Przygody eksperymentującego czarodzieja

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33
Poprzednia Jesteś na stronie 9. Następna

- Do ratusza? - podchwycił Tomi - Tak, najwyższy czas wyjaśnić tę sprawę u źródeł. Ale co z nim? - wskazał na zabitego.

- Weźmiemy go ze sobą... I tak gwardziści musza dokonać oględzin zwłok, spisać protokół i dopełnić innych formalności. Czyż nie tak, panie Ander?

- Jako żywo, panoczku - przytaknął urzędnik.

Czarodzieje szybko przywołali magiczne nosze, na których Ander i barman ułożyli trupa. Gospodarz polecił córce dbanie o tawernę, sam zaś skierował się wraz z magami i stróżem prawa ku ratuszowi. Musiał dopilnować, by pomimo tego, że morderstwa dokonano pod jego dachem, żaden cień nie padł na jego sławną na cały Hobok (a może i dalej) oberżę. Z ciężkim sercem wziął więc do kieszeni ciężką sakiewkę i ciężkim krokiem podreptał za konduktem nieznajomego.

Podążyli ku siedzibie władz. Przechodząc przez rynek Ururam rozglądnął się dokoła. Naraz ogarnęła go przemożna ochota, by uchwycić i zachować w sobie widok tej niewielkiej żałobnej procesji na pustawym pylistym placu nie tylko takim, jakim był w swojej najgłębszej niezmiennej istocie, ale, owszem, i z naddatkami, przesiąkniętego wonią tajemnicy, ze szmerem wiatru, głodem porannym, wahaniem, gdzie spojrzeć, a wszystko to dołączone do wrażenia, że wybrało się nagle w poszukiwaniu straconego czasu, gdy głosy wodnego ptactwa pieściły umysł swoją rubaszną dosadnością, przypominając tysiące okrzyków wołających na puszczy, a nierówność klepiska imitującego bruk miejski przedłużała obrazy zeschłe już i mizerne, jakie wyniósł z lochów Nessusa, przedłużała we wszystkich kierunkach, we wszystkich wymiarach i o każdej porze wrażenie, jakiego tam doświadczył, kojarząc należycie plac z wieżą, wieżę ze studnią, studnię z kolumną, kolumnę z kołowrotem, i wszystkim, co oczy widzą, jako świat ułudny, dostrzegany li tylko przez umysł, aż doznał pokusy, żeby (pora roku wszak sprzyjała) jeśli nie odbyć znowu przechadzki po onych tajemnych letniojesiennych korytarzach, to choćby ujrzeć je w ich niezgłębionej, wyrafinowanej prostocie raz jeszcze, niczym arcykapłan chodzący na żywych szczudłach wciąż rosnących, wyższych niejednokrotnie nad wieże strażnicze, które na koniec czynią jego krok mozolnym i niebezpiecznym, szczudłach skąd raptem spada. Lecz nie napawał się długo tą myślą. Poczuł trącenie pod żebro i do jego jaźni wtargnął głos Jacentego:

- Ururamie! Co ci jest?

- Mnie? Eee, nic... Zamyśliłem się.

- Ach. Za to mnie właśnie coś przyszło do głowy. Ten tu człek - wskazał na nieboszczyka - jest bardzo do ciebie podobny...

- Zauważyłem.

- Czy w takim razie nie jest możliwe, a nawet prawdopodobne, że to ty miałeś być ofiarą, a on zginął ot tak - przypadkiem?

- To się nie trzyma kupy - burknął Tomi - Vastin wyraźnie bał się tego człowieka. Właśnie jego. Pamiętacie? Weszliśmy na rynek, on wjechał z przeciwnej strony, a Vastin...

- Tak! Wyglądał, jakby na gwoździu usiadł. Masz rację, bez sensu ten mój pomysł - Więz potrząsnął głową z niesmakiem.

Tymczasem przez półkoliście sklepiony portal weszli do obszernego holu ratusza. Ander przekazał ciało strażnikom, sam zaś stanął nieco z boku w postawie pełnej szacunku. Ururam pogładził kilkakrotnie swoją długa brodę i spytał głośno:

- Pytam głośno: kto jako ostatni widział burmistrza?

Jeden ze strażników otworzył usta. A potem je zamknął. Następnie spojrzał pytającym wzrokiem na Andera. Ten skinął głową.

- To ja, mości czarodzieju, ja widziałem naszego burmistrza ostatni. - strażnik mówił nerwowo i nieco się jąkał - Burmistrz, jak miał w zwyczaju, przyszedł do ratusza bardzo wcześnie rano. Tak lubił. Wcześnie przychodził wcześnie wychodził. Tak samo przyszedł tamtego dnia. Zasalutowałem mu, on uchylił kapelusza. Zapytał, czy byli jacyś kurierzy. Nie było. Wtedy on poszedł na piętro i zniknął w swoim gabinecie.

