okrzyk przestrachu, potem głuchy, tępy huk, a następnie stłumione pojękiwanie.

- Co się stało? - zawołał zaniepokojony Ururam Tururam.

- Wasz przyjaciel na maśle się gibnął i łepetyną o mur wyciął! - zawołał Ander. - Ło laboga!

Magicy rzucili się na pomoc. Kałuża tłuszczu pokrywała już sporą powierzchnię korytarza. Pośrodku siedział Więz i kiwał się z boku na bok tocząc dookoła nieco błędnym wzrokiem.

- Co też ci do głowy wpadło, żeby transmutować go w masło?! - jęknął z wyrzutem do Ururama.

- Wiesz, hmmm, w sumie chodzi o to, że liczę na zaskoczenie. Jeśli ktoś przykładowo zorientuje się nagle, że walczy maślanym mieczem, to ma to druzgocący wpływ na morale jego i jego kompanów.

- Rozumiem, rozumiem - westchnął Jacenty - ale mógłbyś przewidzieć efekty uboczne.

- Przepraszam - westchnął skruszony czarodziej.

Na szczęście, poza chwilowym zamroczeniem, Jacentemu nic się nie stało. Po chwili pozbierał się on z podłogi, kilkoma zaklęciami oczyścił swoja szatę z tłustych plam i wraz z pozostałymi magami zabrał się za transport żelaza.

Czarodzieje uwili jakby rynnę z błękitnej metalicznej poświaty. Jeden jej koniec znajdował się w skarbcu, drugi zaś na powierzchni, tuz przy cembrowinie studni. A miała owa rynna te własność niezwykłą, że gdy Ander, bądź któryś z czarodziejów wepchnął żelazną sztabę w dolny jej otwór, sztaba owa wędrowała nią w górę na przekór prawu ciążenia i wyskakiwała z impetem otworem naziemnym, gdzie łapał ją jeden z burmistrzowych osiłków, po czym układał ją starannie na jednym z zaprzężonych w osły wózków, które to wózki odwoziły następnie surowiec do kuźni.

Przy całej tej operacji obyło się na szczęście bez gapiów - w gospodzie wciąż bowiem trwał występ barda. Tak się zresztą ciekawie złożyło, że dokładnie w momencie, gdy trzej zmęczeni czarodzieje powrócili do oberży, bard właśnie kończył swoją opowieść:

"...Ja muszę! Tam na mnie czekają!"
I upadł w ostatnim krwotoku.
I skonał. I wrócił do kraju.

Huraganowy aplauz przetoczył się niczym grzmot potężny pod belkowanym sufitem głównej sali oberży. W oczach młodzieńców płonął ogień, dziewczęta piszczały i mdlały, starsi marzyli o tym, by być młodsi, dzieci marzyły, by być starsze, a starcy wspominali dawne czasy. Uniesienie sięgało zenitu. Jedynie pewien zapluty karzeł, malkontent, ośmielił się głosić reakcyjny paszkwil ziejący sadystycznym jadem nienawiści, że autorem przedstawionego utworu nie jest obecny tu bard, lecz starożytny pisarz o nazwisku Zbrojnicki. Został on jednak (karzeł, nie pisarz, ani tym bardziej bard!) znieczulony i wdeptany w ziemię.

I dobrze mu tak!


Poprzednia Jesteś na stronie 14. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33