Ekskretyment
Zbigniew odnalazł się pod stertą saganów ze srebrzystą szczeciną. Co tam robił, stwierdzić nie lza, przypuścić jednak można, czego tam nie robił. Na przykład z całą pewnością nie żonglował on bombowymi kredensami kuchennymi, promocja, dwie szuflady i gliniany zając w cenie półeczki na gwoździe i myszy stołowe. Stwierdzić to można dość kategorycznie, gdyż na miejscu nie było przedstawicieli Towarzystwa Ochrony Zwierząt z Materiałów Naturalnych. A nie było ich, gdyż akurat własnymi ciałami ochraniali marmurowego niedźwiedzia przed ptasimi odchodami. To się nazywa poświęcenie. Dziwnym trafem brzmi to dosyć podobnie do słowa "ośmieszenie". No może nie aż tak bardzo, ale trochę. No, umownie. Zresztą nie w tym rzecz... Bo w końcu czyż taki z marmuru niedźwiedź gest doceni szlachetny dobrowolnego na siebie ekskrementów przyjmowania gołębich coby tego jakości wątpliwej sztuki dzieła nie zapaskudziły? Conajwyżej w porywie witalności niespodziewanym acz nagłym w miasto mógłby ruszyć przerażenie wzbudzając i strach pośród przekupek hałaśliwych acz uświerkłych co hen od świtu aż po horyzont owoce metropoliliji radosne wyprzedają. Owoce rzeczone zaś nad miastem miast mieścić się na lamy wyruszyły złotej poszukiwania, by ogrodowy cis mógł rytuał pradawny w ducha spokoju odbębnić i zostając marchewką bordowopurpurową odwieczne swe spełnić marzenie. Ale bredzenia tego dosyć już, bo przeca zlodowacenie kolejne wielkimi nadpełza krokami i nie powstrzyma go nawet mącąca w mętnej mące mądralińska mątwa...