- Cóż za celne słowo - uśmiechnął się łagodnie Ururam - zniknął... Tak. Czy ktoś wchodził potem do jego gabinetu?

- Nie. Dopiero koło południa przyszedł tu ten czarodziej, Vastin. Nasz mag, Prosblum, przykazał nam, żeby Vastina od razu do burmistrza skierować. Pokazałem mu drogę. On tam wszedł, ale po chwili zawołał, czy burmistrz gdzieś nie wychodził, bo nie ma go w pokoju. Od tej pory nikt nie widział naszego pryncypała.

- Coś mi się wydaje, że to właśnie w gabinecie burmistrza tkwi rozwiązanie naszej zagadki - Ururam zmarszczył czoło - nie ma rady, idziemy tam!

- Wolnego! - zawołał nagle jeden ze strażników; jego pludry zdobiły trzy podłużne złote pasy, był zapewne dowódcą - Do czasu powrotu burmistrza nikt nie ma prawa wejść do jego pokoju!

Ururam nachylił się ku Anderowi i szepnął mu na ucho:

- Zechcesz załatwić to dla mnie?...

- Jako żywo panoczku - uśmiechnął się urzędnik, po czym nabrał głęboko powietrza i ryknął na oficera - A cóż to za examplum insubordynacji we w personie szarży cerberalnej nam tu wizualizujesz?! Zali mnie de iure partycypującego we w kurażu nade gwardią, a teraz obecnie aktualnie de facto oddziałowowywującemu plenipotentowi włodarza naszego wnijście obstruktował będziesz? Partycypujesz we w insurekcyjnej demencji? Zaprawdę spenalizować egzystencję takową maksymalnie a bezopcjonalnie mus jest. Wierzeje kubikula burmistrzowego odmykaj, alboli ekskrementy hippiczne przez czasokres lunarny ze z arteryj aglomeracyjnej metropolii naszej abluować ci będzie predestynowane!

- Choćbym i rok próbował, nie zdołałbym tak mówić - pokręcił głową Więz z mieszaniną zaskoczenia, podziwu i niechęci.

- Katać tam, panoczku, proścuśkie to, ino trza ćwiczyć co dnia - westchnął Ander - Idziewa?

Wyszli po schodach w ślad za oficerem. Czarodzieje zauważyli z niejakim rozbawieniem, że strażnik skrzyżował palce lewej dłoni. Nie zrozumiał on oczywiście wiele z przemowy Andera (bo i kto by zrozumiał!), ale gest odczyniający złe uroki pomóc, nie pomoże, ale na pewno nie zaszkodzi. W ten to sposób cała piątka znalazła się pod mahoniowymi drzwiami z kunsztowną srebrzystą klamką, i takąż tabliczką "Burmistrz". Strażnik przekręcił w zamku wielki klucz o skomplikowanych nacięciach - i oto drzwi stanęły otworem. Czarodzieje weszli do środka, w ślad za nimi podążył Ander.

Pierwszą rzeczą która zwróciła uwagę magów był wielki zegar astronomiczny typu szafowego. O, czytelniku! W promieniu stu mil nie znalazłbyś równie pięknego zegara astronomicznego! Chociażby z tego powodu, że w promieniu dwustu nie znalazłbyś żadnego... Ogromny mebel o poczwórnych drzwiczkach i kilkunastu tarczach - wielkości od sporego półmiska do niewielkiego spodka - zajmował całą ścianę. Oprócz niego w pokoju było spore biurko, niewielki stolik, fotel, cztery krzesła i kilka małych szafek na akta. Podłogę okrywał gruby kosztowny dywan. U wysoko sklepionego sufitu wisiała lampa z kutego żelaza.

- Stoi!- powiedział nagle Tomi.

- Kto? - zapytali równocześnie Ururam, Jacenty i Ander.

- Nie kto, tylko co! Zegar! Zegar stoi! A przecież takie zegary chodzą całą wieczność bez nakręcania... Jeśli więc się zatrzymał, to znaczy że coś zablokowało jego mechanizmy!

Tomi szybkim ruchem otworzył pierwsze drzwi, wsadził głowę do wnętrza urządzenia, popatrzył w prawo, popatrzył w lewo...

- Jest! - zawołał - pomóżcie!

W chwilę później, sapiąc z wysiłku, Tomi i Jacenty wytaszczyli z wnętrza zegara naturalnej wielkości posąg człowieka. Ledwo Ander spojrzał na rzeźbę, wykrzyknął:

- Reta! A toż to przecie nasz burmistrz!


Poprzednia Jesteś na stronie 9. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33